Bez kategorii
Like

Wspomnienia studenckie

05/06/2011
406 Wyświetlenia
0 Komentarze
4 minut czytania
no-cover

Sesja letnia jesienią?

0


Niebardzo głęboki PRL. Trzeci czy drugi rok studiów. Byłam starostą roku i dlatego wezwał mnie wykładowca z przedmiotu: instalacje sanitarne. Aktywnie partyjny magister, który kompletnie nie miał autorytetu wśród studentów. Śmialiśmy się z tego, że chcąc nadrobić swoje (nie-)obycie w świecie ludzi kulturalnych, czytuje do poduszki Słownik Wyrazów Obcych. Mieliśmy próbki („pernamętnego”) używania łaciny(?) podczas wykładów! Wezwana wchodzę do gabinetu – grzeczne „Dzień dobry” i czekam na ciąg dalszy. Trochę niepewna, bo stosunki między tym człowiekiem a studentami, były zawsze napięte. Po dłuższej chwili pan, sięgając po coś z półki za sobą, odwracając ode mnie głowę, mówi: „Proszę Pani, zaistniały perturbacje z tabelarycznym skomasowaniem frekwentacji studentów” – przerwał na moment (dla mnie „zbawiennie”, bo miałam czas na opanowanie uśmieszku; na moje szczęście był odwrócony do mnie tyłem) – „no, ale myślę, że na drodze zgodnych mediacji dojdziemy do porozumienia i utworzymy interesującą komponentę” (tu już byłam bardzo zaabsorbowana tym, by zapamiętać ten zlepek słów – jak widać, skutecznie). Dalszego ciągu rozmowy kompletnie nie pamiętam, bo skupiałam się na tym, by nie uronić niczego z cytatu… Oczywiście chodziło o to, że studenci mojego(?!) roku nie chodzili sumiennie na wykłady pana magistra. Miałam niby wpłynąć na tę sprawę 🙂 . Nie lubiliśmy się wyraźnie – studenci i pan od instalacji sanitarnych. Dobitnie poczułam to jako starosta roku – chcieliśmy przełożyć egzamin z sesji letniej na jesienną. Były konkretne powody, których pan magister nie chciał uwzględnić. Poszłam do Dziekana – dało się załatwić. Jesienią wszyscy obkuci, bo zdający sobie sprawę, że termin jest nie po myśli egzaminatora, stawiliśmy się gremialnie. Zdawaliśmy w laboratorium, gdzie przy trzech stołach zasiadało trzech studentów równocześnie, wypełniając karteczki z pytaniami przygotowanymi przez wykładowcę. Wezwano pierwszą trójkę, w tym mnie. Siedziałam przy stole skrajnym, w rzędzie najdalszym od wejścia. Minął jakiś czas i pan zebrał karteczki. Dwie sprawdził na miejscu, moją – zostawił na swoim blacie. Przepytał pierwszą dwójkę i wezwał następnych na egzamin. Następną dwójkę, bo ja miałam zostać. Powtórzył cykl tyle razy, by przeegzaminować wszystkich. Siedziałam cały czas w sali wypełniając co raz to noworozdane zadania. Do dziś pamiętam różne osadniki gnilne, parametry (nieaktualne już, zresztą) dotyczące urządzeń sanitarnych itd., itp…. Świadoma tego, jaki jest nasz pan magister, domyślałam się zemsty i obkułam się solidnie przed egzaminem. Do indeksu wpisał mi 3 (jedna z niewielu w tym dokumencie). Po sześciu godzinach, z ciężka migreną (i tróją w indeksie) wyszłam. Byłam pierwszą i ostatnią – sądziłam, że za drzwiami będzie pusto, bo pan na koniec jeszcze długo mnie egzaminował zadając mnóstwo pytań już ustnie. I co? Pod salą czekał na mnie tłum moich(?) kolegów i koleżanek! Chyba komentować nie muszę? 🙂

0

AnnaZofia

Zwykla Polka, architekt,

360 publikacje
40 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758