Kiedy tu przyjechałam, zorientowałam się, że Stolica, o której opowiadali mi moi dziadkowie, to dumne miasto z ich młodości, już nie istnieje. Skończyło się pod ruinami, które pozostały po upadku Powstania. A potem przyszła komuna.
Zdarza się, że wychodzę z mieszkania.
Rzadko, to prawda. Ale kiedy to już się dzieje, nie mogę oprzeć się uczuciu, że najchętniej szybko uciekłabym, by z powrotem zamknąć się w czterech ścianach.
Mieszkałam dłużej w dziewięciu miastach (w trzech krajach). Ale to właśnie Warszawa jest tym miastem (swoją drogą, to numer 10. moim życiu), które potrafię z całą pewnością określić jako "piekło". W każdym z miejsc, w których przedtem mieszkałam, umiałam znaleźć coś, co sprawiało, że dane miasto mogłam nazywać "domem". Warszawa jest tego całkowicie pozbawiona. Może dlatego, że nie ma duszy? A może przez to, że jest to "miasto bez wieku", miejsce bez czasu i bez wyraźnie zarysowanych granic mentalnościowych i kulturowych?
Kiedy tu przyjechałam – a było to trzy lata temu – zorientowałam się po pewnym czasie, że Stolica, o której opowiadali mi moi dziadkowie, to dumne miasto z ich młodości, już nie istnieje. Skończyło się. Tak po prostu. Skończyło się pod ruinami, które pozostały po upadku Powstania.
A potem przyszła komuna.
Komuna, która tak naprawdę nigdy się nie skończyła – w Warszawie widać to na każdym kroku. Skrajna bieda miesza się tu z luksusem, na który mogą pozwolić sobie tylko ludzie pozostający blisko władzy – każdego jej szczebla, bądź ci, którzy zadłużają się po uszy (ale to już inna historia). Koterie, kliki, kolesiostwo, cwaniactwo… i tu nie chodzi jedynie o stosunki pracownicze. To widać wszędzie. Nawet w zbiorkomie. Tak, jakby ludzie przestali się z tym kryć… układy są chlebem powszednim, dlaczego więc nie mówić o nich tak samo, jak mówimy o zjedzeniu kromki chleba?
Warszawa jest miastem, które ludzie konsumują (i przez które są konsumowani). Tu nie ma miejsca na zatrzymanie się, na refleksję, na chwilę zadumy; nawet kawiarnie skonstruowane są tak, by wypić w nich jak najszybciej kawę i wyjść, biec dalej (do pracy, na zajęcia, na autobus). Nie mogłam nigdzie zaczepić się z książką i filiżanką kawy, a przecież to moje zwyczaje, które kultywowałam spokojnie wszędzie indziej. Swoją drogą, tak tęsknię do "Cacao Republiki" w Poznaniu i do "Maraski" w Gdańsku…
Brzydkie mieszkania (mające wymiary i charakter dość niewielkiej klatki), brzydkie, brudne ulice. Nieciekawa oferta kulturalna (nie mam ochoty oglądać nowomodnej pseudosztuki w Zachęcie). Paskudni ludzie. Brud i śmieć walający się po chodnikach. I całkowita obojętność na ludzkie cierpienie…
To miasto psów.
To ośrodek polskiej władzy.