Księżnę wytropił i wydał w ręce żandarmów – nie bezinteresownie, bo za ogromną wówczas sumę pół miliona franków – niejaki (z urodzenia) Simon Deutz (1802-1844). Nie była to jednak figura tuzinkowa, albowiem był on synem Emmanuela (Menahema) Deutza (1763-1842) – alzackiego żyda, mianowanego przez Napoleona w 1807, po zwołaniu Wielkiego Sanhedrynu, jednym z trzech członków Konsystorza Centralnego, a w 1810 jedynym już Wielkim Rabinem Francji, pełniącym ten urząd do śmierci.
Jego syn nie musiał się bardzo trudzić, aby dotrzeć do kryjówki Księżnej, ponieważ cieszył się zaufaniem legitymistów, jako że 3 II 1828 dokonał w Rzymie konwersji na katolicyzm, otrzymując na chrzcie imię “Jacek” (Hyacinthe) i otrzymując paszport Państwa Kościelnego, wystawiony na imię i nazwisko “Hyacinthe de Gonzagues”, chrztu udzielał mu sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej, kard. Tommaso Bernetti, zaś jego rodzicami chrzestnymi byli: ambasador Francji, diuk de Laval (A.-A. Montmorency-Laval) oraz… diuszesa de Berry. Od tego czasu był wykorzystywany jako łącznik w różnych poufnych misjach przez rojalistów. Jednak Judaszowa zdrada, jakiej się dopuścił, pozwala wątpić również w szczerość jego religijnego nawrócenia.
W związku z powyższym kieruję za pośrednictwem nieocenionego w takich kwestiach i czujnego Pana Fejsbuka zapytanie do Pani Premier Rządu Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, Szydło Beaty, czy przypominanie takich faktów kwalifikuje się już jako straszliwa myślozbrodnia antisemitizmusa, do której zwalczania – w każdym wypadku! – Szanowna Pani Premier zobowiązała się podczas podróży ad limina sanhedrinum do Izraela, czy też jeszcze tym razem się wywinę od odpowiedzialności? Pani Premier, proszę o zrozumienie: mam już swoje lata, więc jeśli mam ponownie iść do kozy, to chciałbym się jakoś przygotować: ciepły sweter, grube skarpety (na szczęście takie mam – zrobiła je specjalnie dla mnie na drutach pewna zacna Polka z Rygi), no i co tu ukrywać, kalesony też się pewnie przydadzą, bo mówią, że zima będzie ostra.