Bez kategorii
Like

Inflacja w listopadzie

14/12/2011
458 Wyświetlenia
0 Komentarze
7 minut czytania
no-cover

Inflacja postrzegana jest najczęściej jako dopust Boży, kataklizm czy grom z jasnego nieba. Czy tak jest naprawdę?

0


Co przeciętny Polak wie na temat inflacji? Tyle, ile usłyszy w telewizji. A co mówią w telewizji? Że inflacja to wzrost cen. Jeśli tak, warto by sobie odpowiedzieć, skąd się ten wzrost cen bierze? Zdaniem reporterów biznesowych kanału CNBC jest on spowodowany…wzrostem cen. To wcale nie żart.

W komunikacie z 13 grudnia 2011 roku słyszymy, że poziom inflacji za listopad 2011 roku wyniósł nadspodziewanie dużo, bo aż 4, 8 procent i spowodowany był wzrostem cen w transporcie, który wyniósł 7,8 procent. Wzrost cen transportu – jak wyjaśniają wspomniani reporterzy CNBC – spowodowany był…wzrostem cen ropy naftowej i jej pochodnych, czyli paliw. Ceny paliw wzrosły, ponieważ wzrosła…akcyza na paliwa ropopochodne. O ile ceny transportu, paliw wzrosły same z siebie, o tyle akcyza już sama z siebie nie wzrosła. Została podniesiona przez rząd, który rzekomo (albo i naprawdę) kierował się dyrektywą unijną.  Z powyższego rozumowania wynika, że czynnikiem który wywołał inflację jest albo polski rząd, albo parlament europejski. Jeśli tak, to należałoby definicję inflacji  skorygować; nie jest to bowiem wzrost cen, lecz skutek polityki rządu.

       Zważywszy, że inflacja jest czymś powszechnie szkodliwym i pogarsza stan gospodarki, mamy do czynienia z sytuacją dość kuriozalną. Okazuje się bowiem, że to zło, jakim jest inflacja, nie zostało wywołane zrządzeniem Bożym, kataklizmem, czy gromem z jasnego nieba, jak się powszechnie uważa, lecz polityką państwa.  Chyba, że gromem z jasnego nieba określimy obowiązek podporządkowania się dyrektywom unijnym. Obraz komplikuje się jeszcze bardziej w świetle – wyznaczonego przez bank centralny (NBP) – tzw. celu inflacyjnego na poziomie 2,5 procent rocznie.
       Dlaczego 2,5 procent? Tego dokładnie nie wiadomo. Być może dlatego, że 2,5 procent wzrostu cen jest mniejszym złem niż 3,5 czy 4,5 procent. W każdym razie ekonomiści zgadzają się co do tego, że inflacja na poziomie 2,5 procent  rocznie, to mały pikuś i nikomu nie szkodzi. Czy by na pewno nie szkodzi? Zakładając, że ceny rosną tylko tyle, ile wynosi cel inflacyjny, na straży którego stoi Rada Polityki Pieniężnej, której głównym celem jest strzec stabilności cen, tak aby nie drożały o więcej niż 2,5 procent rocznie, każdy z nas co 29 lat traci połowę majątku. Przy inflacji 4,8 procent tracimy połowę częściej, co 15 lat. A to już całkiem sporo. Tracimy na przykład połowę oszczędności gotówkowych, także tych, które zgromadziliśmy na spokojną emeryturę. Ktoś, kto zgromadził  na emeryturę 300 tys. złotych, każdego roku zapłaci podatek inflacyjny w wysokości od 2,5 procent do 4,8 procent (trzymając się danych z listopada 2011). W żywym pieniądzu oznacza to stratę w wysokości od 7500 zł do 14400 zł rocznie! Jest to więcej niż przynosi dobra lokata bankowa, powiedzmy, oprocentowana w wysokości 5 procent rocznie, od której trzeba dodatkowo zapłacić 0,95 proc. podatku. Netto otrzymujemy z niej 4,05 procenta, czyli dodatkowo stracimy 2850 zł rocznie. Tym bardziej przykre, że tę krwawicę wydziera nam rząd, który rzekomo nas ma chronić przed kaprysami nieprzewidywalnej przyszłości.
 
       W rzeczywistości jest znacznie gorzej. Podana na wstępie argumentacja jest bowiem błędna.
      To nie podwyżka akcyzy na ropę naftową i jej pochodne wywołały inflację. Czy zatem rząd jest bez winy? Czy dyrektywy unijne są słuszne? Niestety, nie. Powodem inflacji jest nadmierna podaż pieniądza ze strony banku centralnego i banków komercyjnych. System monetarny w Polsce „drukuje” więcej pieniędzy niżby wynikało to z wartości dóbr i usług produkowanych przez gospodarkę. Ceny rosną, bo przy rosnącej ilości pieniędzy papierowych spada ich wartość, czyli siła nabywcza. Dlaczego tak się dzieje? Właśnie dlatego, że rząd chce inflacji. Dzięki niej jest w stanie – bez konieczności oficjalnego podnoszenia podatków – sfinansować przynajmniej część swoich rozdętych wydatków, przy pomocy których przekupuje wyborców. Co w takim razie robi Rada Polityki Pieniężnej, która ma nas przed inflacją strzec i w razie czego spadek siły nabywczej neutralizować? Czasem neutralizuje, czasem – jak choćby właśnie w listopadzie br. – nie. Odbywa się to za pomocą regulowania tzw. bazowych stóp procentowych. Trudno jednak mieć pretensje do Rady.  Nawet najtęższe umysły nie wiedzą, jakie te stopy być powinny. Raz więc zgadną i inflacja jest nisza, innym razem nie zgadną i jest jak jest. Zamiast pozostawić kwestię stóp procentowych rynkowi, który najlepiej radzi sobie z ustanawianiem wolnorynkowej ceny (oprocentowania) pieniądza, banki centralne (nasz nie  jest tu żadnym wyjątkiem) zgadują. Jakie są skutki tej zgadywanki widać gołym okiem: rosnąca inflacja, gigantyczny kryzys monetarny, a w rezultacie chaos gospodarczy. Najgorsze jest jednak to, że ci, którzy do tego doprowadzili, zbierają się teraz w luksusowych salonach, żeby złu zaradzić.    
 
Jan M Fijor
www.fijor.com
  
 
 
 
0

Jan Fijor

W 1985 r. wyemi­gro­wa­lem do USA gdzie bylem bar­ma­nem, sprze­da­wa­lem okna, kom­pu­tery, nie­ru­cho­mo­sci, ubez­pie­cze­nia. Bylem takze makle­rem. Po 20 latach wró­ci­lem do kraju i prowadze wydawnictwo. Www.fijor.com

5 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758