Losy zawodowej rodziny zastępczej Magdziaków.
Pani Małgorzata była nauczycielem języka polskiego, Piotr ukończył
studia na kierunku resocjalizacja.
Ukończyli też różnego typu kursy, potrzebne do prowadzenia rodzinnego domu dziecka i zawodowej rodziny zastępczej. Anglicy zebrali pieniądze aby zakupić dla nich dom i …na początek optymistyczny artykuł, jeden z wielu jakie ukazywały. W tamtym okresie ich przesłanie było podobne – potrzeba tworzenia pieczy zastępczej i wspólpracy w tej dziedzinie ze środowiskami samorządowymi i pozarządowymi.
„Już nie sieroty, chociaż z Sierot”–powstaje drugi Rodzinny Dom Dziecka na terenie powiatu gliwickiego–"Rodzinka pozytywnie zakręcona"
Kiedy umawiałam się na rozmowę z Małgorzatą Magdziak, akurat kupowała rowerek dla jednego ze swoich dzieci. Rozmawiając ze mną musiałię Maa rozstrzygnąć kwestię, czy do samochodu „władować” wszystkie dzieci bez rowerka, który za nic w świecie nie chciał się zmieścić, czy może zostawić któregoś z członków rodziny i wpakować rower? Następnego dnia na rowerku pomykał jeden z synków… Przy następnym moim telefonie, w którym zapowiadałam, że właśnie do nich jadę usłyszałam pytanie – a jadła pani obiad, bo my właśnie jemy i zapraszamy! Pomyślałam wtedy, że to muszą być dobrzy ludzie, poza tym ja mam na imgda, a oni są Magdziakowie… Nie mogłam trafić lepiej!
W bramie domu, którego kolorową ozdobą jest piękny plac zabaw – niewielka zjeżdżalnia, tunel – rura, huśtawki i piaskownica po brzegi wypełniona plastikowymi foremkami, wita mnie pani Małgorzata. Tuż obok wesoło skacze Zira, ukochana suka, najlepsza strażniczka domowego ogniska. Gospodyni energicznie prowadzi do domu, gdzie od progu gromkie „dzień dobry” mówią – jej mąż Piotr, jej tata (częsty gość tego wesołego domu) i ósemka dzieci w wieku od lat trzech do dziesięciu: Basia, Helenka, Przemek, Jasio, Krzysio, Laura, Marcjanna i Zosia. Przedstawiam się, opowiadam trochę o sobie, kim jestem i po co do nich przyjechałam. Maluchy biorą mnie za ręce i prowadzą do swoich pokoi. Każde z czterech pomieszczeń, w których mieszkają dzieci jest kolorowe i radosne. Dużo w nich zabawek, książeczek i fajnych dziecięcych pomysłów. Po prezentacji dzieci wychodzą na podwórko. W rzędach butów i ubrań orientują się doskonale, wybierając bez problemów swoje. Siadamy przy ogromnym stole, który rodzina kupiła za pieniądze otrzymane jako nagroda dla bohaterów artykułu „Nie-sieroty z Sierot”. Reportaż napisała i zgłosiła do ogólnopolskiego konkursu dziennikarskiego jedna z maturzystek z Sierot, wygrywając główną nagrodę.
Magdziakowie trafili do Sierot, uroczej miejscowości w gminie Wielowieś, w Boże Narodzenie 2008 roku, wprowadzając się do domu, który specjalnie dla nich kupiła i przekazała w użyczenie pewna fundacja z Anglii. Na Śląsk przeprowadzili się z Piotrkowa Trybunalskiego, rodzinnego miasta pani Małgorzaty. Tam kilka lat wcześniej poznała Piotra, który przyjechał ze Lwowa. Pobrali się, pracowali w szkołach. Pani Małgorzata uczyła języka polskiego, a pan Piotr m.in. wychowania fizycznego i religii. Prowadzili aktywne życie i kochali swoją pracę.– Wszystko zaczęło się trochę zmieniać w wakacje 2005 roku w Małym Cichym w Tatrach. Tam spędzaliśmy tygodniowe rekolekcje z dwójką naszych dzieci Basią i Przemkiem. Byli tam również „rodzice” z Pogotowia Rodzinnego z powiatu gliwickiego z dwoma maleńkimi dziewczynkami ośmiomiesięczną i pięciomiesięczną. Nasza Basia zainteresowała się tą starszą, Laurą. Bawiła się z nią, a może bardziej nią, bo to był jeszcze niemowlak, tak intensywnie, że po prostu ją bardzo pokochała. Musiało coś być w Laurze, bo śladem Basi i my tą Laurą się zachwyciliśmy i zakochaliśmy się w niej niemalże od pierwszego wejrzenia, chociaż nie była wtedy urodziwym dzieckiem. Trudno było się nam rozstać z tym dzieciątkiem. Musieliśmy podjąć błyskawiczną decyzję – chcemy, aby Laura była z nami. Z Małego Cichego wracaliśmy do Piotrkowa Trybunalskiego przez Gliwice, gdzie w Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie odbyliśmy długą rozmowę o możliwości stworzenia Laurze rodziny zastępczej. Nie było łatwo, bo powiat gliwicki musiał porozumieć się z powiatem piotrkowskim, a jego władze wolały, abyśmy wzięli dziecko z powiatu piotrkowskiego, a nie z dalekiego gliwickiego. Udało się jednak pokonać trudności i w marcu 2006 roku Laura trafiła do naszej rodziny. We wrześniu tego samego roku urodziła się nasza trzecia córeczka, Helenka – opowiada Małgorzata Magdziak.
Jesienią 2007 roku przeprowadzili się do Gliwic z zamiarem stworzenia rodziny zastępczej kolejnym dzieciom. Już w marcu 2008 roku dołączyła do nich Zosia, a w maju pozostała trójka rodzeństwa: Jasio, Krzysio i Marcjanna. Chcieli nadal pracować w swoich zawodach, ale nie udało się połączyć tych dwóch światów. Zwłaszcza, że kilkoro dzieci, w tym przede wszystkim Laura, wymagało stałej opieki lekarskiej. W grudniu tego samego roku przenieśli się do Sierot, trochę za namową Renaty i Ireneusza Kopaniów z Rodzinnego Domu Dziecka w Paczynie. – Przeszliśmy kilka etapów rodzicielstwa. Najpierw zostaliśmy rodzicami naszych własnych dzieci, następnie rodzicami zastępczymi dla pozostałych, obecnie tworzymy zawodową rodzinę zastępczą, a w planach mamy utworzenie Rodzinnego Domu Dziecka. Ogromy wpływ na nasze decyzje mają Renata i Ireneusz Kopaniowie, oni też niosą nam ogromną pomoc i często korzystamy z ich doświadczeń – dodaje Piotr Magdziak.
Na etacie w rodzinie zastępczej jest tylko pani Małgosia. Piotr dodatkowo pracuje poza domem. Dom w Sierotach jest ich ostoją. Użyczyła go wspomniana już fundacja z Wielkiej Brytanii. Ona też pomogła doposażyć plac zabaw, który wspólnie budowali ręka w rękę Magdziakowie i Anglicy. Brytyjczycy są w stałym kontakcie z „sierocką” rodziną, przysyłają prezenty, odwiedzają.– Kiedy państwo Magdziakowie przyszli do mnie z informacją, że znaleźli dom na terenie powiatu i dodali, że w miejscu z nazwą w herbie, najgorszą jaka mogła się trafić na urządzanie rodzinnego domu dziecka, nie bardzo kojarzyłam o jaką miejscowość może chodzić. Okazało się, że to Sieroty… w gminie Wielowieś – śmieje się dziś Barbara Terlecka – Kubicius, dyrektor Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Gliwicach.
Sieroty przyjęły Magdziaków z początkową rezerwą – obcy, wielodzietni… Lody pękały powoli. Dziś są pełnoprawnymi mieszkańcami tej malowniczej wioski. Zorganizowali sierocki rajd rowerowy, w którym udział wzięli najmłodsi mieszkańcy sołectwa. Wprowadzili też we wsi zwyczaj jeżdżenia rowerem w odblaskowych kamizelkach, bo tak jest bezpieczniej na drodze. Koleżanki i koledzy z Sierot przychodzą się bawić do dzieci Magdziaków. W ogóle Magdziakowe są bardzo aktywni – jeżdżą na wspomnianych rowerach, na rolkach, raz w tygodniu można ich spotkać na basenie, lubią podróże dalekie i bliskie swoim wielkim busem. Dzieci rosną, coraz częściej udaje się wszystko zorganizować szybciej i lepiej. Niedawno posadzili iglaki, akurat w dzień lotniczej katastrofy pod Smoleńskiem. Odtąd będą symbolem! A to okazja do rozmowy z dziećmi o symbolach narodowych, o patriotyzmie i śmierci. Zawsze wesoła i zadowolona z życia Laura też przeżywała tragedię. Teraz szykuje się do pójścia do zerówki. Bardzo się z tego cieszy i czeka na ten moment.– Niedługo pójdę do zerówki. Nastąpi to wtedy, kiedy rodzice schowają basen – żywiołowo opowiada Laura, która w ten sposób mierzy czas, chociaż wciąż jeszcze jest za zimno, aby ten basen wystawić na podwórko. Będzie jednak tam stał do 31 sierpnia, a 1 września zostanie złożony i wtedy Laura pójdzie do zerówki. Przez kilka lat zmieniła się z nieurodziwego niemowlaka w bardzo ładną dziewczynkę. Ma problemy ze wzrokiem, ale radzi sobie doskonale. Widać, że to pieszczoszka, przytula się do mamy, zalotnie spogląda…
Magdziakowie wychowują dzieci przez naśladownictwo, zachowania prospołeczne, sport, ale przede wszystkim przez wielkie pokłady cierpliwości i miłości.– Musimy mieć dużo cierpliwości. Musimy przemyśleć, co do kogo i w jaki sposób powiedzieć, żeby żadnego z nich nie dotknąć, nie urazić, a jednocześnie egzekwować codzienne obowiązki i po prostu żyć, jak każda zwyczajna rodzina. Nie było to od razu takie oczywiste. Niektóre z naszych dzieci, kiedy do nas przyszły, były agresywne, nie znały pieszczotliwych słów „kotku”, „kochanie”, jadły „na zapas”, rzucały się na niektóre zabawki np. dla dzidziusiów, które w tym wieku nie powinny ich już interesować. Spowodowane to było zapewne tym, że w swoim dzieciństwie nie przeszły naturalnych etapów zabawy. Na początku żyły w ciągłym strachu, że mogą utracić otrzymany od nas spokój i bezpieczeństwo. Oboje z mężem skończyliśmy resocjalizację, uważamy jednak, że to nie my dostosowujemy formę wychowawczą do dziecka, tylko dziecko formę przystającą do jego osobowości. Cieszymy się ze wszystkich sukcesów naszych dzieci, tych małych i dużych, tych podwórkowych, społecznych i tych szkolnych. Dla jednego z nich piątka z minusem jest porażką, dla drugiego dwójka niesamowitym sukcesem – mówi Małgorzata Magdziak.
Oboje z mężem potrafią długo mówić o każdym ze swoich dzieci, o ich talentach, chorobach, ulubionych zajęciach, potrawach. Przemek jest mistrzem gry w szachy, Basia gra na pianinie, Marcjanka lubi się kąpać… Z miłością przytulają każde po kolei, cierpliwie i spokojnie odpowiadają na pytania, pomagają przezwyciężyć problemy. Nie jest to łatwe, bo często wszystkie pociechy mówią jednocześnie… Ruch, gwar, śmiech wypełniają ten dom od świtu do nocy. Kiedy dzieci szkolnym autobusem wyjeżdżają do szkoły i przedszkola w domu robi się cicho. Pan Piotr mówi wtedy – Chwilo trwaj! W tych krótkich momentach ciszy próbują nadrobić wszelkie zaległości papierkowe, posprzątać dom, poprać, ugotować, żeby wszystko było gotowe na powrót dzieci. Nie żałują chwil tylko dla siebie, bardziej ich marzenia dotyczą kontaktu z innymi rodzinami z dużą liczbą dzieci. Pani Małgorzata odrobinę tęskni za uczelnianą biblioteką w Częstochowie, gdzie studiowała, za chwilą z książką. Pan Piotr był niezwykle aktywny, działał społecznie, udzielał się na wielu polach. Odrobinę mu tego brakuje… Ale nie żałują swoich decyzji. Potrafią spontanicznie złapać się za ręce, bawić w ganianego, motywować dzieciaki do rozmaitych gier.
Wszystkie dzieci zwracają się do Piotra i Małgorzaty – tato, mamo. To była ich decyzja, same tak chciały. Codzienne życie Magdziaków musi być bardzo zorganizowane. Piorą i prasują na bieżąco, praktycznie z dnia na dzień. Na wielkim stole w porze obiadu stają litrowe garnki zupy, 120 naleśników, 7 kg ziemniaków… Podobno można się przyzwyczaić do przygotowywania tak dużych codziennych posiłków. Nie brak też trudnych momentów. Chwile zwątpienia przeżyła pani Małgorzata kilkakrotnie.– Pierwsze „załamanie” miałam zaraz po przeprowadzce do Sierot. Wprowadziliśmy się do domu, w którym trwał jeszcze remont. Wszyscy nagle, pomiędzy puszkami z farbą, polegliśmy na grypę żołądkową. Leżałam z gorączką i myślałam, że już chyba nie podołam. Kolejne wątpliwości, czy dam radę naszły mnie, kiedy przez 60 dni nasze dzieci chorowały na ospę. Wirus atakował pokojami – z uśmiechem dziś snuje opowieść o tych trudnych chwilach pani Małgorzata
Na pytanie jak ich rodzice zareagowali na decyzję o stworzeniu tak dużej rodziny zastępczej, pani Małgorzata po namyśle odpowiada – Dziwnie…
Dom dziecka, nawet rodzinny wciąż jeszcze kojarzy się czasami negatywnie. Magdziakowie jednak ciągle mają w sobie dużo energii, wiele wiary, by przekonać świat, że może być inaczej. Oni najzwyczajniej chcą dać szczęście swoim dzieciom!
Tekst: MAGDALENA FISZER – RĘBISZ (Imiona czwórki dzieci, ze względu na ich biologicznych rodziców, zostały zmienione.)
Kiedy w trakcie prac sejmowej komisji polityki społecznej nad ustawa o wspieraniu rodziny i pieczy zastępczej wskazywaliśmy na zapisy umożliwiające nadużycia, przewodniczący komisji Sławomir Piechota, skarżył się na nieparlamentarne zachowanie członków IS ”Porozumienie Rawskie”. Merytoryczne wątpliwości nazywał warcholstwem !!!.
Obecnie kolejny raz nowelizowana, po pólrocznym okresie jej obowiązywania, ustawa o pomocy rodzinie i pieczy zastępczej, w dalszym ciągu
–nie daje gwarancji skutecznego zapobiegania przestępczego jej stosowania.
– nie daje gwarancji na zapobieżenie systemowemu handlu dziećmi.
– nie kładzie kresu nepotyzmowi i koteryjnemu działaniu służb odpowiedzialnych za jej stosowanie.
Na przykładzie zawodowej rodziny zastępczej i instytucji pozarządowej, wpisanej w działania ustawowe, pragnę zobrazować jej obecne stosowanie.
Wywiad Nowego Ekranu z Małgorzatą i Piotrem Magdziak.
NE-Jak sięto stało, że zostaliście zawodową, niespokrewnioną rodziną zastępczą?
p. Piotr –„Mieliśmy świetną pracę, idealny dom, rodzinę, ale ciągle czegoś nam brakowało. Kiedy w 2005r w pogotowiu opiekuńczym poznaliśmy roczną,niepełnosprawną Laurę. Razem z Gosią pokochaliśmy ją od pierwszej chwili i bardzo chcieliśmy jej pomóc. Postanowiliśmy, że zostaniemy jej rodzicami zastępczymi. Od 2008 jesteśmy rodzicami zastępczymi także czwórki rodzeństwa: Natalii, Marzeny, Daniela i Kubusia”
.„Każde z dzieci kochamy ta samą miłością. Nie dzielimy ich na "nasze" i "adoptowane" – dodaje pani Małgosia
NE –Dom w którym zamieszkaliście nie wiadomo dlaczego stał się własnością fundacji Ireneusza Kopani. Przecież na ten dom fundusze zbierała angielska fundacja z New Castle. Na dom dla Was.
p. Piotr–„Tak. Jest to angielska fundacja. Jak doszło do tego ze nie zostaliśmy jego właścicielami, tego nie wiemy .Jednak do niedawna ten fakt wydawał się nam mało istotny. Dom był. Teraz każdy dzień jest dla nas nerwowy, bo dni mijają a czas jakby grał na naszą niekorzyść. W takiej atmosferze trudno o cierpliwość i spokój, więc drażnić zaczynają nawet te sprawy, które dotąd były codziennością. Gdyby ludzie jeszcze wiedzieli, że my też jesteśmy ludźmi i podlegamy cierpieniom i emocjom ! Mamy ograniczone podłoża wytrzymałości, szczególnie gdy dotyczy to nie zachowań dzieci – a dorosłych, którzy mieli pomagać i wspierać, a wystawiają na… ”
NE–Były, a raczej są stawiane Wam zarzuty ze na Śląsk ”wepchaliście” się sami.
p. Gosia– „Tak, to bardzo boli. Boli tym bardziej, gdy ktoś nam zarzuca, że sami sobie wymyśliliśmy, że będziemy prowadzili Rodzinny Dom Dziecka w Sierotach.
Ze sami przyjechaliśmy na Śląsk.
Tak, sami przyjechaliśmy, bo nikt nas nie przywiózł i sami tego chcieliśmy, ale dlaczego zapomniano, że to Irek nas sprowadził w 2007 r. To on wskazał nam wówczas artykuł z Gościa Gliwickiego, w którym ukazała się informacja dotycząca poszukiwania rodziny gotowej do podjęcia się prowadzenia rodzinnego domu dziecka na terenie powiatu gliwickiego. To właśnie Kopania nas do tego nakłonił. W artykule była mowa o rodzinnym domu dziecka a nie o rodzinie zastępczej, którą już wtedy w Piotrkowie byliśmy!
Przyjazd na Śląsk odczytaliśmy wówczas jako „wezwanie”, bo to samo chcieliśmy robić, ale nie było takiej potrzeby, w centralnej Polsce.
Było nam obojętne gdzie, stąd nie wzbudziło w nas najmniejszych podejrzeń zaproszenie nas przez Irka Kopanie do Gliwic w październiku 2007r.
To nie my uparliśmy się na przyjazd w tym czasie, choć taki zarzut usłyszeliśmy w gabinecie dyrektor PCPR p. Terleckiej.
To wiązało się dla nas z natychmiastowym porzuceniem wszystkiego: pracy, dodatkowych dobrze płatnych zajęć. Ale przede wszystkim domu, najbliższej rodziny, przyjaciół.”
NE- Po gliwickim epizodzie przenieśliście się do Sierot, do domu zakupionego przez angielska fundację Our New Family, do domu zakupionego dla Was.
p. Gosia-„Przeprowadzka do nie wyremontowanegodomuwSierotach nastąpiła na przełomie grudnia 2008 i stycznia 2009. Irek pierwotnie obiecywał nam, że będziemy mieli wpływ na lokalizacje domu a potem w wakacje 2008 poinformował nas „jakby znienacka”, że dom już kupił. Wiedział, że zależy nam na bliskości do miasta (obecnie do Gliwic mamy 25 km), ale później to już trzeba było się i z tym pogodzić.Jednak nigdy się nie żaliliśmy, trochę myśląc, że przecież pani dyrektor gliwickiego PCPR u, Anglicy i Irek i tak o tym wiedza, a trochę też dlatego, że nie tylko my jesteśmy w takiej sytuacji ale przede wszystkim dlatego, że wierzyliśmy iż jest to sytuacja przejściowa, która wkrótce ustąpi. Słyszeliśmy od Irka przynajmniej kilka terminów przekształcenia nas w dom dziecka. Uprawnienia mieliśmy od 2009r., ale sami nie mogliśmy wystąpić o rodzinny dom dziecka, bo dom jak się okazało był fundacji, więc tylko ona mogła przeorganizować go w placówkę. Jednak nigdy nie wzbudzało w nas to jakichś większych wątpliwości, bo w Polsce o niektóre sprawy trzeba zawalczyć i trwa to dłużej. Ponadto byliśmy nowi na tym terenie, nie znaliśmy zwyczajów i ludzi odpowiedzialnych za nasz los w urzędach. ”Pilotowanie” przez Ireneusza Kopanie w pierwszych latach było nam na rękę. Przez myśl nam nie przeszło że ktoś tak perfidnie wykorzysta naszą ufność.”
NE–Nowłaśnie, przeprowadziliście się do niewykończonego domu, … Bez ogrzewania, kanalizacji, … Równolegle prowadziliście prace adaptacyjne.
p. Gosia –„Tak. Pomimo braku pieniędzy postanowiliśmy tam zamieszkać. Wzięliśmy kredyt. Normalnie, 60.000 w banku. Wstyd nam było przed tymi Anglikami, żebrać o kolejne pieniądze. Roboty wykonywał Piotr przy pomocy kilku sąsiadów, przyjaciół oraz angielskich wolontariuszy. Dom stawał się domem. Trudno nam też ogarnąć, że nikt nie wiedział o naszych problemach finansowych, bo przecież ich nigdy nie ukrywaliśmy. Może tylko w skrócie powiem, że miesięcznie wydajemy na paliwo ok. 600, na prąd 450, na wodę 200, na media 200, na telefony 250,na terapie i lekarzy prywatnych dla dzieci 300,(tu ogromny ukłon w stronę pewnej pani doktor, która przyjmuje prywatnie, ale bezpłatnie) a na ogrzewanie domu co miesiąc w zimie 2000. A gdzie opłaty za przedszkole, obiady w szkole, jakieś ubranka, buciki, książki, zabaweczki, artykuły szkolne, proszki, szampony, …wycieczki choćby te po regionie… W domu skromnie na jedzenie dla całej gromadki idzie co miesiąc 2000zł.,A i odkładać trzeba na wakacje…
NE–aleotrzymujecie pieniądze z PCPR ?. Jakie to są kwoty ?. Czwórka maluchów – Marzenka, Kuba, Danieli Laurkato przecież dzieci specjalnej troski.
p. Gosia –„Jestem zatrudniona w PCPR Gliwice na umowę zlecenie. Moje wynagrodzenie to ok. 1800 zł. Razem z pieniędzmi na przysposobione dzieci to. ok. 6500 zł. Proszę jednak pamiętać, że czwórka to małe dzieci z FAS – płodowym zespołem alkoholowym i dwoje z nich dodatkowo z RAD- reaktywnym zaburzeniem więzi. Dzieci z FAS mają poważne trudności w nauce oraz kłopoty z pamięcią. A i ich wygląd jest inny od rówieśników. Cala czwórka ma orzeczenia o niepełnosprawności. Może właśnie dla tego PCPR nie chciało przyjąć do wiadomości ich upośledzenia i długo nie dawało zgody na objęcie ich leczeniem specjalistycznym. Dopiero od niedawna mamy na to zgodę sądu. Biorąc pod uwagę ze Piotr pracuje w maleńkiej myjni samochodowej zarabiając kilkaset zł., to na każdego członka naszej dziesięcioosobowej rodziny na życie pozostaje ok. 300 zł. Ale pozostaje przecież splata kredytu.”
NE-pomimo tylu przeciwności trwacie przy swoim. W dalszym ciągu prowadzi Was modlitwa –„Prosimy Panie, aby nasze serca, Nazaretem stawały się, aby ciche były i proste, wrażliwe na człowieczy ból. Pochylone z miłością i troską z Twej Rodziny czerpały wzór ’’. Ale czy to wystarczy. Czy to uchroni Was przed … , no właśnie przed czym ?.
p. Gosia – „Wbrew ustaleniom, obietnicom, porozumieniu zawartym z Fundacja ”Nasz Dom Zastępczy”, wbrew zobowiązaniom Ireneusza Kopani, do dnia 30 czerwca mamy opuścić Sieroty. Opuścić dom który Anglicy dla naszej rodziny zakupili. Mamy się po prostu wynieść. Gdzie. Kogo to obchodzi. Po pięciu latach, mozolnej pracy won. 30 czerwca to data ostateczna, musimy się wynieść. PCPR już kazał wskazać nowy adres…
Co mamy powiedzieć dzieciom. Że musimy się rozstać?. Że po raz kolejny czeka ich poniewierka? .
Jak im wytłumaczyć ze już nie będziemy razem. Nie będzie rodziny. Że jako dzieci specjalnej troski nie znajda nowego domu, nowej rodziny. Że trafia najprawdopodobniej do … Że ich życie nie będzie już ciche i proste, … Przepraszam, nie mogę o tym mówić.”
NE–Co w takim razie z „jutrem’, co stanie się z wami po 30 czerwca 2012 r. ?
p. Piotr-"Naszym marzeniem było i nadal jest pomagać dzieciom. Teraz TYM dzieciom !!!. . Wzięliśmy za nie odpowiedzialność !!!. Dziś obojętne nam co ludzie mówią i robią, najważniejsze że my wiemy, że TYCH dzieci nie damy skrzywdzić. Nigdy nie ukrywaliśmy, że mamy trudności w opiece nad dziećmi. Trudno to komukolwiek wytłumaczyć, bo dla nas codziennością stało się „zmaganie” z FASem i RADem o których właściwie nikt nie wie, więc jak tu mówić o specyfice opieki nad takim dzieckiem. Nawet jednym .Jednak mamy pewność iż dla dobra całej naszej 10-osobowej rodziny lepiej będzie nadal walczyć o przyjęte rodzeństwo. To nie są przecież zabawki do przerzucania z miejsca na miejsce, a mali bardzo poranieni ludzie, którzy najbardziej potrzebują stabilności, bezpieczeństwa, więzi, normalności, a nie stresu, który może jeszcze pogłębić ich chorobę i pozostawić na zawsze brak wiary w ludzi i ludziom. Teraz w tych trudnych, nerwowych chwilach, kiedy ktoś zafundował nam jeszcze wypełnienie czasu szukaniem nowego domu, widzimy jak bardzo te dzieci się boją. Każdy obcy wchodzący do domu witany jest z obawą, a dom przestaje być bezpieczną bazą, bo mówi się o wyprowadzce (czyt. Zagrożeniu). A u tych dzieci niepewność budzi ogromny lęk, który paraliźuje i ginie wypracowany system dnia i tygodnia. Boją bardziej niż my, bo coś czują i widzą ale może nie mają pewności, że robimy wszystko co możemy i że będziemy o nie walczyć!!!.Potrzebujemy tylko sprzymierzeńców. Prosimy, pomóżcie naszym dzieciom !!!
NE–Dziękując z rozmowę ufam, iż patronat medialny Nowego Ekranu, nad działaniami pomocowymi dla Waszej rodziny. przyniesie skutek. Odzyskacie dach nad głowami Waszych dzieci, a nikczemne działania zostaną napiętnowane.
Piotr Magdziak sam z pomocą sąsiadów remontował i dostosowywał zakupiona ruderę do potrzeb swojej rodziny. W wakacje 2009 pomogli mu Anglicy. Za kredyt zakupili niezbędny sprzęt i z rudery uczynili dom dla swoich dzieci. /foto z rodzinnego albumu Magdziaków/
"Winni krzywdy tych ludzipowinni ponieść zasłużona karę. Zabijają w nich wiarę w drugiego człowieka, dzieci skazują po raz kolejny na poniwierkę" –ojciec Kazimierz – redemptorysta, przyjaciel i przewodnik duchowyrodziny Magdziaków.
rozmawiał – Andrzej Słonawski
Podstawą naliczania pomocy pieniężnej dzieciom w rodzinie Magdziaków jest obecnie kwota 1647,00 zł, określona w art. 78 ust. 2 ustawy o pomocy społecznej (Dz.U. z 2008 r. Nr. 115 poz. 728 ze zm.).Wysokość pomocy pieniężnej na częściowe pokrycie kosztów pobytu dziecka w rodzinie zastępczej wynosi: 80% podstawy, tj. 1 317,60 zł, dla dziecka do 7 lat posiadą aktualne orzeczenie o niepełnosprawności, 60% podstawy, tj. 988,20 zł, dla dziecka w wieku od 7 do 18 lat posiadającego aktualne orzeczenie o niepełnosprawności lub orzeczenie umiarkowanym lub znacznym stopniu niepełnosprawności,W rodzinie Magdziaków średni miesięczny dochód wynosi 1152.90
W powiecie gliwickim funkcjonuje jeden Rodzinny Dom Dziecka z siedzibą w Paczynie.Dyrektorem placówki jest Pani Renata Kopania, żona Ireneusza Kopani, prezesa Fundacji Rodzinnej Opieki Zastępczej "Nasz Dom Zastępczy" zarejestrowanej pod tym samym adresem, a której fundatorem jest pani dyrektor.
pcpr-gliwice.pl/17,rodzinny-dom-dziecka.html
Zgodnie z Obwieszczeniem Starosty Powiatu Gliwickiego z dnia 04 marca 2010 r. średni miesięcznykoszt utrzymania dziecka w Rodzinnym Domu Dziecka w Paczynie w 2010 r. wynosi 2523,02 zł.
Moje działania dziennikarskie poświęcone są ludzkim sprawom w myśl zasady - "razem z Wami, wspólnie dla Was", oparte na dewizie - "jeśli uważasz, że zrobiłeś już wszystko, znaczy to - że masz wiele spraw do załatwienia". Mam tez wspaniałą Rodzinę, oraz sprawdzonych przyjaciół