W rocznicę paktu. Dwaj panowie ministrowie
23/08/2011
411 Wyświetlenia
0 Komentarze
18 minut czytania
Ponieważ mamy właśnie rocznicę podpisania tego paktu, chciałem przypomnieć tekst, który opublikowałem w początkach mojego blogowania. Tekst ten nosi tytuł „Dwaj panowie ministrowie”
Ponieważ mamy właśnie rocznicę podpisania tego paktu, chciałem przypomnieć tekst, który opublikowałem w początkach mojego blogowania. Tekst ten nosi tytuł "Dwaj panowie ministrowie" i jest częścią książki "Baśń jak niedźwiedź. Polskie historie" dostępnej na stronie www.coryllus.pl Zapraszam.
Niższy z nich, wzorem wielu bolszewików zmienił nazwisko na takie, które kojarzyło się z robotniczym trudem. Wyższy nie zmieniał nazwiska, dokleił do niego jedynie słówko „von”, zamieniając się w ten sposób z przeciętnego handlarza win w prawie hrabiego. Obydwaj marzyli o wielkiej polityce. Niższy wolno piął się po stopniach kariery, wyższy wystartował w świat polityki niczym pocisk V2. Niższy dożył 96 lat, wyższego powieszono w 1946.
Człowiek ten naprawdę nazywał się Skriabin, tak jak słynny rosyjski kompozytor. W czasie gdy kierował radziecką polityką zagraniczną, rozpowszechniano plotki, że urodził się w rodzinie szlacheckiej. Nieprawda. Wiaczesław Skriabin przyszedł na świat 9 marca 1890 w osadzie Kukarka w guberni wiackiej, był trzecim synem zamożnego mieszczanina z miasta Nolińsk, Michała Skriabina. Zamożny ojciec zapewnił wszystkim swoim synom wykształcenie i zadbał o ich przyszłość. Wiaczesław ukończył szkołę realną w Kazaniu. Tam również zapisał się do samokształceniowej szkółki rewolucjonistów, takiego kółka zainteresowań dla radykalnie nastawionej młodzieży, gdzie wspólnie z innymi dziećmi z bogatych domów studiował pisma Karola Marksa. Na tych popołudniowych kursach młody Wiaczesław poznał syna bogatego kazańskiego kupca Wiktora Tichomirnowa, który za pieniądze swojego taty zgodził się wydawać pierwszą bolszewicką gazetę zatytułowaną „Prawda” . Za pieniądze kupca Tichomirnowa bolszewicy wydawali także inne pisma, w 1918 roku ukazała się skromna broszurka o udziale robotników w budownictwie przemysłowym. Jej autorem był nie kto inny, tylko nasz bohater właśnie. Nie podpisał jednak tekstu swoim rodowym nazwiskiem. Zmienił je tak, by słychać w nim było dźwięk wykuwanej stali. Nazwisko autora broszurki brzmiało: Wiaczesław Mołotow.
Joachim Ribbentrop najbardziej na świecie nienawidził, kiedy ktoś podważał jego kompetencje. Jego strach o to, że mógłby zostać niedoceniony lub co gorsza zdegradowany był horrendalny. Hitler wykorzystywał to bezwzględnie. Uwielbiał zadawać Ribbentropowi trudne pytania i stawiać przed nim zadania nie do wykonania. Kiedyś, kiedy Ribbentrop był w Londynie, jako łącznik do Berlina jeździł ambasador Hewel. Kiedy rozmawiał z Ribbentropem przez telefon, Hitler stał obok, kazał sobie powtarzać, co mówi minister spraw zagranicznych Rzeszy i dawał Hewlowi wskazówki, co ma mówić. Zakrywał potem twarz dłonią i chichotał. – Wyobrażam sobie jak on tam się skręca – żartował potem. Tak to poczynał sobie wódz Rzeszy ze swym ministrem w roku 1938. Wcześniej jednak było zupełnie inaczej.
Urodzony 30 kwietnia 1893 w Wesel Joachim Ribbentrop jawił się początkowo Adolfowi Hitlerowi – synowi austriackiego celnika – jako nie byle kto. Wykształcony w Metz i Grenoble, znający kilka języków Ribbentrop to był ktoś, prawdziwy światowiec. Prowadził interesy w Kanadzie; był synem oficera i sam dosłużył się na wojnie stopnia porucznika, pod koniec wojny był attache wojskowym w Stambule. Miał głowę do interesów – w pierwszych latach po wojnie sprzedawał alkohole we Francji i Anglii. Miał ambicje.
Ribbentrop mógł rzeczywiście ująć swoim czarem byłego kaprala Hitlera. Wydaje się, że sztuka ta udała się Joachimowi Ribbentropowi tylko dwa razy – w przypadku Hitlera właśnie ( na krótko) i kobiety, którą poślubił w 1920 – Annelise Henkel – córki niemieckiego „króla szampana”. Prawie wszyscy hitlerowscy diadochowie uważali jednak Ribbentropa za nadętego bęcwała o rozrośniętych ponad miarę apetytach. Nie przeszkadzało im to korzystać z jego koneksji, usług i poparcia. Ribbentrop przydał się Hitlerowi w pierwszych najtrudniejszych latach i potem, kiedy w 1932 negocjowano z Franzem von Pappenem objęcie władzy w Niemczech. „Pomógł w negocjacjach” – tak mówią biografie. Co zrobił Ribbentrop w rzeczywistości? Miał willę w luksusowej berlińskiej dzielnicy Dahlem – udostępniał ją na spotkania Hitlera z Pappenem. Do NSDAP wstąpił 1 maja 1932. Miał już wtedy „von” przed nazwiskiem, dokupił je sobie w 1925.
W porównaniu z prawdziwymi, zawodowymi rewolucjonistami z otoczenia Lenina i Stalina Wiaczesław Skriabin alias Mołotow prezentował się marnie. Nie sposób wyobrazić go sobie z rewolwerem w ręku albo rzucającego bombę, albo rabującego bank – tym właśnie zajęciom zawodowi rewolucjoniści oddawali się z największym zapałem. Z zapałem tak wielkim, że wszyscy przez to pojechali na Sybir. W ciężkich latach, tuż przed rewolucją, nie było przez to komu wydawać bolszewickiej gazety „Prawda”; musiał to robić właśnie ktoś taki jak Wiaczesław Skriabin alias Mołotow. Nawet w pierwszych latach rewolucji był jeszcze postacią znaczącą: pilny, obowiązkowy, dobrze zorganizowany, wyciszony, skupiony i do tego miał prawie skończone studia techniczne. W gromadzie gangsterów, jakimi bez wątpienia byli zawodowi rewolucjoniści, wyróżniał się bardzo i był uważany za potrzebnego. Aż do chwili, gdy przywódcy zawodowych rewolucjonistów zaczęli wracać z Syberii. Wtedy zaczęła się walka o prawdziwą władzę w otoczeniu Lenina i Wiaczesław Skriabin alias Mołotow nie miał w tej walce szans. Wiedział o tym i usunął się na drugi plan. W czasie budowania krainy szczęśliwości i dobrobytu, jaką miała stać się Rosja Radziecka Wiaczesław nie odznaczył się szczególnie, wysyłano go to na Powołże, to na Ukrainę, by tam organizował prace partii. Niestety, Wiaczesław skonfliktował się szybko ze wszystkimi lokalnymi działaczami i powrócił do Moskwy. Tu czekało na niego przeznaczenie. Właśnie okazało się, że do niedawna jedna z czołowych postaci ruchu bolszewickiego, Lew Trocki, wykazuje jakieś heretyckie, niegodne bolszewika objawy, zarazą tą dotknięte zostało także całe jego otoczenie. Lenin nie wahał się – wymienił skład Komitetu Centralnego Partii. I kogo powołał do nowego składu? No kogo? Właśnie! Powołał tam niezawodnego Wiaczesława Skriabina alias Mołotowa. Na czele nowego sekretariatu KC stanął zaś były gruziński gangster i niedoszły diakon Józef Dżugaszwili alias Stalin. On właśnie był przeznaczeniem Wiaczesława.
Mnóstwo ważnych postaci przewinęło się przez luksusową willę państwa Ribbentrop w dzielnicy Dalhem. Kiedy służba otwierała drzwi i anonsowała kolejnych gości, pani Ribbentrop de domo Henkel raz bladła, raz czerwieniała na twarzy. Papa dobrze zrobił wydając ją za Joachima, co do tego nie mogło być wątpliwości. Joachim został wkrótce po zapisaniu się do partii posłem w Reichstagu, potem ambasadorem w Londynie, aż wreszcie ministrem spraw zagranicznych Rzeszy. Był przy wszystkich najważniejszych wydarzeniach – anektował Austrię, dzielił Czechosłowację, podpisywał z Włochami „pakt stalowy”, dzielił kulę ziemską pomiędzy Rzeszę, Italię i Nippon. Gdzież on nie bywał i czego nie robił ten Joachim. Po 20 latach małżeństwa na wspomnienie tego wszystkiego pani Ribbentrop mogło się zakręcić w głowie. Biedna Annelise nigdy by nie przypuszczała, że jej mąż przejdzie do historii nie z powodu któregoś z tych wielkich dokonań, ale z powodu jakiejś Polski i jakiejś tajnej klauzuli. Dziwne są koleje losu.
Niewiele brakowało, a w sierpniu 1939 do Moskwy poleciałby Goering. Ale nie poleciał. Mister spraw zagranicznych Rzeszy Niemieckiej zrobił wszystko, by wypełnić tę misję. Wiedział, że mu się uda i udało się. 23 sierpnia 1939 podpisano radziecko – niemiecki pakt o nieagresji. Stronę niemiecką reprezentował Ribbentrop. Było tak pięknie. Tylko Goebbels i Goring, nie wiadomo dlaczego, zaczęli nagle bać się wojny. Obydwu za dobrze się żyło, bali się, że wojna z Polską oznacza dla nich koniec sielanki. Zwłaszcza dla Goringa. Ribbentrop był zdenerwowany. Jemu nigdy nie było dość – nowy podbój, nowe zaszczyty, nowe misje, blask sławy padający na niego. Jakże mu było daleko do takiego Goebbelsa, ojca sześciorga dzieci, czy Goringa, zniewieściałego dewianta o miękkich dłoniach. Joachim von Ribbentrop potrzebował czynów, rzecz jasna – wielkich czynów.
Kiedy pod koniec września, po podziale Polski, ustalał wraz ze Stalinem przebieg granicy, przekonał swojego rozmówcę, by oddał mu do prywatnego użytku kawał lasu i dzikich łąk w okolicach Lubaczowa (dziś tuż przy granicy z Ukrainą, południowo wschodnia cześć województwa Lubelskiego). Zamierzał utworzyć tam swój prywatny rewir myśliwski. I co się stało?! Kiedy wrócił do Berlina i powiedział o tym Hitlerowi, ta świnia Goring zawołał, że teren może należeć tylko do niego, bo to on jest Wielkim Łowczym Rzeszy! I co? Hitler oddał Goeringowi ten las!
Gwiazda Wiaczesława Mołotowa rozbłysła przy Stalinie pełnym światłem. Czuł się doceniony i było tak w rzeczywistości, budował radziecki przemysł rękami niewolników, skazywał na zesłanie poetów i uczonych. Stalin patrzył na niego przychylnie. Był jedynym w otoczeniu wodza człowiekiem niższym od Soso o kilka centymetrów; wiedział, że jeśli będzie ostrożny i lojalny, nic złego mu się nie stanie i nie pomylił się. Był co prawda jeden moment krytyczny w czasie likwidacji bandy Zinowiewa i Kamieniewa, ale Wiaczesław poradził sobie. „Poradzenie sobie” w tym wypadku oznaczało przeżycie. Mógł dalej działać, pozbawiać ukraińskich chłopów zboża, tak by umierali z głodu i zjadali się nawzajem, wysyłać kułaków i w ogóle wszystkich kogo popadło, za koło polarne. Aż w końcu przyszedł ten dzień. Towarzysz Stalin mianował Wiaczesława Mołotowa ludowym komisarzem spraw zagranicznych.
Kiedy wiadomo było, że dojdzie do zbliżenia z Niemcami i do Moskwy przyjedzie Ribbentrop, okazało się, że w państwie robotników i chłopów nie ma niemieckich flag. Flagi musiały być, no bo jakże to… przyjeżdża towarzysz Ribbentrop, a na lotnisku flag nie ma, to jest towarzysze nie do pomyślenia! Co by na to powiedział towarzysz Stalin!
Kinematografia radziecka kręciła wtedy film za filmem o niegodziwościach hitlerowców, ich podłym charakterze, zbrodniczych instynktach i takich tam głupstwach. W magazynach Mosfilmu pełno było hitlerowskich chorągiewek. Towarzysze filmowcy oczywiście nie zawiedli i flagi pożyczyli.
Któż by wtedy, 20 sierpnia 1939 roku, przypuszczał, że dwa lata później 22 czerwca o godzinie 12.00 Wiaczesław Mołotow wygłosi pamiętne słowa: Sprawa nasza jest słuszna. Wróg zostanie rozbity. Zwycięstwo będzie nasze. Któż mógł to przypuszczać…
Na procesie w Norymberdze Ribbentrop siedział w pierwszej ławce razem z Goringiem i Hessem i Keitlem. Kiedy zaproponowano mu, by wziął udział w mszy i pomodlił się wspólnie z amerykańskim duchownym, powiedział, że religia to nie jest biznes, który go interesuje. Skazano go na śmieć przez powieszenie za zbrodnie przeciwko ludzkości. Po ogłoszeniu wyroku 1 października 1946 roku powiedział: "Śmierć…nie zdążę napisać swoich pamiętników" A 16 października, pod szubienicą dodał jeszcze: "Niech Bóg ma w opiece Niemcy i niech zmiłuje się nad moją duszą. Moim ostatnim życzeniem jest, żeby mój kraj mógł się zjednoczyć i żeby Wschód i Zachód porozumiały się w sprawie światowego pokoju". Do pastora zaś zwrócił się ze słowami: "Spotkamy się tam, w górze".
Wiaczesław Mołotow był po śmierci Stalina stopniowo odsuwany od stanowisk i wpływów, w końcu wyrzucono go z partii. W latach 60 mieszkał wraz z żoną Poliną Żemczużyną na ul. Granowskiego w Moskwie. Jego żona została przez Stalina zesłana do łagru, przeciwko czemu Mołotow nie zaprotestował na zebraniu kierownictwa partii. Zwolniono ją dopiero po śmierci wielkiego przywódcy narodów. Wielbiła Stalina do końca życia. Umarła w 1967 roku. Mołotow przeżył swą małżonkę o 20 lat. Zmarł w początkach roku 1987. Miał 96 lat. Był przedostatnim żyjącym członkiem ze ścisłego kierownictwa dwóch zbrodniczych organizacji, które wywołały II wojnę światową. Dłużej od niego żył tylko pierwszy zastępca Hitlera, Rudolf Hess, ale to już zupełnie inna historia.