W PRL – u listy do instytucji zaczynające się „uprzejmie donoszę” podpisywali „życzliwi” i „zatroskani”, dziś taka korespondencja to przejaw „obywatelskiego obowiązku”. Tak czy siak donos nadal ma się dobrze. Urzędy zaś skrupulatnie to wykorzystują.
Polacy namiętnie ślą donosy do Urzędu Skarbowego, ZUS-u, na policję, Sanepidu, Państwowej Inspekcji Pracy czy Inspekcji Handlowej. Co bardziej pomysłowi potrafią też słać takie „pisma” do spółdzielni mieszkaniowych, burmistrza a nawet proboszcza. Cel jest jeden – zniszczyć „wroga” zachowując swoją anonimowość i mieć satysfakcję z jego pogrążenia.
Dziś więc trochę o fiskusie. Jak twierdzą pracownicy Urzędów Skarbowych liczba donosów z każdym rokiem wzrasta. Dlaczego? Proste. Jako jedna z niewielu instytucji traktuje każdy anonimowy donos poważnie, bo jak twierdzą urzędnicy nawet w kłamstwie jest ziarnko prawdy. A jeśli nie ma, to urzędnicy je znajdą. Jak wynika ze statystyk 80 procent kontroli na podstawie donosów kończy się wykryciem nieprawidłowości zgodnie z zasadą – dajcie mi człowieka, a znajdę na niego paragraf. Jak niektórzy pamiętają, jeszcze w latach 80. była to metoda pracy wielu prokuratorów w krajach realnego socjalizmu. Dziś mówimy na to „obywatelski obowiązek”.
Najczęściej donosy dotyczą prowadzenia firm, rzadziej, choć wcale nie rzadko, dotyczą osób prywatnych. Jak się okazuje autorami donosów w głównej mierze są wścibscy sąsiedzi, zawistni znajomi, skłócona rodzina, kochanka, wspólnik, kumpel z klasy, znajoma od fryzjera, konkurenta w biznesie. Możliwości jest wiele, tylu ilu podatników.
Tylko w ubiegłym roku urzędy kontroli skarbowej przeprowadziły ponad 10 tysięcy kontroli. W ich wyniku do budżetu wpłynęło ponad 2 mld zł zaległych podatków. Niemal połowa nieprawidłowości to według urzędników próba wyłudzenia podatku VAT, handel w Internecie, handel paliwami czy złomem. Pracownicy US ujawnili blisko 90 tys. fałszywych faktur. Oczywiście, nie wszystkie kontrole zainicjowane były anonimami, ale ich spora część i owszem. Trudno to dokładnie stwierdzić, gdyż zgodnie z Ordynacją Podatkową US nie jest zobligowany do podania przyczyn podjęcia kontroli. Może ją wszcząć na podstawie informacji uzyskiwanych przez organy podatkowe z różnych źródeł, zarówno od innych organów, jak i z prasy, czy od obywateli i innych podmiotów wykorzystujących instytucję skarg i wniosków. Niezależnie od źródła informacji kontrola podatkowa następuje z urzędu. Jeśli więc w progu naszego domu staną urzędnicy skarbówki, niekoniecznie musimy się dowiedzieć, że doniósł na nas „usłużny” sąsiad.
Znamy przypadki, gdy US doprowadził firmę do bankructwa – o najsłynniejszym przypadku piekarza z Legnicy, który rozdawał chleb i bułki. W 2004 roku został Sponsorem Roku. Natychmiast do jego drzwi zapukał fiskus i obłożył go więc takim podatkiem VAT od darowizn (200 tys. zł), że ten zbankrutował. Skarbówka wykończyła też milionera z Łubnic. Naliczyła 100 tys. należności wobec Skarbu Państwa, zablokowała konta, ostrzegła kontrahentów o kondycji firmy. Milioner stał się bankrutem, ale dochodził swoich praw przed sądem, który stwierdził, że decyzja skarbówki była błędna. Biznesmen domaga się 16 mln odszkodowania. US wycofała się z zarzutów, ale milczy zasłaniając się tajemnicą skarbową. To nie jedyny taki przypadek. Za każdym pojawieniem się urzędników skarbówki w domu lub firmie kryje się kłopot. Jeden większy, inny mniejszy, ale wcale nie oznacza, że mniej dramatyczny.
Nierzadko bowiem dochodzi do absurdalnych przypadków – gdy na przykład US nakłada olbrzymią karę na nabywcę paliwa nieświadomie kupującego je od oszusta, który posługiwał się logo oraz danymi znanego koncernu i wypisywał fikcyjne faktury. Urząd nie zainteresował się oszustem, ale tym, ile kasy może ściągnąć od pechowego nabywcy. Ściągnął, a firma zbankrutowała. Niestety Ordynacja Podatkowa i towarzyszące jej przepisy są na tyle nieprecyzyjne, że urzędnicy mogą nałożyć domiar na podstawie „życiowego doświadczenia”, czyli popularnie „na oko”. Tak „potrafili” szacować m.in. ilość kupionego zboża przez jednego z przedsiębiorców oraz liczbę odbitek wykonanych przez zawodowego fotografa.
Mało tego. W Polsce działa także wywiad skarbowy. Ma dużą swobodę w penetrowaniu naszych źródeł dochodu. Może nawet wystąpić do sądu o podłożenie podsłuchu. Może wejrzeć w nasze rachunki bankowe, karty kredytowe, itp. Jeśli więc ktoś nie wyśle na obserwowaną osobę donosu wywiad sam sobie poradzi. Może na przykład dokonać prowokacji – wysłać paczuszkę z zagranicy z towarem, który powinien podlegać ocleniu. Adresat nie ma o tym zielonego pojęcia i nie zgłasza tego faktu służbom celnym. Wkrótce na bank będzie miał kontrolę. Więc jeśli nie spodziewamy się żadnej paczki od cioci z Ameryki, to żadnych przesyłek nie przyjmujmy, bo wkrótce „zapukają do nas” kłopoty.
Urzędnicy na skontrolowanie podatnika mają maksymalnie 48 dni roboczych. Praktyka jest taka, że łażą po firmie pół roku – zbierają informacje, przeglądają, sprawdzają, węszą. Na podstawie ustaleń wszczynają kontrolę, która w sumie trwa 4-5 dni. Spisują protokół. Ale… w tym samym roku mogą wrócić do firmy jeszcze kilka razy, bo z 48 dni oficjalnie wykorzystali zaledwie kilka. I tak w kółko. Niestety, wszystko to w świetle prawa. Ale żeby było ciekawiej – urzędnicy sprawdzają nie tylko samego podatnika, ale także współmałżonka mimo iż nie jest on objęty kontrolą.
Jak wynika z rankingu sporządzonego przez Bank Światowy w ramach projektu Doing Business Polska znajduje się na szarym końcu jeśli chodzi o przyjazność polskiego systemu podatkowego. Spośród 183. państw zajmujemy 121. miejsce. Wyprzedzają nas Estonia, Litwa, Rosja, Węgry, Azerbejdżan, Mołdawia, Gruzja i Kazachstan. Ranking zamyka Białoruś i Ukraina. W pierwszym z nich przedsiębiorca nad papierkami do skarbówki spędza 901 godzin rocznie, co stanowi 40 proc. jego czasu pracy. Na dodatek przepisy się dublują i sami urzędnicy mają problem, by je rozszyfrować. Na Ukrainie podatnicy nie mają lepiej – jest tam bowiem 147 płatności podatkowych. A zwykły przedsiębiorca na sprawy biurokratyczno-skarbowe przeznacza pond 700 godzin.
Nas nie dogoniat – mogą zaśpiewać? A skądże. My ich wkrótce prześcigniemy! A co?!
PS. Przypomniał mi się dowcip, który świetnie obrazuje naszą mentalność.
Niemiec kupił sobie najnowszy model Audi. Jego sąsiad patrzy i myśli – kurcze, wezmę pożyczkę, kupię sobie lepsze i żonie drugie.I tak zrobił.
Francuz wybudował dom. Jego sąsiad patrzy i myśli – no, no. Ja i tak będę lepszy. Pożyczył od rodziny, sprzedał akcje, wziął kredyt i wybudował piękną willę.
Polak kupił sobie traktor, dwie przyczepy i altankę na działce. Sąsiad zagląda przez płot i oczom nie wierzy. W końcu zagryzł zęby i rzekła do siebie – ażeby mu się to ku…a wszystko spaliło w p… du!
fot. uprzejmiedonosze.pl
swiat pedzi gdzies z wywieszonym jezykiem, ale czy w dobrym kierunku? Lepiej sprawdz. Masz przeciez swój jezyk. Bogaty smak zycia podpowie ci, dlaczego warto sie zatrzymac i spojrzec na wszystko z dystansu.