Jak już ktoś Temidzie wskaże ciebie palcem, to masz latami ciągnące się procesy
Pewien przemądrzały gościu został pozwany do dwóch sądów, bowiem pewnej nawiedzonej paniusi wydawało się, że na znanym portalu zarejestrował drugie konto i słownie a obrzydliwie zeń ją postponował. Przekonała swymi zeznaniami sędziego i wygrała sprawę cywilną. Facet ani razu nie był w tym sądzie, ponieważ pół roku przebywał na zwolnieniu lekarskim i nie miał informacji o (jednak!) toczącym się procesie, natomiast wysyłał tamże skany zwolnień i informację, że podczas jesiennej rozprawy będzie w sanatorium. O tym wyroku dowiedział się dopiero po paru miesiącach i to na korytarzu kolejnego sadu, dokąd go ta waleczna dama przywiodła kolejnym pismem sądowym. Owa zawzięta niewiasta (doktorantka renomowanego uniwersytetu!) jest konsekwentna – od kilkunastu miesięcy chce przeprosin za wypowiedzi, których ten gościu nie napisał na jej temat. Jednak skoro ona i pierwszy sąd taką wersję przyjęli, to formalnie powinien przeprosić nie za swoje czyny, bowiem wyrok jest prawomocny, co nie tylko komplikuje sytuację, ale także kompromituje polską Temidę!
Ponadto powinien skasować szereg artykułów napisanych w afekcie, po otrzymaniu szokującego wezwania do zapłacenia 20 tys. zł. I tak jest od kwietnia 2009 – mecenas najpierw postawił żądania, potem sąd wzywał faceta na kolejne rozprawy. On, zdumiony pierwszym wyrokiem oraz długotrwałością przebiegu drugiego procesu oraz kuriozalnymi żądaniami przeprosin, pisze kolejne artykuły, w których jednak nie wymienia owej wykładowczyni z nazwiska (w UE można podawać takie dane, ale jeszcze nie w Polsce; pewnie nim proces się zakończy, będą już jakieś rozsądne zmiany). I w ten sposób owa doktoryzująca się kobiecina będzie bohaterką internetowego hitu – jak to można latami użerać się po sądach z Bogu ducha winnym facetem, którego wzięła za kogoś innego (będzie gotowy scenariusz na komedię filmową).
W internecie, na paru portalach, nie ona się wpisuje, bowiem jest zajęta pisaniem książek, ale jej anonimowi zwolennicy, którzy wychwalają ją jako miłą i sympatyczną babeczkę. A przecież nikt nie neguje, że jest wzorową pracownicą naukową, jednak nawet gdyby była papieżem (a właściwie papieżycą), to sąd powinien oceniać pomówienie (że ktoś miał dwa konta) oraz fałszerstwo w podpisie (zmieniła treść cytatu w komentarzu), nie zaś jej osiągnięcia dla RP. A jakież to ma znaczenie dla sądu – czyżby znany noblista, aktor, polityk, poseł miał niepisane przywileje, gdyby pomówił w internecie kogoś mniej znamienitego? Jeśli komukolwiek wydaje się, że to niekonstytucyjne podejście do sprawy nie będzie rozważane przez światłego polskiego mecenasa, to nic bardziej błędnego, bowiem ów prawnik w kilku pismach bardzo wyraźnie podkreśla zasługi swej klientki! A to, że pisuje książki i musi mieć spokój. A to, że kariera byłaby nadwątlona, gdyby świat polskiej nauki dowiedział się o jej wybrykach opisywanych przez owego faceta, czyli m.in. o żartach, pomówieniach, kłamstwach i fałszerstwie. Jednym słowem, wg jej prawnika, sąd powinien uznać, że pisarka jest niewinna, bo to odbije się na jej twórczym życiu zawodowym. No, przy takiej argumentacji ciężko będzie wygrać sprawę w… niezawisłym sądzie.
Niepotwierdzona wieść niesie, że ewentualnie można będzie ukarać faceta w aspekcie tzw. stalkingu. W polskim prawie to raczkująca forma przestępstwa, ale szykują się zmiany – zaczynamy nadążać za światem i Ministerstwo Sprawiedliwości pracuje nad problemem. Szkoda, że nie dorównujemy Zachodowi w tempie prowadzenia spraw przeciwko kłamcom i szkoda, że obecne procedury procesowe nie są zgodne ani z logiką, ani – zapewne – z unijnymi normami, bowiem "przygoda", jaka spotkała (i spotyka nadal) tego gościa, wydaje się abstrakcyjna w takiej Holandii lub Belgii.
A cóż to jest ów "stalking" (wszak większość rodaków nie wie o co chodzi; ang. – "myślistwo")? Media uchyliły rąbka tajemnicy – "Resort sprawiedliwości chce ulżyć prześladowanym kobietom. I opracowuje przepisy, dzięki którym będzie można karać tzw. stalking, czyli uporczywe, ciągłe i zamierzone nękanie kobiet przez bezwzględnych adoratorów". Inne media – "Ministerstwo Sprawiedliwości planuje opracowanie przepisów wprowadzających karalność stalkingu, czyli uporczywego, ciągłego i zamierzonego nękania m.in. za pomocą sms-ów, głuchych telefonów i poczty elektronicznej".
I już widać nieścisłości – czyżby stalkerzy byli bezwzględnymi adoratorami? Ten (sądownie) gnębiony przez pisarkę facet nie wygląda na zakochanego w niej, choć babeczka jest jeszcze niczego sobie. Załóżmy, że stalker to nie tylko adorator. Może być nawiedzonym (na innym tle) psycholem. Jednak w tym przypadku – oprócz dyskusji (i odgryzania się) na portalu, to nie znali się (poznali się – a właściwie ujrzeli – dopiero po kilkunastu miesiącach). W informacji wyszczególniono telefony i emajle, jednak słusznie rozszerzono zagadnienie doskonałym określeniem ("między innymi"), zatem można włączyć do listy np. artykuły prasowe lub internetowe. Ale czy to oznacza, że nie można pisać tekstów (w tym wierszy) na dowolny temat, który nas intryguje, bo ktoś uzna, że to jego dotyczy?
Czy to znaczy, że pan Słowacki nie mógłby dzisiaj ustawicznie krytykować pana Mickiewicza (i odwrotnie) pod groźbą uznania za stalkera? A nawet jeśli większość by uznała, że twórczość (przyjmijmy roboczo) stalkera dotyczy konkretnego obywatela, to trzeba rozpatrzyć dwa warianty – nie ma racji i działanie wyczerpuje definicję stalkingu (po polsku może "stalkowanie"?) oraz ma rację i co wówczas z definicją? Czy można być stalkerem w słusznej sprawie, czy po prostu "słuszne stalkowanie" nie będzie nazywane stalkowaniem? No i resortowi urzędnicy są chyba seksistami, bowiem rozważają stalkowanie pod kątem nękania przedstawicielek płci pięknej, nie zaś przedstawicieli brzydkiej oraz nie biorą pod uwagę stalkowania w ramach tej samej płci, co jest całkiem nienowoczesnym stanowiskiem i to naszej władzy…
Cały kłopot tkwi bowiem w tym, że to pisarka uznała (oraz parę osób ją w tym utwierdziło i – być może – przekonało do wytoczenia procesu), że ów pechowiec miał drugie konto, z którego ją obrażał. Zatem ona (i oni) jest przekonana (a nawet PEWNA), że on ją obrażał. Ma na to dość skomplikowane ("dedukcyjne" – jak pisze) dowody, z których wywiodła tę pewność. Natomiast tenże domniemamy stalker WIE, że nie korzystał z drugiego konta. Jeśli ona ma rację, to sprawa jest oczywista – można rozpatrywać stalkowanie w tym przypadku, jednak Ministerstwo Sprawiedliwości (i sądy) muszą wziąć pod uwagę drugą opcję – a co, jeśli ów facet mówi prawdę, czyli miał tylko jedno konto, zaś pisarka go publicznie pomówiła (i czyni to do dzisiaj a ponadto jednak sfałszowała podpis)? Co wówczas? Pisarka macha adminom wyrokiem z orłem w koronie, aby kasować artykuły sfrustrowanego felietonisty, zaś ów gościu pisuje kolejne teksty na jej temat, podkreślając, że zaprzestanie, jeśli ona go publicznie przeprosi za pomówienia i za fałszerstwo. Obie strony nie doszły do porozumienia podczas mediacji, bowiem pisarka chce również przeprosin, gdyż nadal jest przekonana, że ten facet ją obrażał z innego konta.
Przypadek owej trójmiejskiej pary jest to o tyle ciekawy, że należy nim zainteresować Ministerstwo Sprawiedliwości, aby w ustalaniu definicji i przepisów o stalkowaniu uwzględniono choćby takie pomyłki (a jest to już rzeczywista pomyłka sądowa, nie jakaś wymyślona!).
Jeśli niektórzy Niemcy (choćby zawzięta Niemka urodzona w okupowanej podgdyńskiej Rumi) uważają, że zostali niesłusznie przegonieni z pewnego obszaru, na którym gloryfikowali (albo ich ojcowie i matki) rasizm i masowo mordowali (wg nich) podludzi, to owi (już teraz formalnie nasi unijni sojusznicy) przyjaciele mogą uznać każdy artykuł dopiekający narodowi niemieckiemu (dawnym nazistom i obecnie wojującym wysiedleńcom oraz ich potomkom) za przejaw… stalkowania. No to spodziewajmy się teraz masowych pozwów przeciwko polskim mediom (także pisarzom, reżyserom), które natrętnie piętnują zachowania nazistów w swych artykułach (także w powieściach i filmach). Przecież to (wg wielu Niemców) można uznać za państwowe (a nawet międzynarodowe) stalkowanie!
Pisarka (oraz Niemcy najeżdżający Słowian) przejawia obsesję (określenie bardziej znane niż "stalkowanie") agresywną. Pomawiany przez nią facet (oraz rodacy przeganiający okupantów) również przejawia obsesję, ale obronną. Obsesja zatem nie jest równa obsesji; należy rozpatrywać przynajmniej dwa terminy – "obsesja agresywna" (ofensywna) oraz "obsesja obronna" (defensywna).
W ubiegłym roku głośna była sprawa niejakiego Sebastiana W., który przez wiele miesięcy stalkował warszawską dentystkę. Dramat lekarki zaczął się w końcu 2006, po ekstrakcji zęba owego stalkera. Nazajutrz pojawił się on ponownie w klinice i wyznał kobiecie miłość. Stomatolożka starała się go zniechęcać, jednak SW nie rezygnował – bywał kilka razy dziennie pod domem poszkodowanej, biegał za autem, kładł się na jego masce i całował… szybę. Warszawski sąd prawomocnie skazał mężczyznę na trzy i pół roku więzienia.
Ciekawe, czy trójmiejskiej pisarce również uda się przekonać Temidę, że ów facet, którego wielokrotnie pomówiła ta pani (i czyni to do chwili obecnej!), jest jakimś nieznośnym stalkerem, choć istotnie można dostrzec, że oboje cierpią na obsesję, a dokładniej na dwa opisane rodzaje obsesji.
PS Z dostępnych informacji wynika, że "drastycznie wzrasta liczba przestępców, którzy z powodu chorób psychicznych popełniają różnego rodzaju czyny o wysokiej społecznej szkodliwości"; tego typu przestępstwa są dla ofiar szczególnie uciążliwe i zmuszają je do zmiany stylu życia oraz zachowań. To również można dostrzec w zachowaniu rzeczonej pisarki i tego faceta. Ale kto postawi tamę powtarzanym przez nią kłamstwom? Może dopiero Sąd Najwyższy albo Strasburg?