/Pomieszał więc budowniczym języki, dzieląc ludzi na różne narody…/
Stary Człowiek pochylił się na kartą papieru, starannie przyłożył bibułę, chwilę odczekał, po czym zdjął i razem z wiecznym piórem odłożył na półce eklektycznego sekretarzyka.
Spojrzał na ostatnią stronę zapisanej kaligraficznym pismem opasłej księgi; kończące tekst zdanie wyróżniało się nieco od reszty pisma, zostało napisane kursywą.
Ręce oparł na brzegach dębowego mebla, na którym leżała wielka księga, odsunął się nieco do tyłu i spojrzał na swoją pracę raz jeszcze po czym przeniósł wzrok na kalendarz wiszący na ścianie naprzeciw. Poprawił okulary i podpierając się o poręcze fotela wstał.
Wolnym krokiem przemierzył pokój i przybliżył twarz do kalendarza. Uhm – mruknął do siebie – to już dziś. No i dobrze.
Odwrócił się. Wzrokiem powłóczył po wielkim przestronnym pomieszczeniu, w którym stało jedynie stare solidne biurko z sekretarzykiem po jego prawej stronie i fotelem. Dalej, przy jedynej ścianie bez okien, stało równie stare łóżko i jedno krzesło z tapicerowanym oparciem. Na tej samej ścianie stał regał z opasłymi grzbietami książek.
Oliwkowy kolor ścian współgrał z hebanowym kolorem skromnego wyposażenia i solidną podłogą z dębowych desek w kolorze naturalnym. Wrócił do biurka. Usiadł, sięgnął po pióro i w dolnym prawym rogu strony dopisał datę: dzień, ósmy czerwca 2012 rok.
Powtórzył zabieg z bibułą i piórem. Wstał i podszedł do rozsuwanego okna po prawej stronie.
Zaczynał się dzień. Popatrzył przez chwilę na pola, łąki i lasy po czym rozsunął okno na oścież. Gorące powietrze wdarło się do wewnątrz. Stary Człowiek odwrócił się i przeszedł na przeciwległą stronę pokoju. Z tego okna miał widok na wielką metropolię rozpościerającą się w dolinie i na niewielkich okalających ją wzgórzach. Otworzył okno i wolnym krokiem podszedł do trzeciej ściany. Od wschodniej strony niebo na morzem zaczęło ciemnieć. Rozsunął okno i wyszedł na taras, poczuł pierwszy powiew chłodniejszego powietrza – poranny śpiew ptaków zamilkł.
Słoneczny poranek ustępował ciemnym, kłębiastym chmurom co raz rozświetlanym ogniem potęgujących się błyskawic. Od morza szybko nadciągała ciemność, wpierw objęła miasto, potem pola, łąki i lasy. Dolinę wypełnił groźny pomruk burzy. Miasto znikało za gęstniejącym parawanem deszczu, który wkrótce przerodził się w ulewę.
Stary Człowiek wrócił do środka i usiadł na krześle koło łóżka. Podmuch powietrza zaczął wertować kartę za kartą wielkiej otwartej księgi spoczywającej na solidnym meblu. Powietrze przeszywały potężne błyskawice i grzmoty. Ziemia się zatrzęsła. Płacz i przeraźliwe wołanie ludzi tonęły w pomrukach nieba i gęstwinie spadającej wody.
Ja jestem Pan, twój Bóg, który cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli.
Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną.
Nie będziesz brał imienia Pana, Boga swego, nadaremnie.
Pamiętaj, abyś dzień święty święcił.
Czcij ojca swego i matkę swoją.
Nie zabijaj.
Nie cudzołóż.
Nie kradnij.
Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu.
Nie pożądaj żony bliźniego swego.
Ani żadnej rzeczy, która jego jest.