Mamy przecież do czynienia z kompletną nieodpowiedzialnością klasy politycznej. Przecież deficyt 3,5 mln. dzieci w Polsce nie urósł z roku na rok, to bilans całego 20 –lecia!
Dzisiaj polecam Państwu mój wywiad z redaktor Małgorzatą Goss który został opublikowany wczoraj:
„Wszystko rozstrzygnie się w tej kadencji
Z dr. Cezarym Mechem, byłym wiceministrem finansów, rozmawia Małgorzata Goss
ND: – Nastąpiło silne osłabienie kursu złotego, interwencja NBP na rynku walutowym… Co się dzieje z naszą gospodarką?
CM: – Polska gospodarka odnotowuje wzrost, ale na światowych rynkach i w eurostrefie mamy do czynienia z ogromną niepewnością. Rynki dostrzegają tę sytuację i starają się to zdyskontować. W naszych rozmowach sprzed kilku lat zwracaliśmy uwagę na globalny proces przeorientowania światowej gospodarki na Wschód. Wskazywaliśmy na to, że Chiny i Indie wysysają kapitał i moce produkcyjne, co prowadzi do powstawania olbrzymich nierównowag w światowej gospodarce. Obecnie jesteśmy świadkami bolesnego dopasowania Zachodu do nowej sytuacji. Miejsca pracy oraz moce produkcyjne zostały przesunięte do Chin i innych kolosów Wschodu jak Indie, Indonezja, Wietnam, ale również bardzo ludna Brazylia. Z drugiej strony – Zachód, a więc kraje wysoko rozwinięte, znalazły się w dziwnej sytuacji, odwrotnej niż zwykle, a mianowicie zaczęły żyć kosztem przyszłości. Przejawem tego jest rosnące bezrobocie oraz bardzo wysokie zadłużenie indywidualne oraz publiczne, finansowane głównie przez Chiny, które nabywają nasze instrumenty dłużne. Oczywiście ze strony Zachodu podejmowane są próby przeciwdziałania w postaci presji na Chiny, aby zgodziły się na znaczne wzmocnienie juana, co obniżyłoby konkurencyjność ich produkcji ( tę metodę z powodzeniem zastosowano swego czasu wobec Japonii). W tym aspekcie należy też traktować batalię o redukcję gazów cieplarnianych, w ramach której próbowano krajom wschodzącym narzucić limity emisji, a więc ograniczyć ich tempo wzrostu. Niemniej osłabienie polityczne Stanów Zjednoczonych w związku z zaangażowaniem w wojnę, sprawiło, że nie udało się wymóc na dużych graczach tych niekorzystnych działań. Nadal ich gospodarki szybko rosną. I nagle okazuje się, że to Zachodnia Europa i USA muszą się to tej sytuacji dostosować. Na czym to dostosowanie polega? Muszą zredukować swoje moce produkcyjne, bo gros produkcji odbywa się gdzie indziej, zmniejszyć swoje zadłużenie indywidualne i publiczne, co uderza w popyt i przekłada się na gospodarkę. Z kolei mniejsze zapotrzebowanie na produkty powoduje, że przedsiębiorstwa redukują liczbę pracowników, wzrasta bezrobocie, a na pracownikach jest wymuszane niższe wynagrodzenie.
ND: -Zbyt szybki rozwój trzeciego świata stał się barierą rozwoju Zachodu?
CM: -Dlatego właśnie ten kryzys nie jest kryzysem chwilowym, jeśli chodzi o świat zachodni. Jest on kryzysem strukturalnym. Bardzo rozbudowany popyt i poczucie posiadania majątku, które sprzyjało konsumpcji – teraz uległo załamaniu wraz z kryzysem instytucji finansowych handlujących instrumentami opartymi o kredyty hipoteczne. Efektem było załamanie systemu bankowego. Odpowiedzią ze strony państw było przejęcie olbrzymich zobowiązań tego sektora przez banki centralne, a z drugiej strony – ekspansja fiskalna. Tej masy dodrukowanych pieniędzy my nie widzimy, bo jeśli równocześnie spada wartość dolara i euro i złotego, to nam się wydaje, że te waluty wciąż są na tym samym poziomie. Rosną natomiast ceny złota. Paradoks polega na tym, że jeszcze nie widać procesów inflacyjnych. Dlaczego? Ponieważ, kiedy jest nadwyżka mocy produkcyjnych, przedsiębiorstwa, żeby sprzedawać, schodzą z marżą, by obniżyć ceny. Z drugiej strony dążenie do zrównoważenia finansów publicznych, zmniejszenia kosztów państwa, bardzo silnie wpływa na gospodarkę. Najlepiej to widać w Grecji, gdzie próba zmniejszenia o 2,5 punktów procentowych deficytu finansów publicznych spowodowała załamanie gospodarki na skalę minus 5,5 procent PKB.
ND: -Dlaczego spadek PKB w Grecji był tak duży?
CM: -Ponieważ na strukturalne nierównowagi w gospodarce krajów rozwiniętych nałożyła się sytuacja w eurostrefie. Okazało się, że nierespektowanie przez Unię warunków optymalności obszaru walutowego podczas tworzenia eurostrefy, upolitycznienie tej kwestii wbrew nauce, doprowadziło do tego co obecnie mamy: w chwili kryzysu wszystkie mankamenty wypłynęły na wierzch. Kraje niedostosowane popadły w nadmierne zadłużenie, którego nie są w stanie spłacić. Rynki kapitałowe, które były przekonane, że euro to normalna waluta, i jeśli jakiś kraj będzie miał problemy to reszta mu pomoże i doprowadzi do naprawy finansów publicznych, zobaczyły, że tak nie jest, że Europa to nie Stany Zjednoczone. Rynki były przekonania, że kraje niewypłacalne nie zbankrutują, a ich długi spłacą pozostałe kraje euro. Okazało się jednak, że w eurostrefie mechanizm wzajemnego żyrowania długów nie działa! A skoro tak, to dla rynków stało się jasne, że z tej waluty trzeba uciekać. Tymczasem Niemcy, główni beneficjenci systemu euro, zauważyli, że nadzwyczajny rozwój gospodarki niemieckiej, jaki nastąpił po przyjęciu euro, te zakupy niemieckich produktów eksportowych, tak naprawdę oni sami sfinansowali. Stanęli przed pytaniem, jak z tego wyjść najmniejszym kosztem? Jeśli Grecja nie będzie spłacała swoich zobowiązań, to ci, którzy pożyczyli jej pieniądze, poniosą straty. A są to głównie niemieckie i francuskie banki, które pożyczały Grecji wspierając eksport swoich krajów. Kto te długi spłaci? Padła propozycja, żeby Grecy sprzedali majątek – swoje wyspy, Port Pireus, Akropol, i ta wyprzedaż postępuje, ale nadal trwa poszukiwanie tego, kto przejmie zagrożone długi. Częściowo pokryje je UE poprzez pakiety pomocowe dla Grecji, ale trzeba pamiętać, że ich głównym udziałowcem są Niemcy, aczkolwiek ponad 300 mln. euro musiała dołożyć maleńka Malta, a nawet Słowacja, która dopiero co przystąpiła do wspólnej waluty. Jedną trzecią pakietu obiecał dać MFW, czyli reszta świata wraz z Amerykanami, ale po rezygnacji szefa MFW Dominika Strauss Kahna MFW zaczął się zachowywać bardzo powściągliwie – wywiązuje się z podjętych zobowiązań, ale nie mówi o dalszych. Charakterystyczne, że beneficjentem ucieczki przed emisjami greckimi znów stały się Niemcy. Jeśli ktoś chce inwestować w euro, to inwestuje w bundy (niemieckie obligacje). Dlatego rentowności emisji niemieckich są obecnie bardzo niskie. Istnieją ogromne różnice pomiędzy emisjami w euro różnych krajów eurostrefy.
ND: -Inwestorzy de facto podzielili strefę euro?
CM: -Tak, co więcej – zmiana tej sytuacji poprzez emisję euroobligacji będzie niekorzystna dla Niemiec, bo obsługa długu niemieckiego stanie się droższa. Jest jeszcze inny kolos nie do końca dopasowany do optymalnego obszaru walutowego – Włochy. Podczas negocjacji o wejście Włoch do strefy euro politycy włoscy mówili, że jeśli Niemcy chcą sprzedawać mleko we Włoszech – muszą dopuścić Włochy do wspólnej waluty. Włochom się wydawało, że jak wejdą do euro to z miejsca zaczną prowadzić inną politykę fiskalną, niż prowadzili przez dziesięciolecia. Po przystąpieniu do euro koszty obsługi włoskiego długu znacznie zmalały, co zachęcało do ekspansji fiskalnej. Dzisiaj okazuje się, że zobowiązania włoskie wynoszą 1 bln. 800 mln. euro, 120 proc. PKB! Tymczasem nawet zadłużenie na poziomie 60 proc. PKB to za dużo jak na optymalny obszar walutowy. W Stanach Zjednoczonych długi stanów nie mogą przekroczyć kilkunastu procent PKB. MFW ma możliwość ewentualnej reakcji na poziomie 400 mld. dolarów. To jest nieporównywalne z 1,8 bln. euro. Przy takich kwotach nikt nie jest w stanie pomóc. Rośnie ryzyko. Włosi muszą płacić rynkom kapitałowym premię na poziomie 5 pkt. proc. za to, że nie są tak wiarygodni jak Niemcy. Wydając ponad 5 proc. PKB z tego powodu. Dlatego co chwila ogłaszają jakiś „pakiet oszczędnościowy”, ale cięcia powodują z kolei, że oczekiwania dotyczące wzrostu gospodarczego Włoch zeszły do zera. Relacja długu do PKB jeszcze się pogarsza. Słowem – pułapka bez wyjścia. W tej sytuacji kraje zadłużone mają do wyboru – albo przez 30 lat zaciskać pasa, albo wystąpić ze strefy euro. To prawdziwy dylemat, bo z jednej strony narody nie są w stanie przy niskich dzietnościach przeżyć 30 lat zaciskania pasa, a z drugiej – wystąpienie ze strefy euro oznacza potężne zamieszanie, bo euro, które każdy obywatel strefy ma w kieszeni, może okazać się „eurodrahmą”, walorem bez pokrycia.
ND: – gdzie, przy takich zaburzeniach, uciekać z kapitałem?
CM: -Dolar traci na wartości, euro się rozpada, Japonia wymiera, waluty chińskiej nie ma na wolnym rynku… Część inwestorów ucieka do złota, część do franka szwajcarskiego, inwestycje w gospodarkę przenoszą na Wschód. Nie ma mowy o planowaniu przyszłości. Ludzie nie zastanawiają się, jak zainwestować, żeby zarobić, tylko – jak zainwestować, żeby nie stracić.. To impuls, który pogarsza oczekiwania gospodarcze.
ND: – Jak kryzys odbije się na kondycji Europy?
CM: – W 1985r. papież Jan Paweł II ostrzegał, że przy obecnych tendencjach Unia doprowadzi się do samozagłady. W 1960r. UE miała 25 proc. ludności świata i była to wtedy znacząca siła. W 2050r.będzie to tylko 5 proc. ludności świata. Jakie to ma znaczenie wobec wyrastających na wschodzie kolosów? Imperium umiera, gdy nie potrafi wystawić porządnej armii. W pewnym momencie jego sąsiad mówi -„ Wyślijmy do nich fregaty” – i wtedy wychodzi na jaw, że król jest nagi. To proces, który powoli, ale się toczy. Pamiętajmy, że wojna z terroryzmem rozpala niechęć do Zachodu, a o miedzę stąd, na Bliskim Wschodzie, żyje 80 mln. młodych ludzi, którzy chcieliby znaleźć pracę. W Europie popiera się ateizację społeczeństwa, następują wewnętrzne zmiany kulturowe, postępują procesy islamizacji.
ND: – Czy w świecie tak gigantycznych zaburzeń jest ścieżka wyjścia dla Polski ?
CM: – Strategia Polski powinna się opierać na trzech filarach. Po pierwsze – w sytuacji, gdy Europa próbuje ściągać emigrantów, w Polsce musi być prowadzona polityka prorodzinna. Mamy obecnie deficyt 3,5 mln. dzieci. Jeśli komuś się zdaje, że obciążenie demograficzne, które w najbliższych dziesięcioleciach wzrośnie 2,5 krotnie, nie będzie miało wpływu na procesy gospodarcze, to jest w grubym błędzie. Wszystkie projekcje międzynarodowe pokazują, że od 2015r. Polska będzie miała wzrost gospodarczy poniżej wzrostu krajów wysoko rozwiniętych. Co to w praktyce oznacza? Zamiast doganiać czołówkę, będziemy tkwili w stagnacji. Coraz mniej osób będzie wchodziło na rynek pracy, i coraz większą ilość starszych będzie musiało utrzymać. Na rozwiązanie problemu demografii mamy tylko najbliższe 4 lata. Jeśli obecny wyż solidarnościowy nie będzie miał dzieci, a wiele wskazuje, że z nich rezygnuje, to tym bardziej nie będą ich miały pokolenia, które idą za nim, wychowane w rodzinach małodzietnych, nastawione egoistycznie i konsumpcyjnie. Bez polityki prorodzinnej sprawdzi się projekcja, że pod koniec tego stulecia będzie nas, Polaków, 17 mln. a w kolejnych stuleciach znikniemy. To będzie bolesny proces, bo przez cały ten okres nie będziemy mieli emerytur ani zapewnionej służby zdrowia.
Drugi filar strategii, to wykorzystanie tendencji, że kapitał przenosi się z krajów o wysokich wynagrodzeniach do krajów gdzie są one niższe. Chodzi o to, aby proces ten następował także w ramach UE i żeby kapitał z Zachodu przenosił się do Polski tworząc tu miejsca pracy. Obowiązuje swoboda przepływu kapitału, więc żadne ograniczenia nie powinny działać. Nie może być tak, że z powodów politycznych produkcję Fiata z Bielska Białej przenosi się do Włoch. Proces alokacji pracy i kapitału należy stymulować, aby nie następował on w postaci dalszej emigracji Polaków za pracą, przeciwnie, chodzi o to, aby Polacy wrócili do kraju. To wymaga stworzenia infrastruktury, wzrostu nowych instytucji gospodarczych, i to takich instytucji, które tworzą wysokokwalifikowane miejsca pracy o dużej wartości dodanej. To po prostu musi być zrobione, choć nie będzie łatwe, ponieważ pracownicy przez najbliższe lata będą się starzeli, a zachód będzie zainteresowany, żeby ściągać do siebie osoby najzdolniejsze, o największej mobilności.
Trzeci filar strategii polega na zmianie podejścia do budżetu. Chodzi o optymalizację wydatków budżetowych. Mamy obecnie ogromne deficyty, a na długu nie możemy dalej jechać, bo zostaniemy skarceni przez rynki kapitałowe. Musimy działać odpowiedzialnie, co wcale nie oznacza, że nie prorozwojowo. Należy w analizach dotyczących budżetu wprowadzić dodatkowy algorytm, który mówi, czy dane wydatki budżetowe w przyszłości się zwrócą czy też nie zwrócą. Jeśli są to wydatki, które przyniosą z czasem wyższe dochody podatkowe, to nie należy ich redukować w imię zmniejszania deficytu. Jeśli przestawimy wydatki jako „zwrotne”, to inwestorzy będą na nie przychylniej patrzyli.
ND: – Idą wybory. Czy programy poszczególnych partii odpowiadają na te wyzwania?
CM: – Fundamentem programu dla Polski powinna być prawdziwa przemiana na płaszczyźnie etycznej. Mamy przecież do czynienia z kompletną nieodpowiedzialnością klasy politycznej. Przecież deficyt 3,5 mln. dzieci w Polsce nie urósł z roku na rok, to bilans całego 20 –lecia! Jak to jest obecnie prezentowane w programach gospodarczych partii? Wydaje się , że najmniej odpowiedzialny jest program i działania PO, ze względu na brak właściwej diagnozy. Gdy nadciągał kryzys, Platforma twierdziła, że go nie ma. To samo z wejściem do strefy euro – najpierw ignorowała ostrzeżenia ekonomistów i podawała wciąż nowe terminy przystąpienia, teraz zaś gdy eurostrefę ogarnął kryzys, minister finansów ostrzega przed wojną i zaleca, aby starać się o zieloną kartę w USA.
ND: -A może to sposób na walkę z kryzysem – pompować optymizm i utrzymywać społeczeństwo w niewiedzy, aby tylko nie zmniejszyło wydatków ?
CM: -Takie działania podejmowano i w innych krajach, ale efekt jest jeden – olbrzymi przyrost długu publicznego. Można udawać, że nie ma kryzysu, ale jeśli nie ma zbytu, spada produkcja, to w końcu trend dojdzie do głosu. Informacja skierowana do społeczeństwa pozwala mu podejmować właściwe decyzje dotyczące alokowania środków. Dezinformacja to uniemożliwia. Widać tego efekty: „rozjeżdżają się” finanse publiczne, nadmierny deficyt, wbrew zapowiedziom, nie zostanie zredukowany. To groźne, bo wystawia nas na atak rynków. Nie widać też skutecznych działań na rynku pracy. Pracodawcy nie zatrudniają osób starszych ,a nawet tych w najlepszym wieku. Nadal trwa emigracja i nie widać działań, aby tych ludzi skłonić do powrotu. Wreszcie trzecia, najbardziej kluczowa sprawa, to zapowiedź rządu, że będzie prowadzona dalsza prywatyzacja, wyprzedaż polskiego majątku. Chwieje się system emerytalno-zdrowotny a rząd wyprzedaje to, co jest zabezpieczeniem państwowych zobowiązań! A co zrobiono z OFE ? Przyszłe emerytury będą oparte niemal wyłącznie na podatkach od coraz mniejszej liczby pracowników. Na to nakłada się stwierdzenie, że polityka prorodzinna będzie wprowadzona dopiero po 2014 roku, gdy wyjdziemy z procedury nadmiernego zadłużenia.… To obiecywanie czegoś, na co – z góry wiadomo – że będzie za późno. Po 2014r. wyż solidarnościowy już nie będzie mógł mieć dzieci z przyczyn biologicznych. I nie pomoże polityka prorodzinna. A już mówienie, że emerytury sfinansuje nam gaz z łupków przypomina oferowanie Niderlandów przez Zagłobę.
Najbardziej spójny program wyborczy mają partie o korzeniach PIS-owskich, a więc PIS, PJN i Prawica Rzeczpospolitej Marka Jurka. PIS ma w programie wiele propozycji prorodzinnych, niemniej te propozycje nie odpowiadają wyzwaniom, które zaprezentowałem, a sam program jest niezbilansowany pod względem finansowym, np. trudno sobie wyobrazić, aby samorządy chciały sfinansować „kartę rodziny wielodzietnej”. PJN z kolei akcentuje, że konieczny jest powrót do wskaźnika zastępowalności pokoleń tj. powyżej dwojga dzieci na rodzinę, a żeby to osiągnąć – każda rodzina musi otrzymywać dodatkowo 400 zł. miesięcznie na dziecko. Ten sam punkt widzenia prezentuje Prawica Marka Jurka. Palikot upatruje rozwiązania w tym, że zlikwiduje KRUS, reszta zaś jego propozycji zmierza do totalnej demoralizacji młodzieży. PSL jest skoncentrowany na wsi i na tym, aby w KRUS utrzymać status quo, a więc de facto wybiera wsparcie dla emerytów kosztem wsparcia dla dzieci. Najbardziej charakterystyczny jest program SLD, który chce przełamać kryzys demograficzny i finansowy przez … edukację seksualną.
Jesteśmy nad przepaścią, stoimy na krawędzi . Albo uwierzymy tym, co twierdzą, że grawitacji nie ma, i skoczymy w dół, albo zdobędziemy się na wysiłek, który pozwoli nam przetrwać. Powtarzam, wszystko zależy od nadchodzącej kadencji parlamentarnej. Musi nastąpić fundamentalna zmiana, którą się nie tylko obieca, ale i zrealizuje.”
Rozmawiała Małgorzata Goss
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20111003&typ=po&id=po29.txt