Władza i sacrum musiały iść więc ręka w rękę. Władza musiała także dokonywać różnych cesji na rzecz obywateli, żeby zaskarbić sobie ich przychylność, cesji rzeczywistych, nie fikcyjnych.
Władca dokonujący pałacowego przewrotu, nawet krwawego, natychmiast po tym sukcesie rozglądał się za kimś kto mógłby tę jego zbrodnię uświęcić. Potrzebna była legitymacja, kościelna, cerkiewna, ludowa – jakaś. I ceremonia – koronacja, triumf, choćby uczta. Coś co uspokoiłoby poddanych, dało im przedsmak nowych rządów, wprowadziło w dobry nastrój i dało nadzieję na przyszłość. Tak było w czasach, kiedy władza związana była z sacrum. Okoliczności wymuszały takie zachowanie, każdy dwór był bowiem pełen koterii i klik gotowych na kolejny przewrót. O wiele trudniej zaś strącić z tronu energicznego pomazańca z bronią w ręku, niż pomazańca niedołężnego, lub energicznego świętokradcę z bronią w ręku. Władza i sacrum musiały iść więc ręka w rękę. Władza musiała także dokonywać różnych cesji na rzecz obywateli, żeby zaskarbić sobie ich przychylność, cesji rzeczywistych, nie fikcyjnych. Nie było bowiem w tych odległych czasach mediów, za pomocą których władca mógłby kłamać.
Wszystko się zmieniło za sprawą rewolucji i socjalistów, którzy jak to już tu wielokrotnie dowiedliśmy byli w istocie wynalazkiem policyjnym służącym dyscyplinowaniu, tak zwanego nowoczesnego społeczeństwa. Wynalazkiem, który wskutek rywalizacji politycznej pomiędzy mocarstwami usamodzielnił się i sam rozpoczął wielką grę polityczną.
Od czasu tej emancypacji władza, nie tylko socjalistyczna, ale każda przestała się właściwie liczyć z obywatelami ograniczając coraz bardziej ich potrzeby, możliwości, a także chęci. Media brały w tym czynny udział. Początkowo gazety, potem telewizja i wreszcie multimedia. Media ograniczały stopniowo przekaz, który nazwiemy tu sobie rzeczowym, na rzecz bardziej atrakcyjnego i podnoszącego ciśnienie przekazu ekstremalnego. Nazywało się to łamaniem tabu. Doszło do tego, że władza dziś nie musi właściwie robić nic poza promocją ekstremizmów. To wystarczy do tego, by trzymać ludzi za twarz i stworzyć im złudzenie szczęścia, stabilizacji i dobrobytu w ich ciasnych domkach, na biednej pensji.
Wróćmy jednak do początków, czyli to tego od czego cała ta zwana nowoczesnością i demokracją tragedia się zaczęła. Mamy oto Polskę roku 1918, początki niepodległości wyczekanej i wywalczonej. Wywalczonej przez dwa pokolenia obywateli, ale zdobytej przez grupkę ekstremistów, którym przewodził niejaki Piłsudski Józef. Człowiek ten, zdecydowany ale nieco marzycielski, do dziś uważany jest z niezrozumiałych względów za pragmatyka. Nie jest nim jednak w istocie, bo głowę ma nabitą rozmaitymi koncepcjami socjalistycznymi, które mimo styczności, wielokrotnej styczności z tajniakami, nawet z samym Jewno Azefem, traktował serio i z pełną powagą. Prowadziło to do tego, że faworyzował w swoim otoczeniu ludzi myślących podobnie, czyli podobnych sobie ekstremistów, ignorując całkowicie fakty, ludzi i okoliczności. Tę jego słabość wyczuł dokładnie i wykorzystał inny ekstremista i fantasta, Włodzimierz Lenin. Ten dysponował jednak o wiele większymi niż Piłsudski możliwościami i o wiele większym kredytem. To jednak okazało się później. Kredyt polityczny jest bowiem nierozerwalnie związany z potencjałem i gotowością do wojny. Obydwie te rzeczy miał Lenin i wykorzystał je on sam i jego następcy. Nie miał ich zaś Piłsudski, bo stwarzając państwo słabsze niż powinien, mniejsze i nie nadające się do obrony odebrał sobie powagę, a swemu państwu rację bytu. Nikt tego oczywiście nie powiedział wprost, ale II Rzeczpospolita nie była traktowana jako podmiot polityczny przez inne państwa. Pamiętamy o Locarno i wrześniu 1939 roku. Była traktowana jako ochłap, który rzuci się na pożarcie jakiemuś wygłodniałemu psu. Nie rozumieli tego ekstremiści z otoczenia Piłsudskiego, dawni terroryści i ludzie pozbawieni jakichkolwiek korzeni oraz własności. No, bo kim był taki Rydz, czy Beck, czy nawet Sosnowski. To były polityczne zera, byli zamachowcy poprzebierani za wojskowych i dyplomatów. Ich państwo zaś było nikomu niepotrzebnym, pozbawionym międzynarodowego kredytu pretekstem do wojny. Oni sami zaś reprezentowali jedynie interesy swojej kliki.
Dla nas dziś istotne jest jednak co innego. To mianowicie, że niepodległość została odzyskana nie w imię tradycji, ciągłości historycznej i całości państwa, ale w imię idiotycznej doktryny, która nie egzystowała nigdzie poza mózgiem Włodzimierza Ilicza Lenina. Wtedy po raz pierwszy w Polsce władza podjęła ważką decyzję polityczną, decyzję o być albo nie być, poza dążeniami milionów obywateli, w oparciu o krótkoterminowe kalkulacje. Potem poleciało już z górki. II Rzeczpospolita była polityczną fikcją, wyżywającą się w publicznych linczach nieprawomyślnych oficerów i profesorów, kalwińskich rozwodach, dancingach i wirujących talerzykach, a także w alkoholizmie. Im mniej politycznej przestrzeni miało to państwo, tym więcej pili jego dostojnicy nie rozumiejąc nic absolutnie z tego co się dzieje dookoła. Koniec wszyscy znamy. O komunizmie nie ma co pisać, bo były to po prostu rządy mafii, czyli także ekstremistów. Tak zwana III RP niczym się nie różniła od swoich poprzedniczek. Ludzie żyjący daleko poza normami społecznymi stali się elitą państwa i nadawali mu ton. Jak dawniej wbrew obywatelom, wbrew ich interesom i wbrew interesom państwa. Zgodnie za to z interesami kliki, którą tworzyli oraz innych klik, które widząc co się święci podjęły swoją grę w ekstremizm. Tak wygląda nasza najnowsza historia, która nie będzie niestety inna, bo władza już dawno nie idzie w parze z świętością i nie potrzebuje żadnej legitymacji poza kłamstwem, zwielokrotnionym przez media. Taka jest zresztą rzeczywista funkcja mediów. Oszukiwanie obywateli i pokazywanie im nie istniejącego świata, który staje się ważniejszy niż świat rzeczywisty.
Mamy w kraju partię zwaną Prawo i Sprawiedliwość, partia ta przez dwa lata swoich rządów zrobiła kilka dobrych i ważnych dla obywateli rzeczy. Obniżyła podatki, zniosła podatek spadkowy dla rodzin zmarłych, zniosła ograniczenia dotyczące żeglugi po Bałtyku. Ktoś powie, że to niewiele. A co zrobili inni? Poza oczywiście promocją ekstremizmów i własnych nieszczególnie sympatycznych postaci?
Od roku 2005 partia te nie może niestety wygrać wyborów. Dlaczego? Dlatego, że ekstremistyczna konkurencja, wszyscy ci reprezentanci obozu pogardy wobec obywatela, jego praw i marzeń produkują przekaz, w którym to PiS właśnie jawi się jako partia ekstremistyczna i oderwana od życia. Jest dokładnie na odwrót. Co na to PiS? Czy przypomina o swoich zasługach? Czy mówi o tych podatkach, konsekwencjach ich obniżenia, czy mówi o tym, że wreszcie można stać się posiadaczem domu po zmarłym ojcu i nie płacić za to haraczu? Nie PiS gładko poddaje się ekstremistycznej narracji. PiS uderza w ton, który nie dość, że jest fałszywy to jeszcze dla większości obywateli, którzy są naturalnymi sojusznikami tej partii, bardzo łatwy do rozszyfrowania i nieciekawy. PiS produkuje przekaz medialny dokładnie taki jakiego oczekują jego przeciwnicy, PiS buduje narrację dla czytelników prozy Henryka Pająka i Waldemara Łysiaka. Dlaczego tak czyni. Ponieważ istnieje cała tradycja zarządzania społeczeństwem poprzez aktywizację ekstremizmów i ktoś w PiS uważa, że tak właśnie należy czynić. To jest gorzej niż głupota. PiS nie ma własnych mediów, a nawet gdyby je miał nic by mu to nie pomogło. Ekstremistyczny przekaz służy jedynie tym, którzy w nim uczestniczą i dzielą medialne budżety, nie interesuje tych, którzy mogliby PiS dać swój głos, nie zaciekawi tych 50 procent obywateli, którzy do wyborów nie chodzą. To jest złudzenie. Nie zgadzam się z Aleksandrem Ściosem, że partia musi mieć własne media. Prawica od dawna próbuje zbudować własne media, kończy się to za każdym razem aferą finansową. Ludzie, bowiem którzy się za to zabierają nie mają dobrych intencji, są ekstremistami, którzy chcą się szybko wzbogacić i konkurować z tymi z drugiej strony, zwanymi różnie – komuną, mainstreamem czy jakoś tak. To jest jedyne pragnienie ludzi zabierających się za tworzenie „naszych” mediów – być prawicowa Gazetą Wyborczą. Innego nie ma. PiS, żeby wygrać musi zająć się konstruowaniem przekazu dla ludzi, którzy gospodarczym i politycznym posunięciom rządu Jarosława Kaczyńskiego coś zawdzięczają. To są rzeczy ważne, ale niestety nie medialne. Medialny jest marsz niepodległości, opowieść profesora Żaryna o ONR i zwalczanie Kiszczaka, który spokojnie dożywa swoich dni na emeryturze nie niepokojony w rzeczywistości przez nikogo. Tym się nie wygra wyborów. Trzeba z tego zrezygnować. Dopiero ta rezygnacja i zmiana przekazu postawi włosy na głowie przeciwnikom. Bo oni nie mają nic do powiedzenia ludziom, mogą tylko straszyć PiS-em. Jutro napiszę coś niecoś, (pojutrze, bo jutro wyjeżdżam) o tym kto może być zapleczem i sojusznikiem PiS w Polsce.
Wszystkich zapraszam na stronę www.coryllus.pl gdzie można kupić książki moje, Toyaha i ojca Antoniego Rachmajdy.
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy