Polak z Niemcem dwa bratanki…
Samochód odholowano na parking policyjny znajdujący się na terenie ich posterunku. Zrobił to jeden z policjantów.
Usiadł za kierownicą, poprawił fotel i lusterko. Coś mu przeszkadzało. Sięgnął pod fotel i wyciągnął te wycięte numery samochodu znajdujące się w reklamówce. Chwilę się tej reklamówce przyglądał, jakby się zastanawiając co z nią zrobić dalej.
Patrząc na to niewiele brakowało, abym zasłabł. Na szczęście odłożył reklamówkę pod siedzenie pasażera nie zaglądając nawet do niej. Ale to w każdej chwili mogło się zmienić.
Musiałem szybko znaleźć kogokolwiek z prawem jazdy, aby jak najprędzej zabrać samochód z policyjnego parkingu. Zanim z jakiegoś powodu do niego nie zajrzą.
Szukałem w panice, prawie na ulicy. Dawałem pieniądze więc szybko znalazłem. Wziąłem pierwszego lepszego.
Pierwszy co prawda to on może był. Ale na pewno nie lepszy. Nosił grube okulary i widział przez nie tyle co kret. Czyli praktycznie wcale.
No więc zgłosiłem się na policję po odbiór samochodu. Poszła mi go wydać pewna policjantka. Zdążyło się już zrobić ciemno na dworze. A mój nowy kierowca, o czym nie miałem zielonego pojęcia, niezbyt dobrze jeździł i był prawie całkowicie ślepy.
Jeśli miałem nadzieję na szybki i bezproblemowy odbiór samochodu to się przeliczyłem. Nie trzeba mieć rozwiniętej wyobraźni aby sobie wyobrazić ślepego kierowcę wieczorem za kierownicą.
To, że wtedy nikt nie zginął to naprawdę cud.
Robił kilka podejść zanim przekroczył policyjną bramę. Policjantkę kilkukrotnie wyciągałem niemal spod kół samochodu. Nigdy też wcześniej ani później nie słyszałem tyle razy słowa „dziękuję” co wtedy. Z ust tej policjantki. Za uratowanie jej życia.
W końcu udało mu się wyjechać poza bramę. Odetchnąłem z ulgą. Policjantka na pewno też.
Tylko zniknęliśmy z widoku odebrałem mu kierownicę i zapłaciłem. Był z siebie bardzo zadowolony:
– Udało nam się!
W sumie dobrze powiedziane: udało się.
Zamierzałem kupić jakiś podobny samochód, nie rejestrowany. I przyspawać te blachy z numerami. Stało się jednak inaczej.
Siedziałem kiedyś na dworze przy piwie. Było ciepło. Ktoś podjechał pod bar samochodem na Niemieckich blachach. Zainteresowało mnie to szczególnie dlatego, że samochód był taki jak potrzebowałem. Może zechce sprzedać?
Wysiadło z niego dwóch facetów. Polak i Niemiec. Usiedli stolik obok mnie. Chcąc nie chcąc słyszałem ich rozmowę.
Niemiec się bardzo żalił Polakowi. Na Polaków. Że mu nie chcą ukraść jego samochodu. A przecież jest tak zadbany, ma niewiele przejechanych kilometrów. Tylko zawozi nim dziecko do przedszkola. Płaci najdroższe ubezpieczenie. Zgodnie z umową robi mu co parę tysięcy kilometrów przegląd techniczny. I wymienia zużyte części.
Jeszcze raz rzuciłem okiem na samochód. Faktycznie, jak spod igły. Postanowiłem bronić honoru Polaków. I Polski. Jak tak bardzo chce pozbyć się samochodu to ja mu w tym pomogę.
Korzystając z wcześniej zdobytego doświadczeniastałem się wkrótce nowym właścicielem samochodu.
Niemiec był wniebowzięty. Wiem, bo często przychodził do tego samego baru co ja. Znałem nawet kwotę jaką mu wypłaciła ubezpieczalnia. O wiele wyższą niżby mógł otrzymać sprzedając. Wszyscy byli zadowoleni. Chociaż ja jakby mniej.
Wszystko dlatego, że samochód wyglądał za dobrze. Jak na swój wiek. Na granicy byłem z tego powodu częściej zatrzymywany. Co mi się bardzo nie podobało. Postanowiłem więc go nieco postarzeć. Ściągnąłem relingi, wymieniłem aluminiowe felgi na zwykłe, pochlapałem błotem. Wyglądał znacznie gorzej, ale i tak znakomicie. Po jakimś czasie postanowiłem go sprzedać i kupić nowy.
Miał na niego ochotę kolega. Prywatnie oficer Wojska Polskiego. Pomimo że znał prawdziwą historię tego samochodu.
Postanowiłem sprzedać go przez komis. A on postanowił przez ten komis kupić. Jak postanowiliśmy, tak tez zrobiliśmy.
Nie wszystko jednak poszło po mojej myśli.