Bez kategorii
Like

Więzienie w Niemczech. Mściciel i organizacja.XX

15/01/2012
532 Wyświetlenia
0 Komentarze
9 minut czytania
no-cover

Następna więzienna opowieść.

0


 Kontynuacja

Któregoś razu Piotr chciał o czymś ze mną porozmawiać. Wieczorem, jak już wszyscy położyli się do łóżek usiadłem do dyskusji ciekawy o czym ta rozmowa ma być.

 – Słuchaj – zagaił Piotr – kilka dni temu byłem w biurze. Przy okazji przeglądnąłem podania z naszej celi. Z prośbami o skrócenie kary lub odbycia reszty zasądzonego wyroku w Polsce. Mało bym się zdziwił gdybyś nic nie napisał. Mi także na tym nie zależy więc bym to jeszcze był w stanie zrozumieć: tu jestem kimś, szanują mnie. W Polsce jestem tylko zwykłym mętem i wszyscy traktują mnie co najwyżej jak gówno: lepiej nie tykać. Więc takie postępowanie bym mógł zrozumieć. Ale nie jestem w stanie pojąć tego co robisz ty: napisałeś, żeby Ci wyrok przedłużyli i przyznałeś się z własnej woli do czynów za które można trafić za kraty na dłużej niż kilka miesięcy. Dlaczego?

   Zacząłem się wiercić nerwowo. Ledwo mi się tu trochę polepszyło, a jak powiem prawdę, że przez alimenty nie mam za co żyć w Polsce to mnie wyśmieją, że jestem taki frajer. Czułem, że pozostali też nie śpią tylko nasłuchują tego co z mówimy. Na szczęście Piotr kontynuował:

 – Kilka dni to próbowałem rozkminić i wiesz do czego doszedłem?

 – Nie. – powiedziałem niepewnie.

 – No, że jesteś tu nie przypadkowo. Nie jestem taki głupi i myślę, że przyszedłeś tu by załatwić z kimś jakieś swoje porachunki, zemścić się czy co. Prawda?

   Trochę mi ulżyło: trafił jak kulą w płot. Zaprzeczyłem. Chyba bez przekonania bo mi nie uwierzył. Im bardziej zaprzeczałem to on tym  bardziej się utwierdzał w tym co wydedukował. 

   Dziwnym trafem to całe zdarzenie wyszło mi tylko na zdrowie. Na drugi dzień aż huczało o mnie w więzieniu: że przyszedłem kogoś załatwić kto zalazł mi za skórę. Gdzieś dzwoniło ale nikt nie wiedział gdzie. Wersji było kilka, a każda bardziej fantastyczna. Mi to odpowiadało: lepiej mieć w więzieniu opinię mściciela czy kilera niż alimenciarza. Zaprzeczałem, owszem, ale i tak każdy wolał wersję bardziej romantyczną. 

   Teraz z innej beczki. Coś o więziennej organizacji.

   Kosze na śmieci były w celach więziennych raczej na pokaz. Śmieci wyrzucało się za okno. Zawsze. Kiedyś, na początku, chciałem coś wyrzucić do kosza. Piotr zwrócił mi uwagę, żebym więcej tego nie robił. Tu panuje zwyczaj wyrzucania za okno. Wszystkiego. Miałem pewne opory. Ale musiałem się przemóc i przemogłem. Pod oknami leżało więc wszystko: zwykłe śmieci ale i dużo nie wykorzystanej żywności. Było tego naprawdę wiele. Całe hałdy owoców cytrusowych, pełno kartonów nie napoczętych nawet napojów różnego rodzaju, herbata, słodycze. Serce mi krwawiło na widok takiego marnotrawstwa. Dużo czasu minęło zanim się przyzwyczaiłem. Trochę. Te śmieci codziennie sprzątała specjalna ekipa. Dostawali za to pieniądze. 600DM miesięcznie. Na osobę. Mieli dzięki temu pracę i zarobek.

   Pieniądze można było wydać raz w miesiącu w więziennym sklepiku. Na artykuły spożywcze i codziennego użytku lepszej klasy niż te co dawało więzienie. Bardziej luksusowe. Na przykład zamiast maszynek do golenia no name jakie otrzymywaliśmy gratis to można było sobie kupić firmowe. Ja tam nie czułem żadnej różnicy ale co firmówka to firmówka. Czy się tego chciało czy nie w więzieniu tak jak i w każdym innym miejscu na ziemi obowiązywał pewnego rodzaju szpan: na pierwszy rzut oka było widać jaki jest statut materialny osadzonego. 

   Kto pracował lub miał bogatych krewnych ten mógł sobie zamawiać towar z katalogów wysyłkowych. Prawie wszystko. W naszej celi był tak kupiony telewizor, mikrofala, ekspres do kawy. Poza tym wszyscy chodzili w firmowych ciuchach.

   Pieniądze zarobione w więzieniu były dzielone na trzy części: jedną można było dysponować samemu, drugą można było wysłać np. rodzinie, trzecią i ostatnią część pieniędzy dostawało się na końcu, po skończeniu odbywania wyroku.

   Przychodził raz w miesiącu do celi klawisz i zostawiał każdemu kartki z rozpisanymi towarami jakie były do dostania w tym sklepiku. Dlatego mówiono na to "rozpiska".  Każdy sobie obliczał ile może wydać pieniędzy i co chce kupić. Po trzech dniach znowu przychodził ten sam co poprzednio klawisz i zbierał kartki. W sklepie pakowano towar według zapotrzebowania z tych kartek. Do specjalnych papierowych toreb. Jak już to zrobiono to szliśmy celami po odbiór zamówionego towaru. Oddzielnie cela ze "zboczeńcami". Była jedna taka cela z tzw. dewiantami. Pedofile itp. Klawisze bardzo dbali o to by dostęp do mieszkańców tej specjalnej celi był jak najbardziej ograniczony. Inaczej mogło dojść do tragedii. W żadnym więzieniu nie lubiano  osób, które znęcały się nad dziećmi i kobietami. Zero tolerancji dla tego rodzaju osób. Dlatego więzienie było dla nich podwójnie dokuczliwe: jako samo w sobie i ze względu na ślepą nienawiść do tego rodzaju ludzi. Wystarczyło samo podejrzenie, a życie zamieniało się w koszmar.

   Była też biblioteka. Z książkami w różnych językach w tym z polskim. Z Polaków tylko ja czytałem…książki. Czym wzbudzałem cichy podziw. Na początku trochę, z tego powodu ze mnie kpiono. Że niby ze mnie taki inteligent. Ale nie było to dokuczliwe.

   Była też siłownia. Tylko w nagrodę lub dla najbardziej układnych więźniów. Ja mogłem chodzić lecz nie chodziłem: ze swoją raczej mizerną posturą nie chciałem się narazić na żarty ze strony co bardziej wypasionych współwięźniów.  C.d.n…

0

Mefi100

275 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758