Nie rozumiem sporu, bo obie hipotezy mogą być prawdziwe – na pewno nie był to „wypadek lotniczy”, ale mogła to być rosyjska inscenizacja wypadku.
Ze smutkiem i ździwieniem obserwowałem w ostatnim tygodniu spór pomiędzy zwolennikami FYM-a (na „Siewiernym” dokonano inscenizacji i tak naprawdę nie wiadomo, kiedy i gdzie uśmiercono Prezydenta oraz Delegację Katyńską) oraz osobami kibicującymi Zespołowi Parlamentarnemu kierowanemu przez A. Macierewicza (oficjalny przebieg katastrofy jest niewiarygodny, a samolot na „Siewiernym” zaczął się rozpadać jeszcze w powietrzu).
Wygląda na to, że chwilowo kurz bitewny troszeczkę opadł i dostaliśmy szansę na spokojniejszy rzut oka na istotę sporu, oraz, co ważniejsze – na prawdopodobny przebieg Tragedii Smoleńskiej.
Zanim trolle znów wezmą się do pracy, a urażeni zwolennicy każdej ze stron znów skoczą sobie wzajemnie do gardła, równie ochoczo rozdeptując po drodze autora notki, pragnę stwierdzić, że moim zdaniem, obie strony konfliktu mogą mieć rację.
I racje te, wbrew opinii obu zacietrzewionych obozów, wcale się wzajemnie nie wykluczają.
Naprawdę nie rozumiem zażartości sporu, bo obie hipotezy mogą być prawdziwe – na pewno nie był to „wypadek lotniczy”, ale mogła to być inscenizacja wypadku.
Zespół Parlamentarny prześwietlił oficjalnie dostępne materiały i dokonał szeregu ekspertyz, wykazując dobitnie, że oficjalnie głoszony przebieg Tragedii Smoleńskiej nie mógł mieć miejsca – i że tak w rosyjskim, jak i w polskim oficjalnym raporcie aż roi się od bredni i sprzeczności.
Nie było czterokrotnego podejścia do lądowania, nie było nacisków na pilotów, nie było pancernej brzozy, urywającej skrzydło i odwracającej tupolewa na plecy, nie było fanfaronady niedouczonych pilotów (wrzutka o „debeściakach”), nie było kłótni na Okęciu przed odlotem, a sam lot odbywał się z zachowaniem wszystkich stosownych procedur lotniczych. Nie było też rzekomo starannego przekopania gruntu na lotnisku ani rzetelnych sekcji zwłok ofiar tej treagedii.
Wszystko, czym nas „karmiono” do tej pory, okazało się jednym wielkim kłamstwem.
Dzięki Zespołowi Parlamentarnemu oraz polskim ekspertom wiemy dziś, do czego na pewno nie doszło na „Siewiernym” tamtego feralnego dnia.
Ale w gruncie rzeczy to nadal bardzo niewiele wiemy o tym, co faktycznie się stało 10 Kwietnia. Nie mamy dostępu do wiarygodnych zapisów, bo dowodów materialnych nie dostaliśmy i prawdopodobnie nigdy ich od Rosji nie dostaniemy. A żaden inny kraj nie udostępni nam posiadanych dowodów (typu zdjęcia satelitarne, materiały z nasłuchów, itp.) w tej sprawie, bo nikt nie będzie ryzykował pogorszenia stosunków z Rosją – a ochotników do „umieranai za Gdańsk” nadal brak.
Nie znamy zapisów aparatury lotniskowej, bo nastąpiła „awaria” sprzętu w baraku udającym wieżę – czy TU-154M w ogóle znalazł się nad „Siewiernym”? Skoro nic na ten temat „się nie nagrało”, to….? A głównego kontrolera to od razu profilaktycznie „zniknięto”, przenosząc go następnego dnia w stan spoczynku, czyż nie?
Ogólny bardak na lotnisku, brak oświetlenia, czy w końcu ostentacyjne wybijanie szyb wraka przed filmującą to polską telewizją – jakby nie było, przecież wtedy doszło do niszczenie „dowodów”!!! – jesli oni przyznają się do takich „uwłaczających” im poczynań, to w moim odczuciu uprawnione jest pytanie – co jeszcze bardziej im uwłaczającego, co jeszcze bardziej strasznego, usiłują tym „przykryć”?
Podrzucenie opinii publicznej filmu „1:24”, gdzie miało dojść do „dobijania ofiar” – dlaczego się do tego „przyznali”?
Nachalność w skupianiu naszej uwagi na „Siewiernyj” zaczęła mi osobiście doskwierać, gdy dowiedziałem się, że ciała ofiar zostaną przetransportowane do Moskwy, i gdy później zobaczyłem zdjęcia niedbale załadowanych trumien na gruzawiku. Czy tak się robi przy badaniu katastrof lotniczych? Moim zdaniem bardziej by tu pasowało przywiezienie laboratorium do Smoleńska i zmagazynowanie obłożonych lodem ciał w pierwszym lepszym hangarze na lotnisku.
Tak wielkiej zbrodni nikomu nie uda się do końca ukryć, jakież więc opcje pozostają sprawcom? Można „zamęczyć” opinię publiczną medialnym „wałkowaniem” mało istotnych szczegółów, można też dezinformować – uruchamiając czeredę agentów (a jest ich niemało – dwu i półmilionowa Litwa ustaliła ich liczbę u siebie na prawie trzy tysiące) do rozpylania jadowitej mgły.
Wiemy, że strona rosyjska jest mistrzem dezinformacji i "podpuchy" – znamy „wioski potiomkinowskie”, znamy i „matrioszki” – otwierasz jedną, a w niej druga siedzi, a w tej drugiej trzecia, itd. – nie wolno nam zapominać, że u nich każda sprawa może mieć więcej, niż jedno dno.
I dlatego musimy dziś uporczywie trzymać się faktów, z żelazną logiką rozdzielając ziarna od plew.
Niechlujstwo przy fabrykowaniu „stenogramów” – ewidentnie sporządzonych „na kolanie” i pogardliwie nam rzuconych (min. Miller to musiał w podskokach aż dwa razy zapychać do Moskwy, bo „organom” nie chciało się przyłożyć do roboty, i najpierw łaskawie przekazali "nam" płytę CD, gdzie „brakowało” 16 sek. „zapisu ze skrzynek pokładowych”) wygląda na rosyjski standard, ale tutaj się czekiści przeliczyli.
Rozumiemy, że wg. rosyjskiej tradycji „nikamu nie lzia” podważać słów „naczalstwa”, ale "gieroje z Łubianki" zapomnieli, że tu jest Polska, i te lipne stenogramy nie tylko dokładnie przestudiowano, ale i zaczęto publicznie wykazywać ich wewnętrzny brak spójności oraz niewiarygodność przedstawianych tez – jednym słowem, w Polsce, wspólnymi siłami armii blogerów i Zespołu Parlamentarnego, obnażono cały idiotyzm tej informacyjnej maskirowki.
Bo blogerzy, umownie nazwijmy ich „grupą FYM-a”, chociaż były to dziesiątki, a może nawet i setki niezależnych badaczy, samodzielnie i żmudnie przedzierających się poprzez „tumany smoleńskiej mgły”, wykazali, że równie prawdopodobna jak "wypadek lotniczy" jest hipoteza faktycznej maskirowki – że na „Siewiernym” podrzucono części innego samolotu.
A sprawcy to byli przy tym tak niechlujni i tak bezczelni, że na pewnych częściach nawet można było dostrzec ślady rdzy.
A jak te części się tam znalazły?
Czy ja wiem – może podwieziono je helikopterami? Może przywieziono po prostu kolumną gruzawików? Może to była kombinowana operacja ziemia – powietrze?
Może ta dziwna mgła częściowo była potrzebna do zamaskowania faktu, że część tych części złożono tam już wcześniej? Może dlatego zakazano obsłudze polskiego jaka-40 opuszczania samolotu?
A gdzie podział się polski tupolew? Według opublikowanych (przecież otrzymanych od Rosjan !!!), stenogramów Kapitan Protasiuk ustawił azymut lądowania na 259 stopni.
A azymut geograficzny osi pasa na "Siewiernym" wynosi – 267 stopni.
To co, Kapitan Protasiuk chciał wylądować na podwórku najbliższego kołchozu?
Chyba jednak nie, bo 259 stopni to azymut pasa na "Jużnym", lotniska znajdującego się po drugiej stronie Smoleńska, o którym jest bardzo cicho w kontekście 10 Kwietnia.
Może właśnie tam należałoby szukać dalszych tropów zaginionej Delegacji Katyńskiej z dwoma polskimi Prezydentami na czele?
Pamiętajmy, że pierwsze zdjęcia ukazywały strażaków gaszących jakieś małe ogniska, a nie pożar kilku ton paliwa lotniczego. O ile dobrze pamiętam, to jeden z gierojów spokojnie trzymał sobie w ustach papierosa… ustawka, że ho, ho. To był dla mnie pierwszy zgrzyt i dziwne poczucie, że coś się nie zgadza, bo oczy widziały coś, co nie pasowało do suflowanego komentarza…
Brak krateru oraz innych śladów po wbiciu się części kadłuba w błotnisty przecież grunt, świadczą moim zdaniem, o tym, że części samolotowe zostały tam ułożone, a raczej niechlujnie i mało wiarygodniezwalone na ziemię,ale na pewno nie spadły one z góry z wielką szybkością, jak to usiłowano nam wmówić.
Warto też zwrócić uwagę na krążący w chmurach nad "Siewiernym" niezidentifikowany samolot, którego obecność posłużyła do pierwszej dezinformacji o "czterech podejściach do lądowania" rządowego tupolewa.
Bo faktycznie było wtedy przez dłuższy czas słychać jakiś duży samolot we mgle – może miał on maskować hałas innych silników pracujących przy maskirowce?
Połamane w dziwny sposób drzewa, i do tego pod różnymi kątami wykluczającymi przelot tuż nad ziemią jednego samolotu, zostały prawdopodobnie uszkodzone przy rozładunku części wraka. A czy przyczyną było nieumiejętna praca operatora dźwigu czy pilota transportowego heliktoptera – jest naprawdę sprawą dużo mniejszej wagi.
Grunt, że te stan tych drzew mógł ujawnić prawdę – i dlatego zostały one błyskawicznie wycięte. Czy tak się robi przy standartowej „katastrofie lotniczej”?
A co z tymi, którzy ewentualnie byli bezpośrednio zaangażowani w maskirowkę na "Siewiernym"? Oni to już chyba nigdy nic nikomu nie powiedzą.
10 kwietnia kolumna opancerzonych samochodów, którą podróżował Sergei Shoigu, rosyjski minister do spraw nadzwyczajnych, zderzyła się z minibusem pełnym pasażerów. Wszystkie 20 osób jadące busem poniosły śmierć na miejscu. Informację podał czeczeński portal kavkazcenter.com. http://smolensk-2010.pl/2010-10-13-prawdopodobnie-20-osob-ponioslo-smierc-w-wypadku-z-udzialem-rosyjskiego-ministra.html
Czy trochę nie za dużo tych „nieszczęśliwych wypadków”?
Bo istnieje również niepokojąco długa lista osób, które straciły zycie w Polsce w bardzo podejrzanych oklicznościach, a każda z nich na swój sposób mogła nam przybliżyć prawdę o Tragedii Smoleńskiej.
I dlatego uważam, że zarówno Zespół Parlamentarny, jak i „grupa FYM-a” mogą mieć rację, bo mogło dojść nie do jednej maskirowki, ale do dwóch – choć tragedia, która Polskę dotknęła, była tylko jedna.
Najprawdopodobniej mamy zatem do czynienia zarówno z maskirowką informacyjną – w postaci sfabrykowanych, niepełnych, i do tego pełnych wewnętrznych sprzeczności stenogramów, które jednak zawierają elementy układanki „nie pasujące” do hipotezy wypadku lotniczego; jak i maskirowką faktyczną – bo wiele wskazuje, że na „Siewiernym” jedynie podrzucono, do tego niekompletne (bo przecież brakuje ok. 40 procent poszycia samolotu – to byłyby większe zniszczenia, niż przy upadku jumbojeta rozerwanego bombą nad Lockerbie w 1988 roku) części jakiegoś innego tupolewa, jakich w Rosji nie brakuje.
A jaki los spotkał dwóch Prezydentów Rzeczypospolitej, oraz członków Delegacji Katyńskiej, z najwyższymi dowódcami Wojska Polskiego na czele? Tego tak naprawdę nadal nie wiemy.
Elita polskiego obozu patriotycznego mogła zginąć zupełnie gdzie indziej, nawet stosunkowo niedaleko od lotniska „Siewiernyj”, a chwilę później właśnie tam upozorowano wypadek lotniczy.
Złamanie zakazu otwierania przysyłanych do Polski zalutowanych trumien i pełna ekshumacja wszystkich ciał może dać nam odpowiedź na podstawowe pytanie – czy w Polsce naprawdę pochowano ciała zaginionych osób? Bardzo dobrze się dzieje, że wreszcie ma dojść do tych ekshumacji.
Bo rozbieżności między rosyjską dokumentacją, a faktyczną zawartością trumny pierwszej ekshumowanej ofiary – są zbyt ogromne, by przejść nad tą sprawą do porządku dziennego.
//Różnice w rosyjskich i polskich protokołach sekcji zwłok Zbigniewa Wassermana ogromne, a zgodność dokumentu wynosi tylko 3 procent– powiedziała podczas posiedzenia sejmowego zespołu smoleńskiego Małgorzata Wassermann. Córka posła PiS, który zginął w katastrofie smoleńskiej, mówiła dziś członkom zespołu pod kierownictwem Antoniego Macierewicza o wynikach sekcji zwłok ojca, przeprowadzonej po ekshumacji. Różnice między ustaleniami polskich biegłych, a wynikami prac rosyjskich "ekspertów", są przerażające. Okazuje się, że polskie i rosyjskie dokumenty pokrywają się zaledwie w 3 proc. Według Małgorzaty Wassermann ekspertyza polskich biegłych to kolejny dowód, że "nie możemy korzystać z materiału rosyjskiego". "Jednoznacznie mamy stwierdzone, że to, co oni przysyłają, nie odpowiada rzeczywistości" – mówiła dziś Wassermann w rozmowie z PAP.// (druga połowa grudnia ubiegłego roku)
PS. Pisałem niedawno, że opublikowano wiadomość, że na ciele śp. Z. Wassermana znaleziono podczas sekcji zwłok ślady materiałów wybuchowych. http://zdaniemdocenta.nowyekran.pl/post/51678,donald-zszargales-mi-reputacje
Ale dziś przychylam się do opinii, że mogła to być dezinformacja mająca „przykryć” medialnie powyższe stwierdzenia córki zmarłego. Istotny jest fakt, że ekshumację przeprowadzono w czasie, kiedy powinna zostać dopięta „klamra smoleńska” – ujawniając niedopuszczalne manipulacje strony rosyjskiej i ostatecznie podcinając gałąź, na której schroniła się rozpaczliwie łapiąca równowagę III RP.
A tak nasz Donald zdążył jeszcze „wygrać” październikowe wybory – oj, będzie on jeszcze pluł sobie w brodę, "biedaczysko"…
Nie umiemy odczytywac znaków czasu, i dlatego jestesmy bezlitosnie ogrywani przez "starszych" i "madrzejszych". I dlatego piszę, jak jest...