Tzw. „afera paliwowa” oceniana jest na ok. 1 miliard zł uszczerbku dla Skarbu Państwa z tytułu utraconej akcyzy. To jednak wcale nie największa afera, jaka toczy III RP.
Trudno jednak polegać na opinii ZUS. Żyjemy wszak w kraju, w którym ściga się podatnika za to, że… wykorzystując istniejące przepisy pomniejsza swoje należności wobec fiskalnego głodomora.
Przypominam, że to nie podatnik uchwala ustawy i nie on wprowadza w życie przepisy wykonawcze.
Tymczasem na świecie, do rozwiązań którego rzekomo dążyliśmy szczególnie mocno przez ostatnie 8 lat, podatnik ma prawo korzystać z obowiązującego prawa.
/
Minimalizowanie zobowiązań podatkowych przy wykorzystywaniu różnego rodzaju ulg, skoro ustawodawca je wprowadził, nie jest niczym niemoralnym ani też bezprawnym (…) Ciągle i ciągle na nowo sądy powtarzają, że nie ma niczego groźnego w takim organizowaniu swoich spraw, żeby utrzymać podatki na jak najniższym poziomie. Wszyscy to robią i wszyscy robią dobrze, ponieważ nikt nie jest zobowiązany, aby płacić więcej podatków niż tego wymaga prawo: podatki są narzuconym wymuszeniem, nie dobrowolnymi datkami. Każdy może tak ułożyć swoje sprawy, że jego podatki będą tak niskie, jak to tylko możliwe; nie jest on zobowiązany wybierać tego wzorca, w którym państwo dostanie najwięcej.
/
To słowa urodzonego w 1872 roku amerykańskiego sędziego Learned’a Hand’a (zm. 1961 r.).
W USA zasada ta obowiązuje praktycznie od końca… I wojny światowej.
Ale u nas, zdaniem choćby sędziów Sądu Apelacyjnego w Katowicach, jest to nadużycie prawa niezgodne z „wszelkimi nazwanymi i nienazwanymi zasadami współżycia społecznego”!
Dlatego w RP powraca co kilka lat idea „obejścia przepisów prawa podatkowego”*, czyli takiego ukształtowania czynności prawnej, aby „dola” Państwa była jak najniższa. I chociaż Rzecznik Praw Obywatelskich Andrzej Zoll doprowadził do uznania sławetnego art. 24 b § 1 ustawy ordynacja podatkowa za sprzeczny z Konstytucją, to przecież pokutuje on nadal w świadomości urzędniczej. I jest stosowany.
To na gruncie podatków.
W przypadku innych świadczeń publicznoprawnych, zwanych składkami na ubezpieczenie społeczne, konstrukcja obowiązującego prawa nie daje nawet tych szans, jakie podatnik ma w starciu z Urzędem Skarbowym.
To najprawdopodobniej największa niegodziwość „państwa prawnego”, z jaką na co dzień borykają się obywatele.
Trzeba to powtarzać tak długo, aż wyborcy wymogą na posłach zmianę ustawy o systemie ubezpieczeń społecznych.
Tylko i wyłącznie wprowadzeniu dwuinstancyjnego ZUS (decyzja wydawana przez Dyrektora, skarga do Prezesa) oraz poddanie całej procedury kontroli sądowoadministracyjnej może przywrócić wiarę w to, że Polska podąża w stronę państwa prawnego.
Trudno byłoby znaleźć w Polsce decyzję podatkową, wydana jedynie na podstawie widzi-mi-się urzędnika skarbowego.
Tymczasem gros decyzji, wydanych przez ZUS, oparta jest na różnicy pomiędzy składkami zapłaconymi przez ubezpieczonego a tymi, jakie powinien zapłacić wg urzędu.
Prawdopodobnie największym osiągnięciem polskiej myśli prawniczej było stwierdzenie przez Sąd Apelacyjny w Katowicach, że umowa o pracę nakładczą generuje konieczność opłacania składek na ZUS dopiero wtedy, gdy zarobiona kwota wyniesie co najmniej 380 zł miesięcznie. Tymczasem ZUS, wydając pół roku później tzw. wiążącą interpretację prawa stwierdził, że składka należna jest bez względu na wysokość zarobionej kwoty.
Trzeba płacić nawet od 1 zł.
Jak można było stwierdzić po analizie szeregu spraw (autor zapoznał się z ok. 4500 z całej Polski) sądy w 99% kierowały się interesem fiskalnym Państwa (tu konkretnie ZUS). Niechlubną czołówkę uzasadniania wyroków li tylko wysokością należnej składki dzierżył sąd okręgowy w Łodzi. Natomiast rażące uchybienia procesowe, mniej lub bardziej świadomie zawinione przez ZUS, były pomijane jako nie mające znaczenia dla rozstrzygnięcia.
Wszędzie!
Wtedy to (na przełomie lat 2011/12) powstała niniejsza anegdotka:
Facetowi tramwaj uciął nogę. Zgłosił się do ZUS po rentę, ale organ odmówił, argumentując, że ubezpieczony od urodzenia miał trzy nogi, więc teraz ma dwie i wreszcie może kupić w sklepie spodnie czy też buty, o innych imponderabiliach nie wspominając.
Pewny zwycięstwa odwołał się od decyzji ZUS do sądu.
Niestety, tam również przegrał, albowiem nie udowodnił, że od urodzenia miał tylko dwie nogi.
.
ZUS, rozbestwiony oraz pewny sądów (niezależnych wszak, jak wynika z Konstytucji….) wszczął kolejną ofensywę. Z pracą nakładczą musiał mocno ostudzić swoje apetyty wskutek ostrej postawy części przedsiębiorców, którzy wymusili wejście w życie tzw. ustawy abolicyjnej.
Jednak wyuczony mechanizm działania pozostał.
Na celowniku pojawiły się kolejne ofiary niewydolnego systemu ubezpieczeń.
Pisałem już wcześniej, że różnica pomiędzy przedsiębiorcami wpisanymi do rejestrów a płacącymi składki sięga 600.000 osób.
Potencjalnie oznacza to 600.000.000,- zł miesięcznie wpływu!
7.200.000.000,- zł rocznie.
Nic dziwnego, że taka kasa stała się oczkiem w głowie prezesa ZUS.
Bo przecież każdy prezes, który zredukował by roczny deficyt tej instytucji choćby o 5% mógłby liczyć na co najmniej ministerialne stanowisko.
A 7 mld to ok. 15% rocznego deficytu ZUS!
Polowanie na przedsiębiorców ruszyło więc ze zdwojoną siłą.
Tym razem polski organ rentowy znalazł nieoczekiwanego sojusznika.
I to poza granicami Polski.
c.d.n.
/
9.01 2016
______________________________________
* Najprościej. Podczas kontroli skarbowej urzędnik mógłby zakwestionować każdy wydatek podatnika twierdząc, że głównym celem było zmniejszenie daniny publicznej. Jeśli ktoś np. kupił samochód, to przecież zdaniem urzędnika taniej było najmować cztery razy w tygodniu taksówkę. Wiem, spłycam, ale stosowanie tego przepisu było często o wiele bardziej absurdalne.