Taki Libicki salonowi nie pasował. Znalazł nisze; zagorzały, deklarowany ultrakatolik, niegdyś toruński bywalec, teraz walący pałką o. Dyrektora po łbie – to było to, takiego kogoś na Czerskiej szukano od dawna.
Długo, świadomie nie obnosiłem się szerzej z moją oceną aktywności Jana Filipa Libickiego. Ostrą oceną. Miałem nadzieję, że jednak przyjdzie czas na opamiętanie, że facet odpuści…
Nic na to nie wskazuje. Wręcz przeciwnie, polityk PJN zyskał olbrzymi poklask 'lewactwa’ z "Wyborczą" na czele, która zaoferowała łamy; sodówka uderzyła do głowy momentalnie. Poseł stał się człowiekiem jednego tematu, smutną kalką Tomasza Wołka, stracił jakąkolwiek wiarygodność dla elektoratu "prawoskrętnego". A mógł wybrać inną drogę, choćby tą udeptaną przez M. Jurka…
Dlaczego Libicki atakuje Radio Maryja? Pierwsza, nasuwająca się intuicyjnie odpowiedz brzmi: bo go o. Dyrektor skreślił, na antenie słuchacze mówią o pejotenowskich zdrajcach, do Torunia zaprasza się tylko PISowców. Jest i druga odpowiedź: chodzi o spłatę pozaciąganych długów; promocja na Wiertniczej i Czerskiej nie odbywa się za darmochę. Nie wszyscy przedstawiciele partii, które w sondażach uzyskują stale 0-2% poparcia, mogą liczyć na nieustanne zainteresowanie mediów. Coś za coś.
Salonowi marzyła się malowana prawica. To o takim przede wszystkim projekcie J. Kluzik-Rostkowska prowadziła "potajemne" rozmowy z J. Palikotem, L. Millerem, M. Olejnik… lista rozmówców była dłuższa. Salonowi wydawało się, że J. Kaczyński podłamany śmiercią brata i stratą najwartościowszych żołnierzy, nie będzie w stanie utrzymać partii i społecznego poparcia. W najtrudniejszej chwili uderzyli. Szybko okazało się, że atak nie wyszedł; salon nigdy nie potrafił zrozumieć mentalności prawoskrętnych, ich wierności zasadom, honorowi, przyzwoitości. "Zamach" w wykonaniu sterowanych przez salon "pjonków", dokonany w przeddzień samorządowej elekcji, kompletnie skompromitował tych ludzi na szeroko pojętej prawicy. Poszło o wartości, takich rzeczy w takim czasie, po takiej tragedii się po prostu nie robi. Najszybciej zrozumiał to Bielan, potem zrozumieli to też realni decydenci. PJN dostał nowe zadania. Już nie chodzi o rozbicie PIS (, tego dokonać się przy scementowanym elektoracie narodowym nie da), dziś chodzi o zwykłą nawalankę: im mocniejszy, nieczysty cios – tym lepiej. PJN ma grać dla Platformy, wszak każdy procent się liczy. Salon uznał, że w antypisowskiej mobilizacji przyda się każda buzia, zwłaszcza ładna i znana. Tylko przy znanej retoryce wojennej, nieustannym straszeniu widmem nadciągającego faszyzmu, wypowiedzeniem wojny Rosji, podpalaniu Polski, PO może zmusić coraz biedniejszych, coraz bardziej sfrustrowanych, rozczarowanych lemingów do masowego pójścia na wybory…
Poseł Libicki dość szybko powyższe zrozumiał i pieczołowicie zgłaszał chęć odegrania ważnej roli w trwającej nawalance. Najpierw uderzył w "obłęd smoleński (posmoleński); w marcu cynicznie rozważał widmo wojny polsko-rosyjskiej, pisał m.in:
"Jeśli po badaniach Zespołu (Macierewicza – przyp. chinaski) okaże się, że to Rosjanie świadomie, fałszywie naprowadzali samolot, to co? Wypowiemy wojnę Rosji? Ogłosimy zakaz wjazdu Putina i Miediediewa na teren UE? Ogłosimy embargo handlowe wobec Rosji?"
W tej dyscyplinie ("smoleńskiej") jednak Jan Filip nie był w stanie przebić mistrzów: Wajdy, Palikota, Kuczyńskiego, Bratkowskiego, Grasia, etc, etc. Taki Libicki salonowi nie pasował. Znalazł nisze; zagorzały, deklarowany ultrakatolik, niegdyś toruński bywalec, teraz walący pałką o. Dyrektora po łbie – to było to, takiego kogoś na Czerskiej szukano od dawna.
Jak długo Libicki będzie pożyteczny, "pojedzie" na anty-radiomaryjnej retoryce? Najwyżej do jesiennych wyborów; potem salon o nim zapomni. Na Czerskiej wiedzą, że ludzie od Kluzicy są politycznie i moralnie skończeni, ich usługi można dziś "kupić" oferując dumpingową stawkę. Za kilka chwil medialnej uwagi godzą się na późniejszą, dozgonną, środowiskową banicję. Cena honoru w polskiej polityce stała się dramatycznie niska. Smutne.