Tyska oświata jak hipermarket
14/10/2012
472 Wyświetlenia
0 Komentarze
7 minut czytania
Warto zapytać władze miasta i radnych, dlaczego stać gminę na kilku dziesięciomilionową dopłatę do budowy stadionu miejskiego,
a na nasze pociechy brakuje pieniędzy?
Szkoła jest nieodłącznym elementem naszego życia, rzeczywistością, która łączy wszystkie pokolenia. Każdy z nas ma do niej emocjonalny stosunek. Przywołujemy z pamięci różne wydarzenia z naszej kariery szkolnej, nieraz z łezką w oku. Odnawiamy stare szkolne przyjaźnie, pozdrawiamy dawno niewidzianych nauczycieli. Dlatego z wielu względów powinno nam wszystkim zależeć na tym, by szkoła spełniała oczekiwania społeczeństwa, w jakim realizuje swoje zadania. Mówi się często o posłannictwie, misji szkoły w środowisku lokalnym, jak i szerszym – ogólnokrajowym. W ostatnich dwudziestu latach instytucja ta przeszła chyba najwięcej transformacji. Każdy rząd stawiał sobie za punkt honoru reformowanie polskiej szkoły. Czy te zmiany wyszły dzieciom i młodzieży na dobre (bo przecież wszystko robiono dla ich dobra), to się jeszcze okaże. Na pewno gołym okiem widać upadek autorytetu szkoły.
Panuje powszechne przekonanie, że na czele władz oświatowych stoją ludzie mający poczucie misji, całkowicie oddani krzewieniu wiedzy oraz dobrych obyczajów. Takie spojrzenie na ową misję uzyskało całkowite zaprzeczenie w wypowiedzi pani dyrektor Miejskiego Zarządu Oświaty w Tychach – Doroty Gnacik: „Oświata podlega takim samym prawom rynkowym, jak każda inna branża. Każdy pracodawca zmuszony jest zwolnić pracowników, jeżeli nie ma dla nich pracy. Tak działa rynek pracy na całym świecie. Nie możemy nic na to poradzić” (Twoje Tychy 11 września 2012). W moim odczuciu opinia ta budzi zdziwienie i zgorszenie. Oto, zdaniem pani dyrektor, tyskie dzieci i młodzież w wieku od trzech do dziewiętnastu, dwudziestu lat, czyli takie, które objęte są programami nauczania, traktuje się w kategoriach towaru. Jest towar, są etaty dla sprzedawców, bo, de facto, nauczyciele (czytaj: ekspedienci) sprzedają wiedzę. Mało tego, rozpatrując szkołę w kategoriach ekonomii, trzeba zauważyć, że najbardziej opłacalny jest tani sprzedawca, a więc bez specjalnych kwalifikacji, młody, dyspozycyjny. Przekładając to na rzeczywistość oświatową – najtańszy jest absolwent studiów, bez dodatkowych kwalifikacji, za które trzeba płacić. A może wariant drugi: opłacalny jest nauczyciel posiadający uprawnienia do nauczania wielu przedmiotów, żeby mógł zastąpić kilku specjalistów, bo to przecież tańsze – ot, wielofunkcyjna maszynka do uczenia. To przecież taka sama branża jak każda inna, zdaniem pani dyrektor.
Jednak to nie wszystko – wróćmy do uczniów, którzy traktowani są w tyskich szkołach w kategoriach towaru. Trzeba „upchnąć” go w jak najliczniejszych klasach, bo to tańsze, bardziej ekonomiczne. Są w naszym mieście klasy liczące nawet po trzydziestu siedmiu uczniów! To nic, że brakuje w salach krzeseł, jakoś dają radę (!) Kolejny genialny przykład działania ekonomicznego władz miasta to pomysł, jak zaoszczędzić jeszcze więcej pieniędzy na żywieniu – po co zdrowo żywić dzieci? Trzeba dać im jedzenie w styropianie! Niech sobie firma zewnętrzna zarobi na cateringu, a miasto zwolni zbyt drogie (w opinii magistratu) w utrzymaniu kucharki, intendentki, itd. Na początku wybrano cztery szkoły, w których zlikwidowano stołówki i nazwano pomysł „pilotażowym”. Wszystko to ma na celu maskowanie dalszych cięć. Po co mają rodzice się oburzać? Jak się przyzwyczai dziatwa do fast food’ów, to w następnym roku szkolnym pójdzie jak z płatka i we wszystkich szkołach przeprowadzi się ten pseudoekonomiczny biznes. Bo, zdaniem naszych władz, lepiej, żeby rodzice drożej płacili za obiady, niż miała dopłacać do nich gmina. Nieważne, że z tego cateringowego cudu gospodarczego skorzysta mniej dzieci, bo obiady zdrożeją – podobno gminy nie stać na to, aby inwestować w młode pokolenie. A na co gminę stać? W lokalnej prasie czytamy wielkimi literami, żestać nas na stadion!
Warto zapytać władze miasta i radnych, dlaczego stać gminę na kilku dziesięciomilionową dopłatę do budowy stadionu miejskiego, a na nasze pociechy brakuje pieniędzy? Dlaczego spółką Tyski Sport analogicznie do oświaty nie rządzą takie same prawa rynkowe jak każdą inną branżą? Jeśli generuje straty, z jakiego powodu nie dokonuje się oszczędności? Tu jednak dzieje się coś wręcz przeciwnego! Dlaczego remontuje się budynek III L.O. za (ba!)4,2 mln złotych, skoro ledwo utworzono w nim jedną pierwszą klasę? Czy tu prawa ekonomii nie mają zastosowania? A może zgodnie z regułami działania hipermarketu będzie tu wyprzedaż? Towar zostanie przeceniony, bo szkoła wygaśnie w sposób „naturalny”, i kupi go jakiś prywatny podmiot za psie pieniądze?
Mateusz Gruźla
Wiceprzewodniczący Międzyzakładowej Organizacji Związkowej NSZZ Solidarność Fiat Auto Poland. Delegat NSZZ Solidarność Region Śląsko Dąbrowski ,Delegat Regionalnej Sekcji Przemysłu Motoryzacyjnego NSZZ Solidarność, Członek Prezydium Komisji MOZ NSZZ Solidarność Fiat Auto Poland S.A – kadencja 2010-2014 – Członek Solidarna Polska Tychy.