Moralny szantaż losem tzw. wypędzonych zyskuje oficjalny status w Republice Federalnej Niemiec. Jednocześnie wzmaga się niemiecka aktywność w Polsce.
Podczas gdy Ruch Autonomii Śląska już przynosi zaszczyt swoim mocodawcom rządząc najbardziej zurbanizowanym polskim województwem, istnieje wcale mocna poszlaka, że także i Polska wschodnia mogła być areną swoistych posunięć.
Oto samorządowcy z najbiedniejszych polskich województw też chcą być zauważeni, też chcą błyszczeć . Rozpaczliwy głód medialnego popisu który ma przełożyć się na sukces finansowy jest tym silniejszy, im poważniejsze problemy na horyzoncie. Uzależnienie jakości życia w Polsce od mitycznych środków unijnych generuje patologiczne odruchy, na których żerują wpływy obce. Instynkt państwowy zamiera.
Nędza budżetowa
Wspólny budżet unijny to nieco ponad 1 procent PKB państw członkowskich razem wziętych. To małe pieniądze, wziąwszy pod uwagę ambicje i cele jakie UE sobie stawia. Stąd pomysł podatku unijnego. Nie bez kozery Janusz Lewandowski nazywa Unię „budżetowym karłem”. Fiasko Strategii Lizbońskiej, nieefektywność Polityki Spójności oraz Wspólnej Polityki Rolnej pochłaniających gros budżetu, kryzys ekonomiczny i perturbacje społeczne na zachodzie Europy sprawiają, że płatnicy netto nie pozwolą na utrzymanie dotychczasowej formuły budżetowej.
Duch czasu premiuje tzw. zieloną (ekologiczną) gospodarkę. Dla Polski samorządowej, z jej zacofaną infrastrukturą energetyczną i transportową, oznacza to bardzo poważne problemy. Im samorząd bardziej zadłużony i niezdolny do wygenerowania kwot na wkład własny do projektów, tym bardziej bezbronny wobec wyzwań jakie niesie kolejna perspektywa. Są one związane z kreowaniem w skali całej UE, społecznej gospodarki rynkowej o wysokiej konkurencyjności. To ostatnie oznacza m.in. prymat technologii ekologicznych.
Podstawą współfinansowania projektów unijnych w perspektywie 2014-2020 mają być programy sektorowe. W obecnej perspektywie (2007-2013) to np. 7 Program Ramowy (badania naukowe, 54 mld euro) czy Life Plus (ochrona środowiska bez infrastruktury, ponad 2 mld). Doświadczenie wykazuje, że są to pieniądze bardzo trudne. 7 PR jest na razie nieosiągalny bez partnerstwa z Niemcami, Francuzami, Brytyjczykami. Life Plus (poprzednio Life) to w Polsce od roku 2002 zaledwie kilka przedsięwzięć.
Zarówno szczupłość unijnych środków finansowych jak i ostra konkurencja ze strony innych samorządów sprawiają, że działania polskiego samorządu w Brukseli muszą opierać się na dwóch zasadach: precyzji w formułowaniu potrzeb oraz aktywności w międzyregionalnych sieciach tematycznych z którymi rozmawia Komisja Europejska. To one są narzędziem ograniczonego, co prawda, wpływu, oraz kanałem użytecznej informacji. O ile kultura polityczna pozwala, można w pewnym zakresie liczyć na eurodeputowanych. Rola Europarlamentu w procesie stanowienia prawa unijnego istotnie wzrosła w Traktacie Lizbońskim.
Sieci międzyregionalne
Samorząd z państwa unitarnego średniej wielkości chcąc zagrać samodzielnie na unijnym teatrze działań politycznych musi „sieciować” i szukać partnerów do gry z którymi łączy go wspólny interes. Z czasem może pokusić się o inicjatywę zorganizowania sieci o takim czy innym mianowniku programowym, który znajdzie odzwierciedlenie w kompetencjach tej czy innej dyrekcji generalnej (DG) Komisji Europejskiej. Dobra sieć to taka, która ma stałego lidera z tzw. starych państw UE. Np. ECRN to sieć regionów przemysłu chemicznego. Liderem jest Saksonia-Anhalt (Magdeburg). Z kolei RUR@CT to sieć regionów europejskich na rzecz innowacyjności obszarów wiejskich. Liderem jest francuski region Limousin (Limoges).
Dyrekcje generalne Komisji Europejskiej ogłaszają raz do roku lub częściej, w oparciu o roczny plan działania, wezwanie do składania wniosków (ang. call for proposal, franc. appel á proposition). Po to, aby przygotować dobry wniosek, trzeba śledzić prace DG, trzeba mieć świadomość trendów jakie dominują, oraz – co wiemy już od lat – środki na wkład własny i zespół ludzi którzy potrafią niekiedy w dość krótkim czasie przygotować wniosek, a następnie go rozliczyć.
Regiony i municypalia głównie z Europy zachodniej, z natury rzeczy lepiej przygotowane do gry o unijne pieniądze, lepiej poinformowane, rozsyłają za pośrednictwem swoich biur brukselskich tzw. partner search, szukając partnerów do projektów.
Trendy o których mowa, trudno ze stosownym wyprzedzeniem rozpoznać przy pomocy internetu. Trzeba być na miejscu i spotykać się z miarodajnymi eurokratami. Bywać na niezliczonych konferencjach, seminariach, pracować w grupach roboczych sieci międzyregionalnych, wsłuchiwać się w obrady komisji Europarlamentu, itp, itd. Krótko: trzymać rękę na pulsie. To oznacza koszty, na które polscy samorządowcy są bardzo wyczuleni, a które w porównaniu z kwotami jakie na brukselskie biura łożą samorządy z państw zachodnioeuropejskich, nie mówiąc już o lobbingu branż i korporacji, wydają się śmieszne.
W gruncie rzeczy wszystko zależy od intencji samorządu: czy mentalnie i finansowo stać go na realne funkcjonowanie w kontekście unijnym, na politykę długofalową, na aktywność w sieciach i budowanie na tej podstawie relacji bilateralnych, czy też nie, i ogranicza on aktywność w Brukseli do „krzątaniny organizacyjnej” oraz tzw. promocji, najczęściej nie wychodzącej poza utarty schemat. Ta świadomość oznacza również konkretną pozycję zarówno w budżecie rocznym samorządu, jak i w strategii rozwoju.
Czy aktywność w sieciach zagraża państwu narodowemu? To zależy od zdefiniowanego celu i obszaru działania. W Polsce trzeba działać z dużą dozą ostrożności, wziąwszy pod uwagę newralgiczne położenie geopolityczne. Tendencje separatystyczne żywe w Katalonii czy Flandrii pokazują, że w krajach o niejednorodnej strukturze narodowościowej rozpad państwa zawsze jest aktualny, zwłaszcza, gdy dodatkowo prowokowany jest czynnikiem ekonomicznym. Przypadek Szkocji ma swoją specyfikę.
W Niemczech, z uwagi na odwiecznie federalny ustrój państwa, scenariusz flandryjski, kataloński czy szkocki jest mało prawdopodobny. Chyba, że jakaś mniejszość, np. Polacy, w zwarty sposób zasiedliliby któryś z obecnych niemieckich landów wschodnich, tworząc w perspektywie kilkudziesięciu lat specyficzną kulturowo i ekonomicznie społeczność, nieskorą do integracji.
Aktywność w sieci RUR@CT byłaby z uwagi na profil Polski wschodniej pożądana. W graniczącej z krajami WNP siecią NEEBOR warto by wejść w bliższe relacje z Finami, którzy nie tylko mają świetny system edukacyjny, ale też w Sankt Petersburgu robią własną „wokulszczyznę”. Warto podpatrzeć.
Jak natomiast wygląda współpraca międzyregionalna w kwestii takiej jak żegluga na Odrze? Można przypuszczać, że podobnie jak relacje Mazowsza z Saksonią-Anhalt w sieci ECRN.
Forum Brukselskie
Wśród tych którzy przechwycili inicjatywę w województwach Polski wschodniej, zakiełkował ongiś pomysł równie oryginalny co niebezpieczny. Podczas Konwentu Marszałków RP jaki odbył się w Łodzi 24 września 2009 r., pięciu z nich zaakceptowało plan działań Domu Polski Wschodniej w Brukseli. Wśród nich znalazło się i takie, które na forum UE mogło podważyć unitarny charakter Rzeczypospolitej, a państwu obcemu dać wymarzony instrument do ingerowania w sprawy wewnętrzne Polski.
Pięć województw objętych Programem Operacyjnym Rozwój Polski Wschodniej: podkarpackie, świętokrzyskie, podlaskie, lubelskie i warmińsko-mazurskie, miało ochotę wystosowywać postulaty pod adresem zbierającego się dwa razy do roku szczytu państw członkowskich Unii Europejskiej. To wspólne stanowisko miało być upubliczniane.
Forum Brukselskie – bo tak wdzięczną nazwę przyjęto dla tego działania – powadziło do sytuacji w której mogłyby zostać zagrożone interesy narodowe a premier RP dowiadywałby się w obecności innych szefów rządów, co w określonych sprawach myśli pięć polskich województw – alarmował w interpelacji http://orka2.sejm.gov.pl/IZ6.nsf/main/5F5FF63C poseł Bogusław Kowalski.
Odpowiedź Ministerstwa Spraw Zagranicznych http://orka2.sejm.gov.pl/IZ6.nsf/main/17A20B41 była tyleż uspokajająca co naiwna i nie pozostawiała złudzeń: kierownictwo tego resortu nie rozumie lub z jakichś względów udaje że nie rozumie znaczenia faktów dokonanych w polityce międzynarodowej. MSZ zupełnie ignorowało fakt, iż pięć polskich województw chce via facti uciekać się pod opiekę państw obcych.
W Brukseli istnieje biuro multiregionalne które na bieżąco zajmuje się w szczególny sposób jedną z instytucji UE. Wynika to z federalnego ustroju państwa niemieckiego. Der Beobachter der Länder to specjalna jednostka organizacyjna za pośrednictwem której niemieckie kraje związkowe monitorują obrady Rady Unii Europejskiej pod kątem zgodności polityki rządu z uchwałami Bundesratu. Ściśle współpracuje ze Stałym Przedstawicielstwem RFN w Brukseli. I konia z rzędem temu, kto poda przykład stanowiska adresowanego przez Obserwatora bezpośrednio do Rady Europejskiej (czyli do szczytu UE), i co więcej, że nadano temu rozgłos medialny z woli samych zainteresowanych.
Nawet gdyby podobny absurd zakiełkował w głowach pracowników Obserwatora, to Urząd Ochrony Konstytucji (Bundesamt für Verfassungsschutz, BfV), zareagowałby zanim zdążyliby zaakceptować cokolwiek innego, oprócz własnej dymisji.
Wpływ ideologii regionalizacji dociera do Polski i zdobywa sobie coraz więcej zwolenników. Mało prawdopodobne natomiast, by Europa Regionów zastąpiła Niemcom – Niemcy. Na odwrót: zabarwiona regionalizacją metapolityka unijna jest i będzie narzędziem uprawy ducha niemieckich klientów, w imię Mitteleuropy. Uchwała Bundestagu z 10 lutego 2011 r. w sprawie tzw. wypędzonych wymownie świadczy jaki to Zeitgeist unosi się nad Europą.
Synergia godna podziwu
Forum Brukselskie na szczęście odłożono do lamusa i nie ma go wśród działań Domu Polski Wschodniej który koncentruje się na krzątaninie organizacyjnej i działaniach pozorowanych. Dwuletnie zabiegi o pieniądze na promocję gospodarczą z Polskiej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych spełzły na niczym.
Czy to MSZ zreflektowało się i woli dmuchać na zimne, czy może po interpelacji poselskiej obudziła się ABW? Powszechny zanik instynktu państwowego każe z dużą dozą ostrożności podchodzić do inicjatyw samorządowych na forum międzynarodowym. Ciśnienie ekonomiczne popycha do działań na pozór pretensjonalnych, w istocie zaś mogących być efektem zewnętrznej inspiracji.
Albowiem z perspektywy czasu dopiero dociera świadomość jakiż byłby to Meisterstück: podniecić miłość własną kilku dygnitarzy samorządowych, otumanić frazeologią regionalizacji Europy i bełkotem o zaniku państwa narodowego, zreinterpretować Konstytucję RP oraz ustawę o samorządzie wojewódzkim, by w efekcie, publicznie postawić premiera RP przed faktem dokonanym. Powiedzmy, w kwestii natychmiastowego, sprawiedliwego i z ducha europejskiego, uregulowania spraw własnościowych w Polsce wschodniej. Byłoby teraz jak znalazł.
Godzi się zatem przypomnieć przy tej okazji po raz enty, że Niemcy to jedyne państwo unijne które dzięki orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego w Karlsruhe zagwarantowało sobie wyższość prawa własnego nad unijnym. Owo prawo unijne – jak się okazuje w praktyce – służy głównie do dyscyplinowania unijnego plebsu przez unijny patrycjat i nie ma, bo nie może mieć ze względów naturalnych, siły sprawczej w stosunku do Berlina.
Niemcy to także państwo które dzięki realizowanej w Polsce koncepcji transportowej wsysa Pomorze Zachodnie w obszar metropolii berlińskiej. Wreszcie, Niemcy to państwo które chce zmienić stosunki własnościowe na Ziemiach Odzyskanych. To ostatnie dotyczy również województwa warmińsko-mazurskiego z Polski wschodniej. Obejmuje ono znaczną część dawnych Prus Wschodnich.
Zaiste, zdumiewa wachlarz stosowanych środków: tu organizacja „narodu Ślązaków", tam jakieś ministerstwo, ówdzie jeszcze zgraja ambicjonerów. Metody różne, ale cel zawsze ten sam. Szczerze podziwiam.
Marek Bednarz