Mamy zdegenerowane elity, usiłujące za wszelką cenę, w źle pojętym własnym interesie podtrzymać pseudorepublikańską fikcję, zza której wyzierają wewnętrzna sprzeczność i brak sensownej wizji wspólnej przyszłości.
To część druga i ostatnia artykułu. Przeczytaj część pierwszą
Tyrania biurokracji
III RP, mimo swojej nierządności i słabości, jest jednocześnie państwem monstrualnym. Olbrzymi sektor „publiczny” (ósme miejsce w świecie pod względem udziału zatrudnionych w nim we wszystkich miejscach pracy!), większy niż w zachodnioeuropejskich welfare states,nie spełnia przy tym swoich podstawowych funkcji, z którymi radzą sobie znacznie mniejsze sektory publiczne w wielu innych krajach, od Wielkiej Brytanii po Koreę Południową.
W nikłym stopniu rekompensuje niedoskonałości rynku, w znacznym – choćby poprzez nadmiar regulacji i opresyjność instytucji kontrolnych – pogłębia je. Nie zapewnia polityce należytego zaplecza intelektualnego i kadrowego, ani nie gospodaruje racjonalnie dobrami publicznymi, przeciwnie: jest domeną patologicznej „karuzeli stanowisk”, klientelizmu i kapitalizmu politycznego. Nie prowadzi racjonalnej redystrybucji – pomoc socjalna jest rachityczna i niewłaściwie ukierunkowana, jest natomiast wielkim zagłębiem ukrytego bezrobocia. Jedyną funkcją, z której wywiązuje się przyzwoicie, wydaje się stabilizacja podczas kryzysów finansowych, amortyzująca zewnętrzne impulsy szokowe. Nie rekompensuje to jednak gigantycznych kosztów jego utrzymania.
Patologiczny sektor „publiczny” pochłania bowiem przeszło pięćdziesiąt miliardów złotych rocznie, generując dużą część długu publicznego, którego obsługa pochłania kolejnych 35 miliardów. Należałoby dodać do tego kosztujące jeszcze więcej Otwarte Fundusze Emerytalne, które są wydzielonym z sektora prywatnym oligopolem finansowym, uwłaszczonym na emeryturach Polaków. OFE, biurokracja i obsługa długu – a więc wydatki dalekie od rozwojowych – pochłaniają dwie trzecie wpływów z danin państwowych.
Szeroko rozumiana biurokracja polska żyje własnym życiem, czego skutkiem są m.in. wspomniane już: nadregulacja i infiltracja. Jest jak na razie właściwie poza kontrolą polityczną, skutecznie broniąc się przed poważniejszymi próbami redukcji, w czym sekunduje jej stojący na gruncie doktryny praw nabytych Trybunał Konstytucyjny. Jeśliby szukać przykładów Tocqueville’owskiej cichej, demokratycznej tyranii, zmieniającej obywateli w klientów i niszczącej wspólnotę, to polski sektor pseudopubliczny nadaje się tu idealnie. Nawet z czysto ekonomicznego punktu widzenia jest on konglomeratem antyrozwojowych grup interesu, wpędzającym Polskę coraz szybciej w spiralę zadłużenia, czyli na drogę bankructwa. Ze wszystkimi tego politycznymi (przykład Grecji, której proponuje się pomoc w zamian za podmiotowość, jest tu pouczający) konsekwencjami. Jest on kolejnym podmiotem strukturalnego konfliktu interesów.
III RP, czyli Chimera
Nawet tak punktowa i pobieżna analiza pokazuje, że państwo polskie nie jest „dobrem wspólnym wszystkich obywateli”, czyli rzecząpospolitą. To państwo zawłaszczone (captured state) przez partykularyzmy, twór, który trudno nawet rozpatrywać w kategoriach spójnej całości. W dużej mierze rację ma Staniszkis, gdy mówi, że „państwo okazuje się fikcją, a rządzenie sprowadza się do zabiegów utrudniających ujawnienie tego faktu”.
Odpowiadając na wcześniejsze pytanie: jeśli można w ogóle mówić o racjonalności III RP, to jest ona wypadkową pasożytujących na państwie grup interesu. Państwo jest sieciowe (network state) w negatywnym tego słowa znaczeniu, ma bowiem bardzo niewielką władzę nad samym sobą, ulega dryfowi wyznaczanemu przez rozproszone, coraz bardziej autonomizujące się ośrodki kontroli o własnej logice. Ów dryf jest – z perspektywy całości – grą o sumie ujemnej, pogłębiającej nierządność i opresyjność państwa oraz fasadowość polityki. Jeśli więc poważnie traktować pierwszy artykuł polskiej konstytucji, to należałoby powiedzieć, że racjonalnością III RP jest… irracjonalność. Państwo polskie jest jak mityczna, złożona z fragmentów różnych zwierząt Chimera – jednocześnie groźne i groteskowe.
W tej sytuacji, konserwacja oznacza degradację. Polityka restauracji, prowadzona przez rząd Tuska, jest jednocześnie racjonalna z punktu widzenia dominujących grup interesu i irracjonalna z perspektywy dobra wspólnego. Odsłania więc silną wewnętrzną sprzeczność III RP i zapowiada jej upadek.
Do repertuaru specyficznej głupoty wielu zwolenników restauracji, członków zdegenerowanych arystokracji, należy wiara w możliwość prostego powrotu do przeszłości. Gdy zasztyletowane ciało Gajusza Juliusza Cezara spoczęło na posadzce rzymskiego Senatu, „obrońcy republiki” sądzili, że wszystko wróciło do normy. W końcu zabili tyrana. Człowieka, który w ich mniemaniu odpowiadał za kryzys państwa. Oczekiwali więc, że teraz wrócą dawne czasy.
Ich bezmyślność polegała na tym, że widzieli w Cezarze jedynie opętaną żądzą władzy jednostkę, pomijając najważniejsze: że był reprezentantem potężnego procesu i silnej społecznej potrzeby zbudowania nowego państwa w miejsce starej, zmurszałej fasady, którą była ich republika. Była ona fikcją, ponieważ opierała się na pustych rytuałach, dawno wyzutych z treści, o której pisał Cyceron. Organizowane w mieście wybory wykluczały z udziału w nich nawet obywateli mieszkających w nieodległych wsiach, o rozproszonych po całym, olbrzymim państwie nie wspominając, i były nagminnie fałszowane. Państwo dawno przestało być szlachetnym ustrojem mieszanym, bo faktyczne rządy sprawowały trójgłowe oligarchie triumwirów, a zasiadająca w Senacie dawna reprezentacja polityczna przekształciła się w zdegenerowaną arystokrację krwi, dbającą głównie o swoje prywatne interesy.
Republika była więc tylko słowem, jak mówił Cezar, pustym sloganem, który jednak Brutus czy Cymber traktowali z tragikomiczną powagą. Byli, mimo swojej ślepoty, na tyle wpływowi, aby na jakiś czas przedłużyć życie iluzji starego ładu, co nawet im na niewiele się zdało – zginęli wszak wkrótce z rąk sukcesorów Cezara.
Analogia z dzisiejszą Polską polega na tym, że i my mamy zdegenerowane elity, usiłujące za wszelką cenę, w źle pojętym własnym interesie podtrzymać pseudorepublikańską fikcję, zza której wyzierają wewnętrzna sprzeczność i brak sensownej wizji wspólnej przyszłości. Najważniejsza różnica polega na tym, że Rzym był w owym niespokojnym wewnętrznie okresie wielką, niezagrożoną przez nikogo potęgą, a my mieszkamy w postkolonialnym i półkolonialnym, choć mającym olbrzymi potencjał kraju, do „opieki” nad którym w ciągu ostatnich 300 lat chętnych nie brakowało – i nadal nie brakuje.
W stronę nowego państwa
Potrzebujemy więc polskiego Bellerofonta, pogromcy Chimery. Nie da się jej opanować, bo każdorazowa próba wniknięcia w jej struktury prowadzi nieuchronnie do przeniesienia ich patologii do struktur wnikających, co potwierdzają doświadczenia kolejnych partii władzy, z obecną na czele. Chimerę trzeba pokonać. I zbudować republikę.
Wymaga to, po pierwsze, nowej koncepcji państwa minimum, unikającej błędów poprzednich i przywracającej państwu rolę reprezentacji politycznej, a obywatelom – wolność rozumianą jako swobodę wyboru drogi wiodącej do dobra wspólnego. Po drugie, unifikującej wizji przyszłości (poprzedzonej zrozumieniem przeszłości) i wyrażającego ją języka, zbierających zatomizowaną zbiorowość bez celu, jaką są dziś Polacy, w naród polityczny. Bez tego nie będzie możliwa znaczna mobilizacja obywatelska, która wydaje się niezbędna dla radykalnej przebudowy państwa.
Dziś tego nie mamy. Musimy więc bardzo dobrze wykorzystać czas, jaki pozostał do bankructwa projektu restauracji.
To część druga i ostatnia artykułu. Przeczytaj część pierwszą.
Bartłomiej Radziejewski (ur. 1984), redaktor naczelny „Rzeczy Wspólnych”. Politolog, publicysta, eseista. Mieszkający w Warszawie lublinianin.
Prenumerata i zakup pojedynczych egzemplarzy wersji papierowej
Fundacja Republikańska na Facebook-u
Zostań darczyńcą Fundacji Republikańskiej
"Rzeczy Wspólne" powstaly po to, aby powaznie mówic o polityce na przekór niepowaznym czasom. Drugim celem kwartalnika jest aktualizacja polskiego republikanizmu, który uwazamy za nasza najlepsza tradycje polityczna."