Atomkraft? Pst!
26/07/2012
492 Wyświetlenia
0 Komentarze
11 minut czytania
Odejście od atomu okazuje się w praktyce wielkim problemem dla niemieckiej energetyki. Kto wie, czy się z nim nie przeproszą.
Kiedy po katastrofie w Fukushima w ubiegłym roku Niemcy podjęły nieoczekiwaną i radykalną decyzję o całkowitym odejściu od energetyki atomowej i wygaszeniu wszystkich swych reaktorów energetycznych do 2022 roku, świat wstrzymał oddech. Czy jest możliwe, aby w tak krótkim czasie zastąpić ze źródeł odnawialnych i czystych wszystkie 17 elektrowni atomowych, które jeszcze w 2010 roku dostarczały 23% energii jednej z najpotężniejszych gospodarek świata? Jakie wtedy będą koszty i ceny energii elektrycznej? Jak się to przełoży i odbije na kondycji niemieckiego przemysłu?
Jeszcze lata zapewne upłyną, zanim te pytania doczekają się odpowiedzi. Ale skutki historycznej Energiewende, jak Niemcy nazywają swój nagły zwrot w polityce energetycznej, są już boleśnie odczuwalne zwłaszcza przez wielką czwórkę firm z tego sektora, które tylko w zeszłym roku musiały zamknąć osiem elektrowni atomowych. Obecnie przędą tak cienko, że do niemieckich gabinetów powraca iście heretycka myśl o przeproszeniu się z atomem oraz słychać zgrzytanie zębów, że tak pochopnie się z nim rozstano.
Jeszcze pięć lat temu wielka czwórka – E.ON, ENBW, RWE i Vattenfall – były powszechnie postrzegane jako kartel. Razem dostarczały 86% energii i kontrolowały większość sieci przesyłowo-dystrybucyjnej. Zyski były sowite, akcje na giełdzie stały krzepko, a prezesi byli mile widzianymi gośćmi w gabinecie pani Primakanzleriny. Życie niemieckich energetyków płynęło leniwie i słodko. Jednak w połowie 2011 świat stanął im na głowie. Akcje E.ON i RWE poleciały w sierpniu na giełdzie o połowę ich wartości, a na dodatek zadano im dwa potężne ciosy. Po pierwsze: Komisja Europejska nakazała im wydzielić w odrębne spółki ich sieci transmisyjne, czyli najbardziej przewidywalną część energetycznego biznesu. Po drugie: chociaż nakazano im pośpiesznie i w całości zwinąć wszystkie elektrownie atomowe do 2022 roku, to zachowano dla nich pełny specjalny podatek od energii atomowej do roku 2016. W sumie wynosi on 2,3 mld euro rocznie.
Jakby i tego było mało, narasta konkurencja ze strony hojnie subsydiowanych elektrowni słonecznych i wiatrowych. W godzinach dziennego szczytu około południa, kiedy wielkie firmy naliczały najwyższe stawki za najbardziej wtedy potrzebną energię, w paradę weszły im teraz baterie słoneczne, które właśnie wtedy oddają najwięcej energii do sieci. Również elektrownie wiatrowe, chociaż bardziej kapryśne, potrafią zdjąć niejedną górkę w szczytach, za którą wielcy dostawcy prądu ze stałych elektrowni kasowali dotąd podwyższone stawki. A przecież pieniądze są dziś coraz bardziej potrzebne na pilną restrukturyzację branży.
To co dla subsydiowanych dostawców energii wiatrowej i słonecznej jest przywilejem – mogą dostarczać energię w dowolnej ilości i kiedy chcą, a sieć musi ją od nich zawsze przyjąć – dla wielkich dostawców jest obowiązkiem: muszą zapewnić energię w każdych warunkach, także wtedy gdy energii słońca i wiatru nie ma. W lutym br., gdy wszystkie konwencjonalne i jeszcze czynne elektrownie atomowe pracowały pełną parą energii ledwie starczyło w sieci. A co będzie potem, gdy resztę atomówek się zamknie?
Wielka czwórka musi szybko znaleźć nowe i spolegliwe źródła energii, aby zastąpić te, które zejdą, także stare konwencjonalne. Gdzie tych źródeł szukać? Farmy wiatrowe, w Niemczech najczęściej budowane na płyciznach Morza Północnego i w Szlezwiku-Holsztynie są bardzo kosztochłonne, a ich produkcja zawodna. Elektrownie opalane gazem to opcja na dziś kusząca przy stosunkowo niskich cenach gazu, ale one też są kapryśne i wystarczy jedno porządne wahnięcie, a cały biznes znajdzie się pod kreską. Elektrownie węglowe są dużo bardziej przewidywalne i węgla także w Niemczech jest dość, ale można oczekiwać, że wobec szaleństwa doktryny „globalnego ocipienia”, jak to ładnie określił pan Paweł Pietkun na NE, karne opłaty za emisję CO2 będą nadal rosnąć aż do zamordowania tej formy energetyki. Otwarcie się o tym przecież mówi. Wobec tylu niewiadomych właściwie niepodobna jest obecnie określić spodziewane przychody z nowej elektrowni jakiegokolwiek typu w perspektywie 20-30 lat, a więc nie ma mowy o wiarygodnym biznes-planie w energetyce.
Przeciwnicy oligopolu wielkiej czwórki triumfują. Na dziś, przynajmniej oficjalnie wszyscy, łącznie z wielkim przemysłem i owąż wielką czwórką niemieckiej energetyki opowiadają się za programowym wyjściem z energii atomowej i to nawet kosztem drastycznych podwyżek cen energii. Według różnych symulacji ma ona wzrosnąć o 20-60% do roku 2020. Dodatkowo mówi się jednak o konieczności specjalnych subsydiów aby zachęcić także do budowy konwencjonalnych elektrowni dla zapewnienia mocy rezerwowej oraz do budowy zakładów magazynowania energii.
Istnieje wszakże prawna możliwość, że Energiewende okaże się decyzją nielegalną. E.ON i RWE już ją zaskarżyły do federalnego sądu konstytucyjnego Niemiec twierdząc, że takie nagłe i arbitralne zamknięcie elektrowni atomowych nosi cechy wywłaszczenia. Vattenfall, jako obcy inwestor (firma ta jest własnością rządu szwedzkiego, a jej nazwa po szwedzku znaczy ‘wodospad’; do niedawna działała zresztą i w Polsce, m.in. prowadząc warszawską elektrociepłownię na Żeraniu) wyniosła sprawę do arbitrażu międzynarodowego i dochodzi odszkodowania przed sądem w Waszyngtonie. Rzecz idzie o 15 miliardów euro do wyrwania z kasy w Berlinie.
Nikt w Niemczech nie ma jeszcze odwagi publicznie nawoływać do powrotu do energii atomowej, ale jej lobbyści nie zapadli się przecież pod ziemię i są coraz bardziej aktywni. Pod naciskiem Federacji Przemysłu Niemieckiego (Bundesverband der Deutschen Industrie, BDI) ministerstwo gospodarki w Berlinie powołało zespół ekspercki dla monitorowania procesu Energiewende, z ewentualnością jego korekty, aczkolwiek jak ognia w tym kontekście unika się słowa Atomkraft (energia atomowa). Najbardziej na taką korektę naciskają przemysły energochłonne, jak np. aluminiowy lub cementowy, obawiając się, że podwyżki cen energii położą ich konkurencyjność. Grupa lobbingowa pn. Niemieckie Forum Atomowe (Deutsches Atomforum) ostrzega natomiast, że dorobek niemieckiej myśli technicznej w zakresie energetyki atomowej, dotąd drugiej po Francji w skali Europy, znalazł się na równi pochyłej i rychło pójdzie w zapomnienie. Nadal jest on potrzebny przy wygaszaniu reaktorów i zamykaniu oraz demontażu elektrowni, ale wśród młodych Niemców zanikają bodźce do wybierania sobie takiej kariery zawodowej. Dla przykładu Siemens, flagowe przedsiębiorstwo z tej branży, nadal jeszcze eksportuje komponenty do budowy elektrowni atomowych, ale już nie bierze udziału w przetargach na kompletne obiekty tego typu na świecie.
W niemieckiej energetyce narasta niepokój i frustracja. Dopóki wielka czwórka firm energetycznych wydawała się wstrętnym kapitalistycznym kartelem każdy chętnie ją kopał i wszyscy się z tego cieszyli. Jednakże ich ogromne osłabienie na dziś i niepewny status na jutro rodzi poważny problem, który zaczyna być dostrzegany także w kręgu władz w Berlinie. Czy Niemcy na pewno pożegnały się z atomem, czy może tylko powiedziały mu Auf Wiedersehen? Bo jeśli to drugie, to owo wieder (znowu, ponownie) może przyjść całkiem szybko, ponieważ okaże się konieczne. W każdym razie, kolejnej Energiewende o 180 stopniwcale bym nie wykluczał. Tylko jak wtedy będzie wyglądać niemiecka gospodarność i planowanie?
Bogusław Jeznach
Dodatek muzy:
Zdyscyplinowani niemieccy wczasowicze, domyci i grzeczni, każdy ze swą Helgą lub Gretą na urlopie w Tyrolu, równo w ławach i na komendę oklaskują słynnego Franzla Langa, zwanego królem jodlowania (Jodlerkoenig) i uznawanego za najlepszego jodlera na świecie. Przednia to zabawa także dla nas, Polaków, kiedy na to sobie patrzymy i słuchamy – miłe, rozluźniające i odkompleksiające. Tekst piosenki jest tak banalny i urlopowy, że właściwie nie ma czego tłumaczyć – wystarczy posłuchać. I patrzeć, patrzeć, bo takich Niemców robią dziś coraz mniej.