Bez kategorii
Like

Aborcja, „ius exponendi” i sprawa wolnego wyboru

19/11/2011
442 Wyświetlenia
0 Komentarze
5 minut czytania
no-cover

Środowiska feministyczne z uporem maniaka domagają się tzw. „wolnego wyboru”, zapominając przy tym, iż kwintesencja wolności osobistej, to przyjęcie wszelkiej odpowiedzialności za swoje decyzje.

0


Przeglądając różnej maści serwisy informacyjne, natknąłem się na taki oto postulat, wysunięty zresztą podczas III Kongresu Europejskich Kobiet. Mianowicie: "Domagamy się uznania pełnego prawa do decydowania o swoim życiu osobistym, w tym o macierzyństwie (a więc liberalizacji ustawy aborcyjnej, refundowanego zapłodnienia in vitro, bezpłatnej antykoncepcji, edukacji seksualnej w szkołach)." A czemu by nie, myślę sobie, gdy nagle dostrzegam takie oto, następne żądania: "Zwiększenie skuteczności ściągalności alimentów zarówno w kraju jak i za granicą. (…) Zagwarantowanie państwowej, bezpłatnej i skutecznej pomocy prawnej dla matek ubiegających się o alimenty lub próbujących je wyegzekwować." 

Drogie panie, trudno mi się nie zgodzić. Z edukacją seksualną w Polsce faktycznie musi być niezwykle źle, skoro nawet tak światłe autorytety jak p. Wanda Nowicka uporczywie zapominają, iż do poczęcia dziecka potrzeba czegoś więcej niźli refundowanego zapłodnienia in vitro. Może jestem zbyt konserwatywny, albo niedouczony, ale z tego co sobie przypominam, zwyczajowo przydałaby się interakcja z facetem. Przestańmy zatem traktować ciąży, jej przerwania bądź kontynuowania jako wyłącznego problemu płci pięknej. Konsekwencje ciąży, jakie by one nie były, siłą rzeczy odbiją się rykoszetem w życiorysie mężczyzny. Skoro tak, to czas porozmawiać nie tylko o świadomym macierzyństwie, ale również o świadomym ojcostwie.

Musimy pamiętać o tym, że mężczyzna z różnych powodów, tak jak kobieta, może nie życzyć sobie tego, aby owoc jego lędźwi szwendał się po świecie. Może być nieprzygotowany do ojcostwa – zarówno w sensie materialnym, jak i mentalnym. Niechciana ciąża może także u mężczyzny spowodować niezwykle okrutne powikłania zdrowotne – zwłaszcza, gdy w ciąży owej nie jest jego współmałżonka, a np. sekretarka, tudzież współmałżonka kolegi. W dniu dzisiejszym, patrząc przez pryzmat naszego prawa, odpowiedzialność za pojawienie się na świecie nowego obywatela rozłożona jest współmiernie do zaangażowania zainteresowanych. Ot, używając kolokwialnego określenia – mógł/mogła nie chędożyć/rozkładać nóg, problemu by nie było.

Jednak stało się. Obie osoby są za to odpowiedzialne. 

W momencie wprowadzenia aborcji owa równo rozłożona odpowiedzialność zostaje zachwiana. Urodzenie bądź nieurodzenie dziecka staje się autonomiczną, w pełni suwerenną decyzją kobiety, a mężczyzna, jakby nie patrzeć, nie ma w tej kwestii nic do gadania. Skoro decyzyjność jest autonomiczna, to odpowiedzialność również. Parafrazując z lekka wasze słowa drogie panie, po zalegalizowaniu aborcji; "domagam się pełnego prawa do decydowania o swoim życiu osobistym, w tym o ojcostwie." Jako liberał nie życzę sobie, abym był obarczany odpowiedzialnością za nie swoje decyzje.

Chyba, że środowiska optujące za aborcją zgodzą się na to, aby kobieta była zmuszana do aborcji na życzenie mężczyzny? Nie? Głęboko amoralne? To może inne rozwiązanie?

Jedyne, jakie przychodzi mi na myśl, to wraz z legalizacją aborcji wprowadzić stare, rzymskie "ius exponendi" czyli mechanizm wyparcia się niechcianego potomstwa. Jeżeli w okresie, w którym można dokonać jeszcze aborcji, mężczyzna będący domniemanym ojcem złoży pisemne oświadczenie o wyparciu się potomka, kobieta rodzi dziecko na własną odpowiedzialność. W takim przypadku mężczyzna nie powinien być obciążany obowiązkiem alimentacyjnym, czy inszą odpowiedzialnością prawną za poczęcie dziecka. 

Drogie feministki. Chcecie wolnego wyboru? Wolności osobistej? Proszę bardzo. Ale pamiętajcie drogie panie o tym, że wolny wybór równoznaczny jest z przyjęciem konsekwencji wynikających z niego. Pamiętajcie też, że walcząc o równouprawnienie nie możecie wprowadzać mechanizmów świadomego macierzyństwa bez mechanizmów świadomego ojcostwa. Coś takiego nie jest równouprawnieniem, a kwintesencją feministycznego seksizmu.

0

Gustaw Czarnob

1 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758