Nowy tygodnik o nazwie Uważam Rze, jaki grupa dziennikarzy Rzeczpospolitej postanowiła sobie powydawać, zainteresował mnie dokładnie w tym samym stopniu co ewentualne pojawienie się w jednej z telewizji autorskiego programu Piotra Semki, czy któregoś z braci Karnowskich, przejście Rafała Ziemkiewicza skądś dokądś, lub uruchomienie przez Piotra Zarembę osobistego bloga w Nowym Ekranie, lub komentarz tutaj. A więc ledwo co. Uważam, ze ten mój brak zainteresowania wydarzeniem jak by nie było poważnym, jest o tyle ciekawy, że świadczy nie tyle o mnie, co o ogólnie o sytuacji na naszym rynku polityczno-medialnym. W końcu wydawałoby się, że w świecie, gdzie opinia publiczna jest kształtowana z jednej strony przez obrazki Andrzeja Mleczki, z drugiej przez wdzięk i bezpretensjonalność Kuby Wojewódzkiego, a […]
Nowy tygodnik o nazwie Uważam Rze, jaki grupa dziennikarzy Rzeczpospolitej postanowiła sobie powydawać, zainteresował mnie dokładnie w tym samym stopniu co ewentualne pojawienie się w jednej z telewizji autorskiego programu Piotra Semki, czy któregoś z braci Karnowskich, przejście Rafała Ziemkiewicza skądś dokądś, lub uruchomienie przez Piotra Zarembę osobistego bloga w Nowym Ekranie, lub komentarz tutaj. A więc ledwo co. Uważam, ze ten mój brak zainteresowania wydarzeniem jak by nie było poważnym, jest o tyle ciekawy, że świadczy nie tyle o mnie, co o ogólnie o sytuacji na naszym rynku polityczno-medialnym. W końcu wydawałoby się, że w świecie, gdzie opinia publiczna jest kształtowana z jednej strony przez obrazki Andrzeja Mleczki, z drugiej przez wdzięk i bezpretensjonalność Kuby Wojewódzkiego, a z trzeciej spoleczną wrażliwość Grzegorza Miecugowa i Krzysztofa Daukszewicza, dla kogoś autentycznie pochłoniętego tym co się dzieje w Polsce, alternatywne rozważania niezależnych publicystów powinny stanowić nie lada gratkę. A tu tymczasem – nic. Zero.
Oczywiście, ów brak zainteresowania ma swoje minusy. No bo weźmy choćby Mazurka z Zalewskim, którzy sobie tam podobno żartują, a ja ich żarty w dużej części zawsze lubiłem. Coś mnie tu z pewnością ominie, jednak trudno wykładać ciężko zarobione złotówki dla jednej strony pustych w gruncie rzeczy żartów. Popatrzmy też choćby na najświeższy numer tygodnika, gdzie podobno znalazł się wywiad z Martą Kaczyńską, którą ze względu na pamięć o jej ojcu lubię i szanuję, a może wręcz traktuję jak księżniczkę. Bardzo chętnie przeczytałbym, co ona tam takiego mówi, a może nawet z przyjemnością obejrzałbym sobie zdjęcie, które tę rozmowę niechybnie ilustruje. I dziś, kiedy wiem, że sobie tej rozmowy nie przeczytam, jest mi oczywiście przykro. Jednak świadomość, że prawdopodobnie połowa ze wspomnianego tekstu, to pytania zadawane przez Pawła Lisickiego, lub któregoś z jego kolegów, jest na tyle silna, że jakoś zapewne sobie z tym bólem poradzę. A jeśli będę chciał się dowiedzieć, co Marta Kaczyńska w tym wywiadzie mówi, to dowiem się i tak, ze źródeł o wiele bardziej mi sympatycznych. Choćby tych, które można znaleźć w Sieci na blogach.
I oto własnie dowiedziałem się z blogów, że moje wielkie marzenie jeszcze z kampanii prezydenckiej, by Marta Kaczyńska aktywnie włączyła się do walki o prezydenturę dla swojego stryja, zostało w pewnym sensie docenione przez nią samą, która dziś przyznaje, że może trzeba było się zaangażować, i że może wówczas udałoby się zwyciężyć. Dowiaduję się też – właśnie z blogów – że córka zmarłego Prezydenta, dokładnie w taki sposób jak to się dzieje w historii od lat, rozważa możliwość swojego uczestnictwa w polityce, jak gdyby w imieniu ojca. I to mi w zupełności wystarczy. To mnie cieszy, to mi wystarczy i przez to czuję się medialnie spełniony. Oczywiście, wiem też, że bez wspomnianego zaangażowania dziennikarzy Rzeczpospolitej powyższe słowa pewnie tak dobitnie by nie zabrzmiały, ale tu już jestem bezradny. Są dziennikarze, tacy jak jakiś Najsztub czy Maziarski, których czytać nie będę, choćby mi za to płacono. Ale są tacy, jak Ziemkiewicz, których w pewnych okolicznościach może i bym stolerował, tyle że póki co mi się nie chce. Mogę tylko obiecać, że jak kiedyś rozmowę z Martą Kaczyńską przeprowadzi mój kolega Coryllus, to sobie chętnie całość przeczytam. I to nawet nie dlatego, że jest on moim kolegą, ale dlatego, że jego umiejętności zawodowe są w relacji do tego co robi Karnowski czy Janke, jak Niebo do Ziemi. Więc to że wybieram Coryllusa jest też w pewnym sensie kwestią przyzwoitości.
Wspominałem tu niedawno pewnego mojego ucznia, który jest muzykiem i gra coś co się popularnie nazywa czarnym metalem. Otóż opowiadał mi on jakiś czas temu, że zespół w którym gra otrzymał propozycję, żeby na jednym z koncertów zagrać jako support przed koncertem Behemotha (narzeczony Dody Elektrody). Propozycja oczywiście dla mniej znanej grupy była kusząca, nawet jeśli wziąć pod uwagę, że kolega z zespołem mieli grać wyłącznie za okazję do samego zaszczytu. I oto, w odpowiedzi na tę ofertę, agent Behemotha dowiedział się, że owszem chętnie, tyle że koncert ma być grany w odwrotnej kolejności. Oczywiście do imprezy nie doszło, również z powodu gwałtownej choroby artysty, ale coś co się nazywa czystą satysfakcją zostało jak najbardziej zachowane. O tym zdarzeniu też sobie myślę, kiedy słyszę o tygodniku Uważam Rze. Jak chcą, to niech sobie czytają blog Coryllusa, albo choćby i ten. Przynajmniej nie muszą płacić.
Tak się jakoś w ostatnich latach porobiło, że cała nasza tak zwana klasa ekspercka, a mam tu na myśli dziennikarzy, polityków, ludzi nauki i wszelkiej maści artystów uległa tragicznej, głównie intelektualnej, pauperyzacji. Kryzys jakiego jesteśmy świadkami jest tak głęboki, że dotknął nawet miejsca tak pozornie nietykalnego jak Kościół.
Zgodnie z dla wszystkich z nas szczęśliwym zwyczajem do czytania całości wpisu, zapraszam na www.toyah.pl. Tak się bowiem składa, że tam jest mój dom, a sami wiecie, jak to jest z domem.
"Gdy tylko zobaczysz, ze znalazles sie po stronie wiekszosci, stan i pomysl przez chwile" - Samuel Langhorne Clemens"