Nagumomo na odkażenie
05/03/2012
406 Wyświetlenia
0 Komentarze
11 minut czytania
CZTERY STRUNY ŚWIATA (6) Zapraszam do wysłuchania ciekawego utworu w wykonaniu Susheeli Raman i Cheba Mami, który ma przewietrzyć mój blog po niedzielnych odwiedzinach psychopatów.
W czasie, gdy zajmowałem się w niedzielę miłymi gośćmi znad – ano właśnie, znad Zatoki Perskiej – na moim blogu, pod tekstem „Kiedy uderzą?” odbywał się istny sabat agentury i psychopatów. Podobno uderzyli rano, kiedy po trwających całą noc potyczkach przegrupowali siły i zamienili dyskusję w „ostry dyżur w psychiatryku” jak to ujął jeden z blogerów. Nie było mnie przy tym, bo jeszcze do komputera nie przyrosłem, ale jedna z moich córek, która zajrzała na blog zaintrygowana tym, że już w sobotę było ponad sto komentarzy, z czego połowa od czapy, zeznała mi potem, że atmosfera aż prosiła się o egzorcystę. Wdarł o się tam bowiem dwóch (a może był to w rzeczywistości jeden) tak rozszalałych bluźnierców, że dyskusja zamieniła się w rwący rynsztok, do którego wylało się szambo. Dopiero przy 230+ wpisach zainterweniował admin (Pluszak, dzięki!), usunął kilkadziesiąt najbardziej obrzydliwych wymiocin i powstrzymał lawinę. Oczywiście z tematem mojego posta nie miało to od początku nic wspólnego, szło jakoby o dzieci umierające w hospicjum i o to, że Bóg dopuszcza ich cierpienia, a katolicy nic z tym nie robią. Córka, która jest psychologiem, twierdzi, że chociaż główny dewiant podawał się za lekarza z takiego hospicjum, mógł być osobą, którą osobiście dotknęła taka śmierć dziecka i stąd spazmy bluźnierstw oraz słownej agresji, której wtórowało kilka innych osób. Na podstawie teg,o co jeszcze po nich zostało mam inne zdanie, ale nie lubię się babrać w takich treściach i jest mi tylko przykro, że przy okazji od admina oberwał też Pan Paweł Tonderski i kilka innych występujących pod pseudonimami osób usiłujących przywrócić normalny tok dyskusji.
Wydarzenie to, jak mi się wydaje, powiększy mój upór w powstrzymywaniu się od komentarzy i trwaniu w komentarzowym dziewictwie, choć dostrzegam sporo racji w argumentach miłego Blogera GPS.65, który usiłuje mi to wyperswadować. Oprócz odrazy do debat na wczorajszym poziomie, chciałbym również uniknąć powierzania bliźnim inicjatywy w kwestii czasu, jaki mogę na blog poświęcać. Rozmowa na piśmie trwa dłużej niż w żywym słowie, a rozmówcy oprócz tego, że potrafią być ciekawi, bywają też upierdliwi (dawniej mówiono: natrętni i absorbujący), ja zaś bywam niecierpliwy.
Tak czy inaczej, choć tamta magma dogasa i stygnie, na blogu jeszcze czuć siarką (i czosnkiem) i przyda mu się powiew świeżego powietrza. Najlepiej zrobi to muzyka, która naprawdę łagodzi obyczaje i często ma właściwości psychicznych perfum. Do tego zadania na dziś wybrałem utwór Nagumomo w wykonaniu hinduskiej piosenkarki Susheeli Raman i algierskiego śpiewaka Mohammeda Khelifati znanego jako Cheb Mami. Cheb Mami jest starszy, urodził się w 1966 roku w Saida w Algierii, znalazł sobie niszę w Paryżu, popadł tam w konflikt z prawem (narkotyki, zmuszanie narzeczonej do aborcji, groźby karalne) i został w roku 2006 skazany na 5 lat więzienia po czym warunkowo zwolniony. Obecnie coraz częściej śpiewa w Algierii i innych krajach Maghrebu.
Susheela Raman jest córką tamilskich braminów, ale urodziła się w Londynie w 1973 roku, wychowała zaś w Sydney w Australii. W miarę artystycznego dojrzewania powraca w stronę indyjskich korzeni, szuka współpracy z innymi muzykami z Azji i Afryki. Warunki głosowe nie wskazują wprawdzie, aby miała ona zrobić wielką karierę śpiewaczą i ostać się jeszcze długo na scenie, ale póki co, jest to rozkosznie zgrabna czekoladka o zębach jak z reklamy pasty Colgate, którą się zwłaszcza bardzo przyjemnie ogląda. W tandemie z sympatycznym rutyniarzem, jakim jest niewątpliwie Cheb Mami, jest to jak dotąd najlepszy z jej występów.
Mam wyraźną słabość do piosenkarzy, którzy śpiewają we własnym języku i nie idą w komercyjną sieczkę anglobełkotu lub frą-zadęcia. Wiele z takich mało znanych języków egzotycznych ma ładne albo ciekawe brzmienie, niesie przesłanie autentyczności, służy emancypacji kultur dotąd stłamszonych, budzi nowe zainteresowania. W tym przypadku dotyczy to obydwojga wykonawców. Susheela Raman śpiewa w języku telugu, jednym z czterech wielkich języków drawidyjskich współczesnych Indii (tamilski, telugu, kannara i malajalam), który pod względem dźwięczności bywa porównywany do włoskiego, jako że wszystkie w nim słowa są zawsze zakończone sylabą otwartą. Cheb Mami śpiewa w języku szaui, czyli dialekcie arabskiego z silną domieszką berberyjską, jakim mówi się w Algierii. Razem daje to unikalny, bardzo egzotyczny koktajl.
Pieśń Nagumomo ganaleni pochodzi z południa Indii. Jest jednym z setek utworów religijnych, wielbiących boga Krisznę, ułożonych w telugu przez bramina Swami Tiagaradżę z Tiruvarur w Tamil Nadu, który żył w latach 1767-1847 i był jednym z trzech największych kompozytorów klasycznego stylu karnatika. Treść pieśni nawiązuje do mitu o walce Kriszny z bogiem Indrą, władcą piorunów i deszczu, który domagał się od ludzi ofiar, bo inaczej karał ich powodzią albo suszą. Kriszna przekonał wieśniaków, że ich obowiązkiem jest troska o pola i bydło, a nie składanie ofiar, zwłaszcza krwawych. Kiedy zagniewany Indra spuścił ulewny deszcz, Krishna odstąpił ludziom i ich bydłu swą siedzibę na wzgórzu Govardhana, gdzie przeczekali powódź i byli świadkami ukorzenia się Indry przed Kriszną. Był to ważny przełom duchowy w hinduizmie – osłabienie znaczenia ofiar i nacisk na moralne wykonywanie powinności swej karmy, czyli powołania w danym wcieleniu. Rama Kriszna jest uważany za wcielenie Wisznu, najwyższego i najbardziej dziś czczonego boga w Indiach, łagodnego stróża prawa karmy, choć rywalizującego z równie starym i nadal silnym kultem Siwy, boga o cechach szatana.
Nie wiem, czy po tym wyjaśnieniu będzie łatwiej zrozumieć treść w telugu, a nawet w polskim tłumaczeniu, tym bardziej że muszę tu iść za angielskim, a nie wydaje mi się by treść dobrze przylegała do oryginału:
Nagumomo ganaleni najali delise
Nannubrova rada sri ragu varani
Nagarajadhara nidu parivaruella
Ogi hodhana jesevaralu gare yatulandadura ni
Kagaraju ni yanativini vega kanaledo
Gaganam nikilagu bahaduram aninado
Jagamela paramatma evarito moralidudu
Vagajupagu talanu nannelu kora Tyagarajanuta ni
Niewidoczne, uśmiechnięte twe oblicze
Znając me zmartwienie
Czy mnie ochronisz?
O, ty, któryś opuścił wzgórze Govardhana
Twoi doradcy niechaj ci przypomną
O obowiązku wobec mnie
Rzecz jasna, Cheb Mami, jako muzułmanin, śpiewa w szaui wersję bardziej świecką – po prostu rodzaj piosenki miłosnej.
CZTERY STRUNY ŚWIATAto otwarty cykl na moim blogu, w którym zajmuję się tematyką muzyczną. Piszę o muzykach, zespołach, utworach, instrumentach, stylach itp. Najbardziej interesuje mnie muzyka etniczna, religijna, ambientowa, njuejdżowa i najogólniej – muzyka duszy. Bardziej muzyka Wschodu niż muzyka Zachodu. Bardziej instrumentalna niż wokal. Bardziej instrumenty akustyczne niż elektroniczne.
Dotychczas ukazały się w tym cyklu:
(1) Skradzione pieśni: Jovano, Jovanke, 12.02.2012
(2) Skradzione pieśni: Hajastan, 12.02.2012
(3) Porompompero, 17.02.2012
(4) Ayub Ogada, 21.02.2012
(5) Sielanka nad Bosforem, 3.03.2012
Ponadto do większości postów na moim blogu dodaję deser muzyczny w postaci jednego utworu, możliwie dopasowanego do poruszonej tematyki, zwykle z krótkim omówieniem.
Bogusław Jeznach