W przypadku F-15E Strike Eagle, który rozbił się w Libii 21 marca 2011 – Amerykanie zrobili wszystko co można, aby żaden komponent, który znajdował się na pokładzie nie wpadł w ręce kogoś, kto mógłby wykorzystać to w sposób godzący w interesy USA.
W przypadku Tu-154M, który rozbił się w Rosji 10 kwietnia 2011 – polski rząd zrobił co mógł, aby własnej własności nie odzyskać, a wszystko co znajdowało się na pokładzie zostało w zawsze przyjaznej Polsce Rosji. I nie chodzi o to, żeby wyposażenie tej NATO-owskiej maszyny dostało się w ręce kraju paktowi bynajmniej niezbyt mu sprzyjającemu (bo była remontowana w Rosji, więc Rosjanie mieli do niej dostęp – ot taki drobiazg), ale o to co mogło znajdować się na pokładzie.
Pamiętam, że zarówno telefon satelitarny, broń BOR i kilka drobiazgów z Rosji nie wróciło. Biedny generał Janicki musiał w swojej bezsilności zgłosić zagubienie (pytali nawet prokuraturę w lipcu 2010 r, gdzie są ich giwery), choć na filmie 1:24 strzelała – wg Rosjan – amunicja z ich osobistego arsenału (według drugiej wersji – strzelały polana palącego się drzewa, według trzeciej wersji – pojemniki z tlenem, według czwartej wersji – nic nie strzelało).
Ale czy ktoś o tym pamięta?