– Jaką chcecie jutro zupę? – darła się w przestrzeń domostwa Wędkowiec, dokładnie tak samo, jak lata temu wydzierała się jej nieżyjąca już obecnie rodzicielka, tyle, że w otchłań innego mieszkania usytuowanego w innej części szanownego Krakowa. – Żurek! – wyartykułował radosną tubą Małżon. – Pomidorro! – ucieszyła się Wiktorka. – Bleee ! – ryknął Rozruba – Nie cierpię takich zup! Ja chcem złoty kurczak z torebki!!! Z takim fajnym makaronem – Rozruba kończył informacje tonem i głośnością dworcowego megafonu. – Cichojta trąby jerychońskie – podsumowała Wędkowiec – Zatem demokratycznie rzecz ujmując, będzie… ziemniaczanka. Tu rozpętała się istna sto szesnasta wojna domowa. Gdakali jeden przez drugiego, szeroko gestykulowali oburzonymi pięściami i podniesionymi głosami wyrażali co też myślą całkiem niecenzuralnie […]
– Jaką chcecie jutro zupę? – darła się w przestrzeń domostwa Wędkowiec, dokładnie tak samo, jak lata temu wydzierała się jej nieżyjąca już obecnie rodzicielka, tyle, że w otchłań innego mieszkania usytuowanego w innej części szanownego Krakowa.
– Żurek! – wyartykułował radosną tubą Małżon.
– Pomidorro! – ucieszyła się Wiktorka.
– Bleee ! – ryknął Rozruba – Nie cierpię takich zup! Ja chcem złoty kurczak z torebki!!! Z takim fajnym makaronem – Rozruba kończył informacje tonem i głośnością dworcowego megafonu.
– Cichojta trąby jerychońskie – podsumowała Wędkowiec – Zatem demokratycznie rzecz ujmując, będzie… ziemniaczanka.
Tu rozpętała się istna sto szesnasta wojna domowa. Gdakali jeden przez drugiego, szeroko gestykulowali oburzonymi pięściami i podniesionymi głosami wyrażali co też myślą całkiem niecenzuralnie o postępku matki i byłej małżonki . W końcu po kilku minutach bezowocnego gardłowania i bicia niewidocznej piany zorientowali się, że osoby, która ową wojnę rozpętała już dawno nie ma w pokoju. Smokiem trójgłowym rzucili się więc do kuchni, zablokowali całe wejście. A tam, z miną sfinksową, sprawczyni zamieszania właśnie kończyła obieranie ziemniaków na zupę.
– O O O!!! – okrzyk grozy wydarł się z trójgłowego smoka – To takie buty! – dalej już przemawiał on głosem Małżona – Negocjacji żadnych widzę nie będzie, bo demokratycznie podjęłaś już całkiem totalitarną decyzję! A ja powiadam precz z ziemniaczanką!!!!
– No przecież nie wyrzucę tylu kartofli – uśmiechnęła się Wędkowiec i pogrążyła ręce w garnku pełnym żółtych bulw, które to właśnie płukała- Straszne by to było marnotrastwo. A zresztą..Możecie głodować, jakby co, bo następną zupę gotuję za dwa dni.
– No, ale po co nas pytałaś? – nie wytrzymał Rozruba.
– Żeby wam było przyjemniej i żebyście się czuli ważni i tacy, no… Żebyście wiedzieli, że demokracja istnieje i nikt, niczego wam nie odbiera. Macie prawo do wyrażania własnych poglądów i wolności słowa… Więc…Czujcie się demokratycznie, a ja zrobię swoje. No! Nie przeszkadzać ! Sio! Za dwa dni zrobię pomidorówkę, a bliżej końca miesiąca pewnie będą i zupy z torebki.
Minęło kilka godzin i jak to w sobotni wieczór rodzina poświęciła się odpoczynkowi. W pokoju, na wersalce zalegały cztery ludzkie ciała, ciągle ktoś kogoś łaskotał, inny żartował, reszta buchała niekończącą się radością. W tym wszystkim oczywiście najbardziej zainteresowane hałasem nowych zapachów i brzmieniem niecodziennych odgłosów dwa, wielkie i ciągle węszące psie nosy i wiecznie sterczące uszy. Wreszcie całe to urocze zbiorowisko, zamieniło się w wielki, ryczący śmiechem, piskami i poszczekiwaniami, węzeł gordyjski.
– Do cholery ciężkiej!!! DOŚĆ! – węzeł został przerwany stalowym brzmieniem głosu seniora rodu – Żeby gówno było słychać! Rozmawiać się nie da!!! – warczał w drzwiach pokoju, ciskając do środka granatowe strzały rozeźlonych spojrzeń i dyndając komórką przypiętą do ładowarki, którą ściskał kurczowo w palcach.
– Tato… – jęknęła do teścia Wędkowiec – Ale bez klnięcia proszę. Tu są dzieci.
– GÓWNO mnie to obchodzi! GÓWNO! GÓWNO! GÓWNO! – powtarzał z wielkim ukontentowaniem – W MOIM mieszkaniu będę mówił jak mi się podoba! I tu pod moim dachem dzieci będą wychowywane po mojemu! A poza tym GÓWNO to nie jest przekleństwo!
– … brzydkie słowo… – próbowała przekonywać spokojnie Wędkowiec, ale jej słowa zniknęły zagłuszone rykiem teścia.
– GÓWNO! GÓWNO! GÓWNO! To nie twój dom- ryczał – A ja chcę pogadać przez telefon! A wy ryczycie jak stado natchnionych hipopotamów! Demokracja jest? JEST!!!! TO JA WE WŁASNYM DOMU DEMOKRATYCZNIE CHCĘ MÓC POGADAĆ PRZEZ TELEFON W CISZY!!!! – i widząc otwarte usta Wędkowiec, a spodziewając się , że one pewnie zechcą znów przemówić, dodał szybko- GÓWNO!!! – i opuścił próg drzwi.
Wędkowiec cichutko wstała, jeszcze ciszej poskładała najpotrzebniejsze rzeczy – szczoteczkę do zębów, pidżamę i dezodorant. To wszystko wpakowała do plecaczka, ucałowała zaskoczoną rodzinę w policzki i mimo protestów udała się do jeszcze nie sprzedanego, mikroskopijnego mieszkanka, które na szczęście było jej własnością. Tamże spędziła noc.
Następnego dnia rodzina odwdzięczyła się Wędkowiec koncertowym zrozumieniem zasad demokracji totalitarnej i kompletnie nie zważając na grobową minę teścia, jeszcze bardziej grobowe rysy twarzy samej Wędkowiec i jej wewnętrzne rozumienie słowa honor, rozpoczęła i z sukcesem zakończyła, akcję upupiania Wędkowiec przy sobie.
– Mamusiu, a usiądziesz tu przy mnie na chwilę? – mamrotał Rozruba ułożony wieczorem w kokonie z kołderki, zaglądając matce prosto w oczy, lazurowym błękitem źrenic.
– Tak, ale tylko na moment. Zamykaj już oczka i śpij. – odpowiedziała Wędkowiec, odwracając szybko wzrok.
– Mamciuuu, a zrobisz mi herbatkę? – zaśpiewała Wiktorka.
– No pewnie – Wędkowiec do połowy uniosła swoje ciało i natychmiast została uwięziona w pozycji skulonej przez Rozrubę, który właśnie ciągnął ją z całych sił w dół za rękę.
– O nie, nie pójdziesz, bo jak pójdziesz, to już pójdziesz na dobre – oświadczył plątając się we wszystkich tych swoich chodzeniach- A wtedy ja zupełnie demokratycznie nie pójdę spać.
– Czyś ty zupełnie zwariował Rozrubo?
– Nie no… Demokratycznie ty możesz jechać do mieszkanka, bo masz prawo. Ale totalitarnie rzecz ujmując, my chcemy ciebie tutaj.
– Straszni egoiści! – wybąkała Wędkowiec, uśmiechnęła się i ucałowała synka na dobranoc.
– No to jak… Nie pójdziesz? – zapytał Rozruba.
– Hmmm,…. Zastanowię się. – odpowiedziała matka- Wiesz, w tym wszystkim czuję się tak, jakby mnie dziadzio wyprosił z domu…
– Nie przesadzaj! – Małżon wszedł właśnie do pokoju i dołączył do rodzinnej debaty. Wędkowiec miała wrażenie, jakby wychynął zza kulis sceny w jakiejś dobrze wyreżyserowanej sztuce teatralnej.
– ??? Żartujesz sobie. Wiesz, nawet w więzieniu kobiety mają prawo wychowywać dzieci po swojemu…A co dopiero u kogoś w gościnie.
– Kompletnie się nie przejmuj. Już rozmawiałem z ojcem. Ale zdaje się ma gorsze dni i nie dociera do niego. Unieś się na wyżyny i odpuść. No… To jak będzie?
– Sama nie wiem. A honor?
– A rodzina, mamuś? – zapytała Wiktorka wychylając nos spod kołdry.
– A w ogóle, to demokratycznie rzecz ujmując, chodź na wieczorny spacer z Faflonem i Klapicką. Oni tez potrzebują tej tam…no miłości i troski – Małżon uśmiechnął się zawadiacko i szerokim gestem zaprosił Wędkowiec do przedpokoju.
– TEŻ? – Wędkowiec na moment wrosła w podłogę…- Znaczy ktoś jeszcze potrzebuje tej tam…? -dukała zupełnie bez składu.
– To ja już sobie sama tę herbatkę, a wy sio – bełkotała Wiktorka, przemykając z tyłu pleców matki i dając im delikatnego dubla.
– No możesz iść mamo, jak mi obiecasz, że tu wrócisz – dodał Rozruba.
Spacer z psami trwał dobre dwie godziny . O godzinie 23 z minutami, żadna szanująca się Wędkowiec nie wraca z plecaczkiem do żadnego mikroskopijnego mieszkanka, choćby nie wiem jak głęboko miała zakorzenione poczucie własnego honoru.
Rodzina w komplecie, choć między Wędkowiec a teściem grobowy chłód. No cóż…Demokracja to demokracja. A totalitarnie focha można strzelić nie tylko na własnym podwórku…
Źródło: doświadczenia własne autorki.
Matka-Polka-galopka. Na marginesie - matematyk, księgowa. Staram się nie politykować, nie mam do tego predyspozycji, wolę ... obserwować, wyciągać wnioski, przyglądać się i opisywać. Poczucia humoru nigdy za dużo, nawet sam Pan Bóg je posiada, więc czemu nie człowiek?