Wiadomości z Ukrainy zdominowały wszystkie serwisy informacyjne. Na Ukrainie leje się krew, prorosyjscy separatyści walczą z siłami rządowymi przeprowadzającymi operację antyterrorystyczną a najgorszy ze wszystkich jest Władimir Putin. Co prawda trudno się opędzić od banalnego pytania, czy nie można było tego przewidzieć?
Skoro bowiem przez lata przyjmowano do wiadomości, że Rosja chce odbudować swoją strefę wpływów i zalicza do niej Ukrainę, to wiadome było, że nie będzie spokojnie patrzeć na jej emancypację, nie wspominając już o powstawaniu jawnie antyrosyjskiego rządu w Kijowie, czym uzasadniano wszak poparcie dla banderowców.
Rosjanie jakoś niewiele sobie robią z kolejnych sankcji i „wyrazów zaniepokojenia”, które najwyraźniej nie są dla nich dotkliwe. Dotkliwe jest za to wprowadzane przez FR embargo na mięso z Polski, przy czym trudno założyć, że Rosjanie nagle hurtowo i detalicznie przeszli na wegetarianizm. Gdzieś więc kupują, skoro dotąd importowali i ktoś na tym zyskał.
Sami Rosjanie też zyskali – jak zauważa Stanisław Michalkiewicz (link) bez jednego wystrzału zajęli Krym z największą na Morzu Czarnym bazą. Teraz zaś mają na widoku oderwanie wschodniej części Ukrainy z regionami przemysłowymi.
Ale nie tylko Rosjanie zyskują na kryzysie ukraińskim. Jak pisałem na wstępie – wszystkie serwisy informacyjne i praktycznie całą debatę publiczną zdominowały krwawe doniesienia z Ukrainy na margines spychając dyskusję o Unii Europejskiej. Pytania o bilans członkostwa Polski w UE zbywa słynny spot za 7 milionów zł, wykpiony zresztą niemiłosiernie. W kampanii wyborczej nie padają niewygodne pytania o pakt klimatyczny czy bilans różnych unijnych „paków” mających ratować pogrążone w kryzysie państwa. Mowa za to o stworzeniu unii bankowej, energetycznej itd. Ba, nawet przyjęcie wspólnej waluty przez Polskę argumentowane jest bezpieczeństwem w obliczu agresywnej polityki Rosji.
Tak przełożona medialna „wajcha” eliminuje z debaty eurosceptyków, a przecież już od paru miesięcy miłośnicy demokracji trzęsą portkami ze strachu przed publicznym zanegowaniem jedynie słusznej polityki unijnej. Mało tego – forsowane przez niektórych koncepcje unii bankowej czy energetycznej nieodmiennie przywołują na myśl wypowiedzi Radosława Sikorskiego o kierowniczej roli Niemiec w UE i dalszym rezygnowaniu z niepodległości (link) czy Lecha Wałęsy o połączeniu Polski i Niemiec w jedno państwo (link).
Zagrożenie wojną może okazać się więc nie tylko skutecznym sposobem na ocalenie jedynie słusznej linii politycznej UE, ale również pomocne w przełamywaniu oporów przed dalszą „integracją”. Czy tak się stanie – przekonamy się wkrótce na własnej skórze.
3 komentarz