Bez kategorii
Like

Sadzawka Siloah (5)

12/02/2011
457 Wyświetlenia
0 Komentarze
15 minut czytania
no-cover

Osobliwe love story w stanie wojennym. Wszelkie postacie i zdarzenia są zmyślone, a jakiekolwiek ewentualne podobieństwo przypadkowe.   Chłód październikowego wieczoru był dojmujący. Podniósł kołnierz swojej sztruk­sowej kurtki i wbił ręce głęboko w kieszenie. Mimo łuny, jaka szła od miejskiego oświetlenia niebo nad nim skrzyło się intensywnie, przydając zimna skojarzeniem z mroźną grudniową nocą, gdy jako mały pędrak, trzymając się matczynej spódnicy, maszerował na pasterkę. Nie wiedzieć czemu, wygwieżdżone niebo zawsze kojarzyło mu się z ową wigilij­ną nocą, niosąc nieodmiennie wraz z echem ukojenia rodem z dziecięcego światka gniew dorosłego, świadomego już oszustwa człowieka. Długo jeszcze potem niebo fascynowało go; nauczył się rozpoznawać wszystkie większe gwiazdozbiory, co przydało mu się później jedynie do imponowania dziewczętom na randkach. Potem gwiazdy jakoś […]

0


Osobliwe love story w stanie wojennym.
Wszelkie postacie i zdarzenia są zmyślone, a jakiekolwiek ewentualne podobieństwo przypadkowe.

 
Chłód październikowego wieczoru był dojmujący. Podniósł kołnierz swojej sztruk­sowej kurtki i wbił ręce głęboko w kieszenie. Mimo łuny, jaka szła od miejskiego oświetlenia niebo nad nim skrzyło się intensywnie, przydając zimna skojarzeniem z mroźną grudniową nocą, gdy jako mały pędrak, trzymając się matczynej spódnicy, maszerował na pasterkę. Nie wiedzieć czemu, wygwieżdżone niebo zawsze kojarzyło mu się z ową wigilij­ną nocą, niosąc nieodmiennie wraz z echem ukojenia rodem z dziecięcego światka gniew dorosłego, świadomego już oszustwa człowieka. Długo jeszcze potem niebo fascynowało go; nauczył się rozpoznawać wszystkie większe gwiazdozbiory, co przydało mu się później jedynie do imponowania dziewczętom na randkach. Potem gwiazdy jakoś wyblakły, spow­szedniały, a fascynacja ulotniła się gdzieś wraz z wiarą, którą postradał, gdy w ogólniaku wpadł w wir aktywnego ZMS-owskiego społecznikostwa. Jego ateizm był w pełni ugrun­towany już w klasie maturalnej. Co prawda, niepokoiły go jeszcze przypadki głębokiej wiary ludzi, którzy skądinąd okazywali się „na poziomie”, lecz pogodził się z tym na stu­diach, gdzie spotkał całe ich tabuny. Zrozumiał, że wiara czy niewiara nie do końca zależy od inteligencji, poziomu wiedzy, że nabycie przekonań materialistycznych wymaga jakiejś specjalnej czułości, wrażliwości światopoglądo­wej, do której każdy dochodzi w swoim czasie, o ile w ogóle dochodzi. Stąd też traktował wierzących z cierpliwym wyrozumie­niem, patrząc na nich tak, jak Einstein musiał patrzeć na igrające w piasku niemowlęta.
Idąc tak ze spuszczoną głową zderzył się z jakimś otyłym jegomościem. Tamten obda­rzył go gniewnym spojrzeniem, więc wymamrotał słowa przeprosin i, patrząc już troszkę uważniej przed siebie dostrzegł ją.
Nie, to nie ona. To nie mogła być ona. Wiedział o tym, lecz serce znów tłukło się jak zdesperowany więzień w karcerze. Całkiem jak tam, w kościele, gdy przyszła i uklękła na swym miejscu pod amboną. Przyszedł dziś na piętnaście minut przed nabożeństwem, coś go tam gnało, nie mógł usiedzieć w hotelu już od obiadu. Trochę powałęsał się po mie­ście, lecz ostatecznie uległ, spędzając kwadrans z rozmodlonymi staruszkami, co było niemałą torturą. Z minuty na minutę rosła w nim obawa, że nie przyjdzie. A gdy wreszcie, dosłownie na moment przed rozpoczęciem nabożeństwa przyszła i serce zaczęło mu walić, uświadomił sobie z przerażeniem, że coś mu jest. Oto on, który niecały miesiąc temu opisywał beznamiętnie w raporcie makabrycznego trupa z odciętą nogą, on, którego chlebem codziennym były przesłuchania i nie ruszał go widok oczu, z których wyziera strach lub płyną łzy, on teraz trzęsie się jak gdyby czekał na występ przed cholernie wyma­gającą publicznością. A to wszystko dlatego, tylko dlatego, że wreszcie przyszła do kościoła jakaś złotowłosa siksa.
Potem serce uspokoiło się aż do momentu, gdy wracała od komunii, patrząc przed siebie tym swoim cudownie spokojnym wzrokiem. Znów spojrzała na niego i gotów był przysiąc, że tym razem zobaczyła coś więcej niż powietrze. A gdy pod­czas hymnu „Boże coś Polskę” podniósł rękę i „zrobił ptaszka” tylko dlatego, iż przeraził się, że ona w każdej chwili może odwrócić głowę – był pewien, że nie wszystko z nim jest w porządku.
Idąc teraz mroczną ulicą myślał o tym i szukał gorączkowo wyjścia. Wyjechać. Nie, to idiotyczne. I nierealne. On przecież nie pracuje, on jest na służbie. Choć przecież umiałby to załatwić, ale co: zatwardziały esbek będzie uciekał przed blond­włosą smarkulą? Niedoczekanie. Wezbrał w nim gniew. Wtem poczuł silne uderzenie w ramię. Spojrzał zaskoczony: przed nim stał Konrad.
– Cześć stary byku. Co to, z randki wracasz? A wkurwiony jakiś jesteś. Nie wyszło, co?
Grzegorz poczuł wrzenie policzków. Szczęściem było ciemno.
– Nie wyszło – powiedział przez zaciśnięte zęby. – Wiesz stary? Chodźmy gdzieś na wódkę.
 
***
 
– Ma pan gościa.
Portierka powiedziała to z tak zagadkowym uśmiechem, że Grzegorz poczuł napływającą falę gorąca wcale nie związaną z alkoholem, na którego zbawienne działanie nie mógł się doczekać, choć wypili sporo. W każdym razie na tyle dużo, że musiał odholować Konrada i wysłuchać awanturniczego jazgotu jego żony. Portierka nachyliła się w jego kierunku i dodała cicho, jak gdyby to była nie wiadomo jak sekretna wiadomość.
– Brat do pana przyjechał.
Grzegorz skinął głową. Był wściekły. Nie na portierkę, na siebie. Jak mógł odruchowo ulec takiej niedorzeczności? Skąd u cholery ona miałaby znać jego adres, jeśli nie raczyła nawet choć raz obdarzyć go spojrzeniem? Ten tajemniczy uśmiech portierki? No i co z tego? Może raczej ironiczny; na pewno dostrzegła, że jest podchmielony.
Poczłapał wolno schodami na drugie piętro. Gienek, najmłodszy z braci został na gospodarstwie. Można by rzec, że go z Heńkiem wykolegowali, uciekając do miasta, lecz tamten za nim nie tęsknił. Lubił wieś, gospodarkę, skończył technikum rolnicze i wrócił ratować polską wieś przed upadkiem. Ojciec pewnie w grobie się przewracał, widząc jego karkołomne eksperymenty i pogoń za nowoczesnością. Nie zawsze się to udawało, ale Gienek wychodził na swoje. Grzegorz lubił go, choć trochę się poróżnili w osiemdziesiątym pierwszym, gdy braciszek wstąpił do Solidarności Wiejskiej i – o zgrozo – został przewodniczącym na wsi. Lecz daleko mu było do krzykaczy zbijających kapitał na ludzkiej w tym czasie gorączce.
Gdyby tacy byli wszyscy przywódcy, stan wojenny byłby niepotrzebny – myślał kiedyś Grzegorz, lecz po przeczytaniu jednej zarekwirowanej bibuły zwątpił w to. Zgodnie z wy­tycznymi przełożonych nie dawał wiary podobnym rewelacjom, lecz nieodparta logika wy­wo­du autora podpisującego się lakonicznym pseudonimem „Klops” zostawiła w nim jakąś za­drę wątpliwości, której wolał nie dotykać, by nie przeszkadzała w pracy.
Gienek drzemał w fotelu. Grzegorz ściągnął bluzę, zrobił siusiu i wszedł do maleńkiej kuchenki by nastawić czajnik. Zbudzony hałasem przestawianych naczyń brat wstał z fotela, ziewnął i przeciągając się stanął w drzwiach kuchni. Grzegorz odwrócił się ku niemu.
– Cześć Gienek – powiedział, wyciągając rękę.
– Gdzie cię licho nosi. Czekam tu od – Gienek spojrzał na zegarek – trzech godzin.
– Nie mam roboty od siódmej do trzeciej – mruknął Grzegorz i wyciągnął papierosy.
– Od dawna ci mówię: rzuć to w cholerę. Wstyd tylko rodzinie przynosisz.
– Nie zaczynaj.
Palili, milcząc chwilę. Wreszcie Gienek powiedział.
– No to pewnie będziesz musiał mnie przenocować. Ostatni autobus diabli wzięli.
– Jakoś sobie poradzimy.
Gienek obrzucił brata uważnym spojrzeniem.
– Przyniosłem pół litra, lecz widzę, że ty już masz… nie dziwota, bo z pracy wracasz – dorzucił z przekąsem. Grzegorz machnął ręką.
– Nic nie mam. Może ze dwie setki. Dawaj. Gdzieś tu powinny być ogórki. Przykro mi, ale do żarcia…
– Przywiozłem, nie kłopocz się. W końcu jestem z tych, co to was, mieszczuchów żywią, nie? – Gienek z wprawą odkręcił metalową zakrętkę i rozlał. Wypili w milczeniu. Grzegorz starał się zebrać myśli. Gienek z wódką nie zwykł do niego przyjeżdżać. Pewnie ma jakiś interes.
– No, jak tam w domu? Skończyłeś na roli? – zagadnął.
– Prawie. Jeszcze mi odrobina siania została. Ale przy szklarniach roboty od cholery.
– Ty chyba na pieniądzach śpisz.
– Diabła tam. Fakt, obracam dużymi kwotami, ale czasem to nie mam za co „półki” kupić. Ja nie żyję z takich regularnych pensji jak ty. A gdy już dostanę jakieś większe pieniądze, ot, choćby teraz za buraki, to zaraz się rozglądam, w co by tu zainwestować.
Grzegorz roześmiał się.
– Zawsze miałeś naturę kapitalisty.
– No nie? Kto by powiedział, żeśmy bracia? – Gienek nalał znowu. – Wiesz, co mnie u was, komunistów najbardziej śmieszy? To, że nie możecie zrozumieć najprost­szej rzeczy pod słońcem: nie wolno mieszać ekonomii z polityką. Tak jak wódki z winem bracie – nie wolno.
– Nie zaczynaj, mówię, bo znów się pokłócimy. Chcesz może powiedzieć, że wyście to rozumieli w osiemdziesiątym pierwszym?
– Pewnie żeśmy rozumieli. No, może nie wszyscy. Ale ta gorączka by się wypaliła, trzeba by pół roku, może ciut więcej. Nie raczyliście poczekać.
– Poczekać? Żebyśmy wszyscy z głodu wyzdychali?
– Nie pierdol głupot, Grzesiu. Żarcia było w bród, te puste półki to wasza robota, czuję to. Ruscy was przycisnęli, ot wszystko.
Grzegorz dopił duszkiem i nalał.
– Dobra stary. Mam ostatnio po dziurki w nosie takich dyskusji. Powiedz lepiej jak tam mama.
– Właśnie dlatego przyjechałem. Coś się pogorszyło. Lekarz z Ośrodka mówi, że dobrze byłoby do szpitala na obserwację… Załatwiłbyś może coś, wszyscy wiedzą, jaką macie służbę zdrowia.
– Przesadzają. Ale załatwię. Na kiedy chcesz?
– Bo ja wiem? Jak najszybciej.
– Dobra. Dam ci znać, kiedy możesz ją przywieźć – wstał i poszedł zrobić herbatę.
– No i co jeszcze… z matką? – spytał z wahaniem, stawiając dymiące szklanki na blacie ławy. Brat popatrzył za niego uważnie.
– A co?
– Jak ona mnie… teraz…
– Rozumiem – Gienek milczał długą chwilę. – Cóż. Dużo się modli za ciebie – powiedział z zażenowaniem i dodał zaraz, chcąc je ukryć – wypijmy jej zdrowie, co?
 
0

tsole

Niespelniony, choc wyksztalcony astronom. Zainteresowania: nauki scisle (fizyka, astronomia) filozofia, religia, muzyka, literatura, fotografia, grafika komputerowa, polityka i zycie spoleczne, sport.

224 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758