Kibole – prole naszych czasów
07/05/2011
339 Wyświetlenia
0 Komentarze
11 minut czytania
– Jedyna nadzieje w prolach – mawiał Winston Smith bohater powieści „Rok 1984”.
I miał po trzykroć rację, tyle że Orwell nie przewidział iż klasa proli kiedyś zaniknie, a na jej miejsce apologeci systemu będą próbowali wstawić różne atrapy – a to mniejszości seksualne, a to ateistów, a to feministki. Proli już nie ma, a co za tym idzie nie ma nadziei na masowy bunt. I taka myśl przebijała się do mózgów waaadzy dosyć długo aż wreszcie się przebiła. Nie ma i już. Tak mógł pomyśleć Donald Tusk, a nawet właściciel klubu piłkarskiego Śląsk Wrocław Grzegorz Schetyna. Tak mógł pomyśleć nawet Janusz Palikot. Ja tak jednak nie pomyślałem, albowiem dawno temu przeczytałem książkę Eliasa Canetti pod tytułem „Masa i władza”. Książka jest słaba i mocno moim zdaniem naciągana, pełno w niej symboliki średniej jakości i doprawdy nie wiem za co temu Canettie’emu dali Nobla. Jedno jest w tej książce jednak istotne – autor bez pudła rozpoznał wszystkie miejsca, w których gromadzi się masa. O tym, że ma ona wpływ na władzę dodawać nie muszę. I tak to siedział sobie pewnego dnia Elias Canetti w swoim małym pokoiku i pisał coś na maszynie, gdy nagle jego uszu dobiegł potworny ryk. – Usłyszałem głos masy – zanotował Canetti – a głos ów dobiegał ze stadionu piłkarskiego. Było to dawno, na pewno przed urodzinami Donalda Tuska, a być może także przed urodzinami jego taty, a może nawet dziadka. Już wtedy Canetti podejrzewał, że masa gromadząca się na stadionach może mieć wpływ na władzę. Wtedy jednak miejsc, gdzie gromadziła się masa było znaczenie więcej, a dziś mamy już tylko stadiony i kościoły.
Donald Tusk jednak o tym nic nie wiedział i dalej udaje, że nie wie. W błogim spokoju utrzymuje go zapewne Grzegorz Schetyna, który nie jednej zadymie kibolskiej dał już radę. Kibice bowiem są tłuszczą, bezrozumnym tworem, który myśli tylko o tym aby tłuc się pałami po głowach i niszczyć sprzęt na stadionie, w który pan marszałek zainwestował ciężkie pieniądze. Kibolami nie trzeba się przejmować za to można nimi manipulować jak się chce. Tak to zapewne naświetlił panu premierowi pan marszałek, a być może swoje opinie w tej kwestii wyraził również Adam Michnik, ale to byłoby już dziwne, bo kto jak kto, ale Michnik Canettiego czytał na pewno.
Mamy więc stadion, który jest dziś jednym prócz kościoła miejscem gdzie gromadzi się masa. I masa ta, podobnie jak wszystkie poprzednie jej odmiany jest pogardzana przez władzę oraz przez nią wykorzystywana. Władza przekonana jest iż panuje nad masą całkowicie i tak jest do momentu kiedy prowokatorzy władzy nie wywołają rewolucji, która władzę zniszczy. To jest schemat stary i on się sprawdza zawsze jota w jotę. Nie może być inaczej. Jeśli więc pan premier nie przestanie manipulować masą na stadionach masa ta go zniszczy. Jest bowiem w tym co panu premierowi mówią o kibolach kilka przekłamań. Po pierwsze – masa kibolska, w porównaniu z masą robotniczą jest o wiele bardziej świadoma swej siły. Dzieje się tak dlatego, że masa ta stale jest narażona na agresję i sama agresję generuje. To jej daje poczucie siły, o czym nie jeden odział prewencji policji państwowej przekonał się na własnej skórze. Po drugie – masa kibolska jest masą rodzimą, nie oderwaną od tradycji i nie uciekająca od niej. Masa kibolska tworzy własną tradycję, własną kulturę i ma własne symbole, których – co wydaje się absurdalne – gotowa jest bronić walcząc na śmierć i życie. Kultura kibolska jest wrośnięta w rodzimą glebę, a nie zawieszona w próżni jak świat robotników wielkich fabryk. Czyni to ją o wiele bardziej odporną na manipulacje i o wiele silniejszą, choć masa kibolska jest o wiele mniejsza niż masa robotnicza.
Cechą masy kibolskiej jest fanatyzm, irracjonalny, dziki i nie dający się poskromić. To nie są towarzysze na piątym zjeździe, którym można poopowiadać o tym, że nie ma Boga i oni będą klaskać. To jest ktoś zupełnie inny. I dziwne jest, że tego wszystkiego nie bierze pod uwagę pan premier i jego ludzie. Być może celem pana premiera jest wywołanie zamieszek na taką skalę by można było wprowadzić w Polsce stan wyjątkowy i przesunąć wybory, ale jeśli tak to życzę panu premierowi dobrego zdrowia i samych przyjemnych chwil na emigracji, na którą bez wątpienia będzie musiał się udać jeśli takie zamieszki wybuchną.
Próba bowiem sprowokowania zajść przy pomocy podstawionych ludzi skończyć się musi zmianą władzy, okoliczności w jakich do tego dojdzie są na razie tajemnicą, ale że dojdzie to pewne. Nie sądzę bowiem, by chodziło Donaldowi Tuskowi o poprawienie sobie notowań przez „opanowanie wściekłych hord kibiców szalejących na stadionach”. Póki co pierwszy raz zdarzyło się, że kibice demonstrowali żywą niechęć do jakiegoś politycznego autorytetu i nie jest to jak przypuszczam przypadek. Takich przypadków nie było także wcześniej, w czasie wszystkich zamieszek i wybuchów społecznego niezadowolenia, jakie znał świat (poprawcie mnie jeśli się mylę). Początek jest zawsze taki sam, a koniec wręcz identyczny – bardziej lub mniej krwawa zmiana władzy. W naszym przypadku nie musi to oznaczać niestety zmiany na lepsze, bo nasz rząd przy wsparciu wiodących mediów gotów jest zmontować nawet zajścia antysemickie, nawet walki uliczne byle tylko utrzymać się u władzy. Powtarzam jednak, że po zdetonowaniu bomby nie ma już czasu na dyskusje i żaden rząd się po tym nie utrzyma. Łatwo za to może dość do rozmaitych zaprzyjaźnionych interwencji i bratnich pomocy lub do prób zneutralizowania opozycji, która nie uwierzy przecież w rządowe deklaracje i od wybuchu się nie zdystansuje.
Pomysły by wpuścić na stadiony prowokatorów, tak samo jak pomysł by zamykać stadiony jest pomysłem głupim. Wypływa on wprost z pychy, która podpowiada im, że kibic to masa, a masa zawsze jest bezrozumna i godna pogardy. Tak sądzili wszyscy tyrani, których strącono z tronów. Jest to jednak wiedza dla tyranów nieprzyswajalna. Nie ma bowiem człowieka, który mając władzę nie uwierzyłby w swoje posłannictwo i wybraństwo. Pycha ta i to jest chyba już wyraźnie pycha Grzegorza Schetyny szepce mu także od ucha, że kibice będą robić to co on im każe. Otóż nie będą. I nawet jeśli planowane zamieszki – a one będą na pewno – uda się stłumić – to dni rządu będą wtedy policzone.
Nie wiem także jak – prowokując kibiców – zamierza Donald Tusk przemówić do nich w roku 2012, bo przecież liczy się chyba z tym, że wygra wybory i nadal będzie premierem. Nie liczy się? A to zaskoczenie. Wygląda na to, że nie, gdyby się bowiem liczył nie robiłby głupstw. Kibice będą mu potrzebni i to już niedługo. Jeśli zaś Donald Tusk głupstwa robi to znaczy, że w przyszłym roku czegoś nam zabraknie – albo Euro 2012 albo Donalda Tuska. Stawiam na ten drugi wariant.