Bez kategorii
Like

Suszarnia piasku. Koniu.

30/07/2012
480 Wyświetlenia
0 Komentarze
7 minut czytania
no-cover

o jednej z najdziwniejszych osób jakie poznałem.

0


Kontynuacja

    Tak jak już poprzednio o tym pisałem czterech kolegów już wcześniej znałem, a piątego, Konia, poznałem dopiero w pracy. Dla mnie był bez wątpienia najciekawszym egzemplarzem z całej piątki.

   Z co najmniej dwa metry wzrostu, figura misia i trochę taki wygląd, rączki niczym łopaty. Na głowie maciupeńka czapeczka z daszkiem, okrągła twarz z kilkudniowym zarostem. Charakter dziecka. Bardzo go lubiłem, bo był naiwnie dobry. Aha. Koniu bał się absolutnie wszystkich i wszystkiego. Każdy cherlak był w stanie wywołać u niego napad panicznego strachu.  Ogromnie lubił słodycze.

   Konia poznałem w pierwszym dniu swojej tam pracy. Leżał w kurzu brudnej hali. Gdy mnie tylko zobaczył zaraz się podniósł. Zmieszany wydukał tłumacząc:

 – Położyłem się na podłodze bo czułem, że się zaraz wywrócę. – I nieśmiało poprawił czapeczkę.

 – Aha – Odpowiedziałem i pomyślałem: „Co to za dureń?”

   Pomieszczenie w którym przebywaliśmy w czasie wolnym od pracy było niewielkie i miało przez całą swoją długość szybę. Żebyśmy widzieli co się dzieje na hali.

   Koniu zbijał jakieś deski. Ja siedziałem w pomieszczeniu i czytałem gazetę. W pewnej chwili zaniepokoiła mnie cisza. Stukanie ustało. Zaglądam przez szybę i co widzę? Koniu klęczy na jednym kolanie z wzniesionym ku górze młotkiem. Czekam na uderzenie. Długo. Nic z tego.

   W końcu do niego podchodzę i przyglądam mu się z bliska. Śpi! Zasnął w tej niewygodnej pozycji z otwartymi oczami. Dopiero mój głos go zbudził:

 – Coś się Marian stało?

   Normalnie nie wyglądałem okazale, a co dopiero przy Koniu. Czasami sypaliśmy piasek do metalowych pojemników. Pełne były bardzo ciężkie. Jeden to z trudnością podnosiłem i ledwo tachałem na miejsce w kontenerze. Podchodzi Koniu i mówi:

 – Idź sobie odpocznij, ja trochę za ciebie ponoszę.

   Nie trzeba mi tego było dwa razy powtarzać. Spocony i ledwo żywy dotarłem do naszego obserwacyjnego pomieszczenia. Uf, jak gorąco! Patrzę, a Koniu nosi te pojemniki do kontenera już nie pojedynczo. Wziął po dwa. Do ręki. Mocniej tylko nasunął czapeczkę i ruszył pogwizdując coś pod nosem. Cztery pojemniki swobodnie dyndały w jego rękach niczym pusta torebeczka na ramieniu kobiety.

   Koniu lubił słodkości. Kiedyś przechodzimy obok cukierni. Zatrzymał się i zaczął oglądać wystawę. W końcu wszedł do środka. Powiedział do pracującej tam Pani:

 – Poproszę kilogram tego ciasta z wystawy.

 – To jest tylko atrapa.

   Skonfundowany Koniu marszcząc brwi:

 – To w takim razie poproszę pół kilograma.

   Koniu z rana zawsze lubił poczytać sobie gazetę. Nie wnikam nawet ile z tego co tam napisali rozumiał.

   Kiedyś coś czytał kręcąc z niedowierzaniem głową. W końcu powiedział:

 – Ile może kosztować pies?

 – 1000 zł.?

 – Więcej.

 – Dwa tysiące? 

 – O wiele, wiele więcej. Jednemu gościowi dali za trzy 12 i pół miliona. Dolarów.

 – Niemożliwe!

 – No to zobacz Marian sam.

   I podał mi gazetę. Zaglądam pod wskazane miejsce i czytam: „Sławny pisarz dostał za swoje trzy bestselery dwanaście i pół miliona dolarów”. Spojrzałem na Konia i wcale się nie zdziwiłem tej sumie. W końcu wyhodował nową odmianę czworonogów – Bestselery.

   Kiedyś się mnie w obecności innych spytał:

 – Po co skoczkowi spadochron? Wiesz M.?

 – No, duża powierzchnia…

   Koniu nie dał mi dokończyć. Wiedział lepiej:

 – Nie – stwierdził stanowczo –  Dlatego, aby nie spadł na głowę tylko na nogi.

   Nie tylko ja miałem nieco odmienne zdanie. Zastanawiałem się nawet czy powtarzać co powiedzieli inni:

 – Twoja mama powinna dać Ci spadochron zanim się urodziłeś. Bo na pewno na nogi nie spadłeś.

   Albo:

 – Twoja mama to chyba dwa tygodnie nogi trzymała w górze zanim się urodziłeś. Byś się z formy nie wylał. No, i się nie udało.

   I tym podobne.

   W tym czasie, w którym pracowałem na suszarni, cały świat żył wydarzeniami w Rumuni. Każdy z nas też miał jakieś zdanie na temat tych wydarzeń. Koniu nic nie mówił. Tylko chodził i sapał. W końcu walnął pięścią w stół aż wszyscy podskoczyli:

 – Jak ja nie lubię tych Madziarów!

   Zewsząd rozległy się głosy protestu:

 – Ależ Koniu, Madziarzy to Węgrzy, a nie Rumuni.

   Widać było po twarzy Konia, że nie był na to przygotowany. Stał przez chwilę i myślał. W końcu wysapał:

 – Ich też nienawidzę!

   C.d.n…  

0

Mefi100

275 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758