Takich ludzi jak kpt. Henryk Flame „Bartek” na przestrzeni wieków było niewielu
06/03/2012
600 Wyświetlenia
0 Komentarze
27 minut czytania
Henryk Flame „Bartek” należał do tego typu ludzi, którzy swoją postawą, stanowczością a nade wszystko charyzmą potrafili związać ze sobą innych ludzi na życie i śmierć — nie znosząc przy tym sprzeciwu. Był urodzonym liderem.
Takich ludzi jak kpt. Henryk Flame "Bartek" na przestrzeni wieków było niewielu
Wywiad z Tomaszem Greniuchem, młodym historykiem z Opolszczyzny, autorem książki "Król Podbeskidzia".
Dlaczego spośród tak wielu partyzantów polskiego podziemia, związanego z Armią Krajową czy Narodowymi Siłami Zbrojnymi, wybrałeś właśnie kpt. Henryka Flame "Bartka" jako centralną postać swojej książki?
W maju 2004 roku, jako młodziutki student historii, uczestniczyłem w otwarciu wystawy Żołnierze Wyklęci – antykomunistyczne podziemnie zbrojne po roku 1944 na ziemiach polskich. Przeglądając z zainteresowaniem wystawę, mój wzrok przykuła zwłaszcza postać, młodego przystojnego mężczyzny. Wówczas nie miałem pojęcia kim jest patrząca na mnie ze zdjęcia osoba ale na tyle mnie zaintrygowała i zaciekawiła, że postanowiłem sobie w duchu bliższe zapoznanie się z jej historią. Naiwna ambicja zaprowadziła mnie do uniwersyteckiej czytelni w nadziei, że tam dowiem się kim jest enigmatyczny dla mnie partyzant Henryk Flame. Po wyjściu z czytelni czułem wielkie rozczarowanie i rozgoryczenie. Poza podstawowymi, wręcz encyklopedycznymi informacjami nie było nic wiadomo na temat dowódcy największego partyzanckiego zgrupowania na Śląsku. Wiedziałem o „Bartku” tyle co inni amatorzy słomianego zapału, tymczasem chciałem wiedzieć o nim najwięcej, chciałem o nim wiedzieć wszystko.
Moje pragnienie wiedzy i absolutną ciekawość spotęgowało jeszcze na domiar zdjęcie przedstawiające śmierć Flamego. Przerażająca sceneria martwego człowieka w kałuży krwi. Już nie tylko chciałem, ale pragnąłem dotrzeć do mrocznej i strasznej tajemnicy którą skrywało zdjęcie zabójstwa „Bartka”. W końcu biografię Henryka Flame „Bartka” wybrałem jako temat pracy magisterskiej – pierwszy promotor odrzucił ten pomysł i dopiero drugi zaakceptował mój wybór. Tak to się zaczęło.
Jak przebiegało zbieranie materiałów do książki? Czy na Podbeskidziu wciąż żywa jest pamięć o „Bartku”?
Wszystkie materiały dotyczące Henryka Flame znajdują się na Górnym Śląsku, a zwłaszcza w jego górskiej, północnej części, usytuowanej na Śląsku Cieszyńskim. Tam gdzie operowało zgrupowanie „Bartka”, skąd wywodził się on sam i jego żołnierze. Jest to kraina mrocznych, zalesionych gór i równie mrocznych miasteczek rodem z filmów o Frankensteinie – zwłaszcza za sprawą swojej secesyjnej, habsburskiej architektury ze strzelistymi wieżyczkami i wciąż posępną pogodą. Jest to wręcz baśniowa kraina w której głównym bohaterem, niekoronowanym władcą był legendarny „Bartek” a rycerzami byli leśni żołnierze, podwładni „Króla”. W takiej to scenerii i przeświadczeniu przyszło mi zbierać materiały. Wkroczyłem w złowieszczy świat legend o „Bartku”, w którym białe plamy łączą się z czarnymi historiami a prawda z komunistyczną propagandą. Brnąłem w tym świecie do przodu dzięki prawdzie wydobywanej z artykułów, wzmianek w książkach a zwłaszcza dzięki archiwom Instytutu Pamięci Narodowej i rozmowom ze świadkami tamtych tragicznych dni, żołnierzami „Bartka”, jego znajomymi, rówieśnikami, antagonistami i wrogami z UB a także z rodziną. Katowice, Bielsko-Biała, Żywiec, Pszczyna, Cieszyn, Czechowice-Dziedzice, Wisła.
Starałem się być wszędzie tam, gdzie „Bartek” zaznaczył swoją obecność. Zacząłem go tropić, podążać śladem „Bartka”, samotnego wilka kąsającego komunistów. Legenda o „Bartku” i jego leśnych żołnierzach jest wciąż żywa i wzbudza skrajne emocje wśród mieszkańców Śląska Cieszyńskiego czego świadectwem są liczne spotkania dotyczące „Bartka” i wysoka na nich frekwencja, o burzliwych dyskusjach już nawet nie wspomnę.
Czy podczas zbierania informacji o „Bartku”, bądź też po wydaniu książki, spotkałeś się z jakimiś wrogimi reakcjami? Z jednej strony „Bartek” mocno dał się we znaki komunistycznym notablom wczesnej „Polski Ludowej”, z drugiej zaś twoja książka przedstawia nie tylko jego blaski, ale i pewne cienie, nie jest bezrefleksyjną hagiografią. Jak zatem zapatrują się na nią przeciwnicy i miłośnicy „podbeskidzkiego króla”?
Henryk Flame należał do tego typu ludzi, którzy swoją postawą, stanowczością a nade wszystko charyzmą potrafili związać ze sobą innych ludzi na życie i śmierć nie znosząc przy tym sprzeciwu. Należał do formatu ludzi o silnym i twardym charakterze a przy tym miał brutalne i szorstkie, prawdziwie męskie obejście z innymi. Był urodzonym liderem. Takich ludzi na przestrzeni wieków było niewielu, ale wszyscy zaznaczyli wyraźnie swoją obecność na kartach historii, będąc wielkimi zwycięzcami bądź wielkimi przegranymi, innego przeznaczenia niestety nie przewiduje dla nich fortuna. Ludzi takich kocha się albo nienawidzi, obojętny stosunek do nich nie istnieje. I ludzi z takim właśnie stosunkiem do „Bartka” spotkałem kompletując materiały na jego temat.
Zacznę od tych pierwszych.
Najbliższa rodzina, sędziwi podkomendni, a także rodziny partyzantów kochają „Bartka”, jest on dla nich uniwersalnym wzorem wszelkich cnót i za wszelką cenę bronią jego wyidealizowanej legendy, legendy Króla Podbeskidzia. Ludzie ci w większości doświadczeni przez terror komuny sprawiają wrażenie nieufnych, zamkniętych w sobie, tak jakby przysięga na wierność Bogu i NSZ składana przed 50 laty nadal ich obowiązywała i skłaniała do milczenia. Na zachodzące zmiany, otwarcie archiwów, powstanie IPNu, na niczym nie skrępowane badania historyków, jednym słowem na rodzącą się wolność patrzą nieufnie i bez przekonania, tworząc jakby zamknięty krąg ludzi dotkniętych represjami komunizmu, do którego dopuszczają jedynie osoby sprawdzone i godne zaufania. Po wielu miesiącach starań graniczących z namolnością udało mi się dotrzeć do tych ludzi i w pełni poznać prawdę o Henryku Flame. Dziś Ci, którzy oczekiwali ode mnie napisania hagiografii „Bartka”, czują się zapewne zawiedzeni a wręcz oszukani, że w jakimś stopniu odbrązowiłem pomnik „Bartka”, który wznosi się w ich marzeniach i umysłach. Żałują zapewne decyzji dopuszczenia do swych tajemnic młodego, nieznanego im bliżej historyka.
Generalnie jednak w kręgach entuzjastów „Bartka” ja sam jak i moja książka zostaliśmy przyjęci z entuzjazmem i szczerą radością. W końcu po pół wieku kłamstw i oszczerstw, książka „Król Podbeskidzia” dała tym ludziom pocieszenie i nadzieję, że wartości o które walczyli zwyciężyły w wymiarze duchowym. Spotkanie z drugą stroną barykady było dla mnie o wiele nie przyjemniejsze.
Byli ubecy tworzą całkowicie hermetyczne środowiskom a w ich imieniu wypowiedzieli się już komunistyczni propagandyści z tytułami naukowymi pokroju Kantyki, dla których „Bartek” był słusznie zabitym bandytą z nazistowskim rodowodem. Nawet w czasie oficjalnych śledztw prowadzonych przez prokuratorów z IPNu a dotyczących ubeckiego terroru zasłaniają się utratą pamięci lub po prostu milczą mając za nic prawo III RP. Ubecy walczący z „Bartkiem”, aktywnie wprowadzający tzw. „Władzę Ludową”, to zatwardziali, starzy komuniści jeszcze z czasów specjalnych szkoleń w ZSRR i współpracy z NKWD. To ludzie mający rzeczywiście krew na rękach i dziesiątki istnień na sumieniu. Oni nigdy nie czuli skruchy i pokory w obliczu wydobywanej prawdy. Wręcz przeciwnie. Już na etapie zbierania materiałów o „Bartku” docierały do mnie sygnały żebym zostawił ten temat, żebym nie oczerniał ludzi i nie wyciągał niewygodnej przeszłości.
Straszono mnie nawet sądem w przypadku gdy zniesławię pewne osoby, faktycznych inspiratorów zabójstwa Henryka Flame (jeśli ktoś nie wie o kim mowa to zapraszam do lektury książki). Ostatecznie, po ukazaniu się książki ich ujadanie umilkło.
Jak doszło do współpracy z Wydawnictwem ANTYK Marka Derewieckiego?
Na początku, jeszcze na etapie pracy magisterskiej, o wydaniu książki rozmawiałem z „Rekonkwistą” która skłonna była wydać moją pozycję, jednak prozaiczny brak funduszy zakończył ją. Dalsze moje poszukiwania wydawnictwa spełzły na niczym.
Po prostu żadne inne wydawnictwo nie chciało wejść ze mną we współpracę i zaryzykować „wypuszczenia” na rynek kontrowersyjnej dla nich książki w dodatku nieznanego im historyka o kontrowersyjnych poglądach. Natomiast życzliwi i pomocni mi ludzie skontaktowali mnie z wydawnictwem ANTYK a pan Marek okazał się człowiekiem godnym zaufania i wszystkim się zajął od sponsorów po dystrybucję a na koniec dodał nawet że mu się to „opłaca”. Ostatecznie poza wydawnictwem ANTYK, jak wyżej napisałem, dużego wyboru nie miałem wśród chętnych do współpracy wydawnictw.
Czy planowane jest drugie, poprawione wydanie „Króla Podbeskidzia”? Czym ma się ono różnić od pierwszego?
To prawda, docierały do mnie takie sygnały od wydawcy, zresztą sam jestem gorącym zwolennikiem tego posunięcia. Po pierwsze mam nadzieję, że nakład jest już na wyczerpaniu (docelowo 5000 egz. do roku 2012) a po drugie po wydaniu książki zgłaszają się do mnie czytelnicy, partyzanci lub ich rodziny, z nowymi rewelacjami, wiadomościami i faktami dotyczącymi „Bartka” a także w celu skorygowania błędów lub niejasności znajdujących się w pozycji, które w skrajnym przypadku boleśnie dotknęły najbliższych Flamego. A czym miało by się ono różnic od pierwszego? Przede wszystkim zawarciem, oczywiście po krytycznym skonfrontowaniu z innymi materiałami, tych wszystkich nowych wiadomości i informacji na temat życia „Bartka” a w pierwszej kolejności zmiany dotyczyły by zlikwidowania i skorygowania wszelkich pomyłek i niedomówień.
Czy sądzisz, że postacią Henryka Flame – lub postaciami innych polskich żołnierzy antykomunistycznych – da się na dłuższą metę zainteresować jakąś część polskiej młodzieży? Czy istnieje jeszcze szansa, by takie osoby stały się powszechnymi wzorcami, czy też przełamanie monopolu płytkiej popkultury na kształtowanie świadomości społeczeństwa jest niemożliwe w obecnych realiach?
Oczywiście, że mamy szansę a nawet obowiązek przełamać ten monopol. W końcu jak sam stwierdziłeś te wszystkie popkulturki kształtują społeczeństwo a w szczególności młodych ludzi. Młodzież ucieka dziś w świat fantazji i fikcji. Te wszystkie pokemony, Harry Poterry i wszelkie inne baśniowe i nierealne stwory. Wielki sukces trylogii Tolkiena. Wszystko to świadczy o tym, że młodzież nie potrafiąc znaleźć sobie autorytetów, wzorów do naśladowania wreszcie idoli i bohaterów w realnym świecie, w realnej historii ucieka w świat legend i baśni wykreowanych i wygenerowanych przez film czy grę komputerową. Ta cała fascynacja super-bohaterami pokroju Batmana czy Harry Pottera to tak naprawdę tęsknota za postacią czystą i honorową a jednocześnie bohaterską i niezłomną. To tęsknota za krystalicznym dobrem tryumfującym nad mrocznym złem.
To nie jest tak, że dziś młodzi ludzie, za sprawą płytkich, nijakich i beznamiętnych postaw wtłaczanych nam przez wszelkie media nie tęsknią za postawami konkretnymi i silnymi. Należy jedynie ukierunkować te tęsknoty, przedstawić konkretne postawy w konkretnym życiu, w przeciwnym razie młodzież nadal będzie szukać w świecie fikcji i fantazji. Zespół Lao Che swoją płytą „Powstanie Warszawskie” pokazał że prawdziwymi herosami byli młodzi warszawiacy walczący z okupantem, pokazali że nasza historia może być też „cool” i odnieśli sukces. Dziś dopiero odkrywana jest prawda i historia tzw. Żołnierzy Wyklętych, ludzi walczących z komunistyczną okupacją po roku 1944.
Powstaje dziesiątki publikacji na ten temat, powstała gra karciana pt. Żołnierze Wyklęci, wreszcie stacja TVN we współpracy z Discovery Historia kręci serię fabularyzowanych filmów pod wspólnym tytułem Żołnierze Wyklęci a każdy odcinek ma opowiadać o losach konkretnego dowódcy podziemia antykomunistycznego. Czy wielki kinowy przebój „300” opowiadający o heroicznej walce garstki Spartan z ogromną armią Perską to nie w rzeczywistości odbicie losów Żołnierzy Wyklętych? Szwedzki zespół Sabaton odnosi dziś sukcesy na scenie muzycznej opowiadając identyczną historię, fascynując się że w walce przypadało 40 Niemców na jednego Polaka. Heroizm jest dziś w cenie. W walkach komunistów z partyzantką antykomunistyczną stosunek sił przedstawiał się nierzadko grubo powyżej 40 do 1 a mimo to partyzanci zwyciężali. To jest dopiero heroizm!
Zdzisław Broński ps. „Uskok” otoczony w prowizorycznym bunkrze przez 300-osobową obławę MO, UB i KBW, nie widząc szansy ucieczki rozerwał się granatem. 17-sto letnia Danuta Sędzikówna, sanitariuszka z legendarnej V Brygady Wileńskiej, Brygady Śmierci, jak nazywali ją komuniści, równie legendarnego Zygmunta Szendzielaża „Łupaszki” w chwili rozstrzelania krzyknęła „Niech żyje Polska!”, Hieronim Dekutowski „Zapora” w chwili śmierci, pomimo tego, że miał tylko 30 lat, wyglądał jak starzec z siwymi włosami, wybitymi zębami, połamanymi rękami, nosem i żebrami oraz zerwanymi paznokciami. Jego ostatnie słowa brzmiały: "Przyjdzie wyzwolenie" czy wreszcie praktycznie nieznany Józef Rauer „Bajan” jeden z bohaterów „Króla Podbeskidza”, zalewie 18-letni chłopak, dowódca oddziału partyzanckiego w zgrupowaniu „Bartka”, werbowany przez komunistów w nadziei, że zdradzi swojego dowódcę, nigdy tego nie zrobił. Zginał w płomieniach z całym swoim kilkuosobowym oddziałem (w tym dwie kobiety) w domu podpalonym przez komunistów osaczony przez siedmiokrotnie liczniejszą obławę MO-UB.
Czy komunistyczni oprawcy, ubecki terror i ich kazamaty nie jawią się jako odwieczne zło? Czy sceneria ciemnych lasów i dzikich gór nie jawi się jako mroczna i gotycka? Czy nareszcie super-herosami dla których honor jest najważniejszą sprawą nie są wyżej przedstawieni partyzanci? Moim zdaniem fenomen Żołnierzy Wyklętych przyćmiewa wszystkich Wiedźminów, Spartan i innych bajkowych stworków mogąc ich z powodzeniem zastąpić stając się konkretną alternatywą dla, jak kolega wspomniał, płytkiej popkultury.
W którą stronę będą zmierzać dalsze twoje badania historyczne? Czy planujesz kolejne książki lub inne prace naukowe?
Szczerze mówiąc zafascynował mnie fenomen Żołnierzy Wyklętych. Wciąż zbieram nowe materiały, fakty i wiadomości na temat życia Henryka Flame w nadziei, że uda się „wypuścić” na rynek kolejne, poprawione, wydanie „Króla Podbeskidzia”. Jednocześnie tworzę i koordynuję projekt Żołnierze Wyklętej Armii. Jest to projekt naukowo-badawczy mający na celu biograficzne udokumentowanie wszystkich żołnierzy i współpracowników zgrupowania „Bartka”. W ten sposób, póki co, udokumentowanych mam około 60 nazwisk, w większości, niestety są to wiadomości szczątkowe, encyklopedyczne. Wciąż docieram do ludzi, krewnych i rodzin partyzantów, którzy mogą posiadać wiedzę o swoich bliskich walczących w antykomunistycznej partyzantce. Ku mojej radości wielu z nich podejmuje ze mną aktywną współpracę.
Wnukowie partyzantów na własną rękę szukają wiadomości, informacji na temat swoich dziadków czy krewnych, a inni mnie dopingują. Są dumni że przywracam im pamięć o niezłomnych czynach ich bliskich, czynach które jeszcze do niedawna zbywali wstydliwym milczeniem. Zamierzam również, żeby finalną formą prac nad projektem była bogato udokumentowana publikacja w formie albumu wydana pod identyczną nazwą jaką nosi sam projekt. Poza tym przygotowuję się do rozpoczęcia studiów doktoranckich na KULu tematem rozprawy końcowej czyniąc monografię zgrupowania „Bartka”.
Tytuł mój.
"Nasz Dziennik", 2011-03-13
Henryk Flame był przed wojną pilotem 2. pułku lotniczego w Krakowie. Podczas kampanii wrześniowej walczył w 123. Eskadrze Myśliwskiej przydzielonej do Brygady Pościgowej. Pod koniec września przekroczył granicę i został internowany na Węgrzech. Udało mu się stamtąd uciec w następnym roku. Podczas okupacji pracował na kolei i działał w konspiracji, m.in. w oddziale Armii Krajowej w okolicach Wisły i Baraniej Góry. Gdy Czechowice zostały zajęte przez Armię Czerwoną, Flame został komendantem posterunku milicji. Jednak długo nie zagrzał tam miejsca. Zagrożony aresztowaniem, zbiegł do lasu, by początkowo z dziesięcioma ludźmi tworzyć oddział Narodowych Sił Zbrojnych. Formacja zaczęła się gwałtownie rozrastać. Zdobywano broń, rozbrajając posterunki Milicji Obywatelskiej, Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego oraz wojska. Wiosną 1946 r. zgrupowanie "Bartka" liczyło kilka oddziałów, w sumie blisko 300 żołnierzy. Takiej siły komuniści nie mogli już lekceważyć, tym bardziej że partyzanci likwidowali pracowników Urzędu Bezpieczeństwa, konfidentów i partyjnych aparatczyków. (…)
To było pospolite morderstwo, nie egzekucja. 'Bartek’ był człowiekiem stworzonym do dowodzenia. Rzutki, energiczny, a przede wszystkim ludzki. O jego śmierci dowiedziałem się dopiero rok później. Trudno było nam to pojąć. Przecież to działo się już po ujawnieniu" – powiedział reporterowi "Dziennika Zachodniego" dziewięćdziesięcioletni Władysław Foksa z Żywca, żołnierz "Bartka", który dowodził jedną z siedemnastu grup zgrupowania utworzonego przez kapitana Flamego.
Co roku, 1 grudnia w czechowickim kościele św. Katarzyny odprawiana jest Msza Święta w intencji "Bartka". Świątynia jest wówczas zawsze pełna.
Niestety, historycy oraz prokurator IPN nie są obecnie w stanie wskazać jednoznacznie odpowiedzialnych za podjęcie decyzji o zabiciu partyzantów z oddziału "Bartka". W czerwcu ubiegłego roku umorzono śledztwo w tej sprawie.
– Poszukiwania ciał zamordowanych żołnierzy ze zgrupowania "Bartka" nie przyniosły żadnych rezultatów. Zarówno w Hubertusie k. Barutu, między Gliwicami a Strzelcami Opolskimi, jak i w granicach dzisiejszego województwa opolskiego. W przypadku Hubertusa być może ciała spalono, a kości gdzieś wywieziono? Może ich trupy potraktowano jako ciała żołnierzy niemieckich lub sowieckich? Tego, niestety, nie wiemy – przyznaje dr Tomasz Kurpierz.