Wielkie imperia – wielkie firmy – wielkie bankructwa
10/03/2011
474 Wyświetlenia
0 Komentarze
11 minut czytania
31 grudnia 1600 roku królowa Elżbieta I podpisała przywilej „dla Jerzego, księcia Cumberlandu i 215 Rycerzy, Starszych i Mieszczan“, gwarantujący im na 15 lat monopol na handel pomiędzy wszystkimi portami królestwa Anglii, Walii i Szkocji, a wszelkimi portami, ziemiami, wyspami i kontynentami położonymi na wschód od Przylądka Dobrej Nadziei i na zachód od Cieśniny Magellana. Był to początek najpotężniejszej spółki akcyjnej w dotychczasowych dziejach naszej cywilizacji: Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej. Firmy, która w niespełna 160 lat po wspomnianym wyżej akcie stała się suwerennym władcą całego subkontynentu indyjskiego: dzisiejszych Indii, Pakistanu i Bangladeszu razem wziętych. Zapewne można by jakoś przeliczać kapitał akcyjny HEIC (Honorable East India Company), używając standardu złota czy jakiegoś innego uniwersalnego wskaźnika i w ten sposób ustalić, czy była […]
31 grudnia 1600 roku królowa Elżbieta I podpisała przywilej „dla Jerzego, księcia Cumberlandu i 215 Rycerzy, Starszych i Mieszczan“, gwarantujący im na 15 lat monopol na handel pomiędzy wszystkimi portami królestwa Anglii, Walii i Szkocji, a wszelkimi portami, ziemiami, wyspami i kontynentami położonymi na wschód od Przylądka Dobrej Nadziei i na zachód od Cieśniny Magellana. Był to początek najpotężniejszej spółki akcyjnej w dotychczasowych dziejach naszej cywilizacji: Brytyjskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej. Firmy, która w niespełna 160 lat po wspomnianym wyżej akcie stała się suwerennym władcą całego subkontynentu indyjskiego: dzisiejszych Indii, Pakistanu i Bangladeszu razem wziętych. Zapewne można by jakoś przeliczać kapitał akcyjny HEIC (Honorable East India Company), używając standardu złota czy jakiegoś innego uniwersalnego wskaźnika i w ten sposób ustalić, czy była bogatsza, czy biedniejsza od Microsoftu lub WalMarta: nie ma to jednak, moim zdaniem, wielkiego sensu. Microsoft nigdy nie sprawował absolutnej władzy nad 100 milionami ludzi, prawda..?
Władza Kompanii nad Indiami zakończyła się w 1858 roku, kiedy to Parlament, w obliczu tzw. „Wielkiego Buntu“ Hindusów, znacjonalizował jej posiadłości kolonialne, a sama firma przestała istnieć 1 stycznia 1874. Zanim to się stało, Kompania zapisała jedną z najbardziej fascynujących i najbardziej brutalnych kart w historii światowego handlu, dyplomacji i podboju. Przez pierwsze stulecie swojego istnienia wielokrotnie musiała odpierać ataki rodzimej konkurencji: raportowała zwykle tak bajeczne zyski, że niejednemu spośród przedsiębiorczych angielskich żeglarzy marzyło się zająć jej miejsce. Kompania ratowała się zwykle albo wykupując konkurentów, albo też – uzyskując od Parlamentu kolejne przywileje gwarantujące jej wyłączność w handlu w zamian za pożyczki dla wiecznie deficytowego budżetu Monarchii w złocie lub w prochu strzelniczym (to ostatnie: np. w trakcie wojny siedmioletniej z Francuzami, która dała Kompanii jej indyjskie imperium).
Przez ostatnie 100 lat istnienia Kompania, coraz bogatsza w ziemie, forty i przywileje, coraz częściej musiała prosić Parlament o pożyczki na sfinansowanie kolejnych wojen lub po prostu – pokrycie długów wynikłych z nieudanych operacji handlowych. Nacjonalizacja jej posiadłości, a potem rozwiązanie, było już prostą konsekwencją faktu, że nie była w stanie zarobić nawet na bieżące utrzymanie swoich biur i faktorii.
Dlaczego tak się działo? Czy jest to dowód na wyższość zarządzania państwowego nad prywatnym?
Bynajmniej. Rządy nad Indiami były tak samo deficytowe dla Korony Brytyjskiej, jak i dla Kompanii. Po prostu rząd nie musi przedstawiać co roku rachunku zysków i strat i sprawozdania z przepływu środków pieniężnych. Tym samym „straty“ na zarządzaniu Indiami, polegające po prostu na tym, że suma wpływów podatkowych z subkontynentu nigdy, do samego końca brytyjskich rządów w 1948 roku, nie pokryła kosztów utrzymania miejscowej brytyjskiej administracji, mogły się z budżetu na budżet prześlizgiwać niezauważone. A jeśli nawet ktoś z galerii poselskiej w Izbie Gmin czynił z tego faktu wyrzuty rządowi, łatwo go było zmusić do milczenia hasłami patriotyzmu i sloganem o „perle w koronie“ Brytyjskiego Imperium. Przedsiębiorstwo prywatne, jakim koniec końców była HEIC, nie miało takich możliwości i dlatego musiało paść.
Co jednak było powodem, dla którego tak zyskowne z początku przedsięwzięcie skończyło się tak smutno..? Najprostszym wytłumaczeniem jest… sukces! HEIC wiodło się zbyt dobrze. Jej wojska, początkowo służące tylko do zapewnienia bezpieczeństwa handlu i obrony przed Francuzami, zajmowały jedną indyjską prowincję po drugiej – napotykając tak słaby opór (co zrozumiałe, biorąc pod uwagę dramatyczną różnicę w technice wojennej!), że nie sposób było ich zatrzymać. Niezależnie od tego, czy kolejny podbój miał ekonomiczny sens, czy go nie miał. A z każdym nowym podbojem potrzeba było więcej wojsk, więcej administracji, więcej fortów.
Urzędnicy Kompanii bogacili się wraz z każdym podbojem. Rosła liczba stanowisk do obsadzenia (jak w każdej administracji). Bardzo dobrze płatnych stanowisk: tylko 10% brytyjskich urzędników dożywało końca swojej kadencji w Indiach (z powodu chorób tropikalnych i pijaństwa) i płaca musiała tak wielkie ryzyko śmierci na posterunku uwzględniać. Przy tym – urzędnicy, oficerowie i kapitanowie statków Kompanii mogli na jej jednostkach pływających przewozić pewną część ładunku na własny rachunek. Działało to mniej więcej tak, jak działki przyzagrodowe u radzieckich kołchoźników: choćby i kołchozowe pola nieobsiane zostały, 50% całej żywności nadającej się do bezpośredniej konsumpcji w Związku Radzieckim produkowane było na tych kilkuarowych działeczkach. Również w brytyjskim handlu z Indiami, znacznie większe sumy przechodziły z rąk do rąk dzięki tym kilku procentom tonażu w rękach urzędników i kapitanów, niż dzięki całej reszcie, z której mieli czerpać zyski udziałowcy Kompanii. Nastąpiło „oddzielenia zarządzania od kapitału“ – które Lenin uważał za charakterystyczny objaw „najwyższego stopnia rozwoju kapitalizmu“, czyli imperializmu. W tym akurat przypadku, jest to bardzo trafne określenie!
Gdyby nie pożyczki od Parlamentu i kolejne, monopolistyczne przywileje, gwarantowane jej ustawami, Kompania padłaby co najmniej 100 lat wcześniej, niż to się faktycznie stało. Bez wsparcia Parlamentu i Korony nie mogła istnieć tak długo. Mało tego: nigdy by nie powstała, gdyby nie ten pierwszy przywilej Elżbiety I, dający jej udziałowcom monopol na handel z 2/3 świata…
Losy HEIC są egzemplifikacją reguły ogólnej. Ani Microsoft, ani WalMart, ani Morgan, Lheman Brothers, Goldman Sachs, Monsanto, czy KGHM, czy jakakolwiek inna z wielkich Firm współczesnego świata prawie na pewno nie dorówna długowiecznością tej pierwszej, archetypicznej Kompanii. Wielkie Firmy są skazane na wielkie upadki! Właśnie dlatego, że zachodzi w nich to przez Lenina opisane „oddzielenie“: skoro interes pracowników (niezależnie od tego, czy są to członkowie zarządu, czy po prostu urzędnicy) może istnieć i prosperować w takiej organizacji zupełnie niezależnie od interesu jej udziałowców, to jest ona wewnętrznie rozdwojona i słaba niezależnie od tego, jakie przywileje zapewnią jej sprzedajni politycy i wiecznie deficytowe budżety…
Gdyby zabrakło sprzedajnych polityków i deficytowych budżetów (ale to przecież niemożliwe…), większość z tych Firm nawet nie zdołałaby powstać. Jednak żaden stopień przemocy i korupcji nie zapewni im wiecznego trwania. To niemożliwe. Ludzkie dzieła z natury skrojone są na ludzką, a nie na boską miarę – i nie trwają dłużej niż mgnienie oka, jeśli patrzeć na nie z punktu widzenia Wszechmocnego! Przedłużanie istnienia Firmy oszustwem i gwałtem może być skuteczne na skalę jednego, dwóch, góra trzech pokoleń – ale dłużej już „rolować“ deficytów wynikłych z braku efektywności się po prostu nie da. W każdym razie, nikomu się to do tej pory nie udało.
Rzecz jasna, powyższe rozumowanie dotyczy też i tworów ludzkich na nagiej przemocy opartych, czyli Wielkich Imperiów. O tym może jednak, w szczegółach – innym razem…