Pod koniec lat 1920-tych anarchosyndykalistyczne (a więc lewackie jak najbardziej, tyle, że nie poddane władzy Kremla) Międzynarodowe Stowarzyszenie Pracowników (ang. International Workers’ Association, IWA; hiszp. Asociación Internacional de los Trabajadores, AIT; stąd często używany skrót IWA-AIT) miało dość mocno zradykalizowany program.
Oto, jak można było wyczytać w czasopiśmie WALKA, na lipcowym (1928 r.) Kongresie Stowarzyszenia uchwalono:
Kongres biorąc to pod uwagę i chcąc zaradzić strasznej nędzy proletariatu całego świata, głosi konieczność zmniejszenia dnia roboczego – konkretnie, żąda zastosowania
6-godzinnego dnia pracy bez zmniejszenia zarobków.
Organizacje krajowe, biorące udział w Kongresie międzynarodowym, zobowiązują się do prowadzenia walki o 6-ogodzinny dzień pracy. Walka ta powinna rozpocząć się natychmiast, a żądanie 6-u godzin pracy powinno stać na czele wszelkich żądań wszystkich organizacji wchodzących w skład M.S.R. Powinna ona zająć wielką część działalności organizacji związkowych.
Każda organizacja musi poważnie przestudiować to zagadnienie w celu ustalenia metod propagandy i działalności w zakresie lokalnym, narodowym i międzynarodowym. Kongres zachęca do zorganizowania dwóch tygodni propagandy w całym świecie z dniem 6-ogodzinnym; w ciągu 15-u dni cała działalność organizacji M.S.R. powinna być skierowana na zapoznanie i skłonienie do przyjęcia tego żądania za swoje przez cały proletariat międzynarodowy.
A kiedy już lewica zaczęła panować nad naszą częścią świata okazało się, że nadgodziny i pracujące niedziele są nierozerwalnie związane z tym „najlepszym” ustrojem.
Ba, nie tylko to. Zanim „komuszki” doszły do władzy powszechnie deklarowały, że płaca mężczyzny powinna być taka, aby umożliwiła egzystencję rodzinie.
A gdy już sięgnęły po władzę, okazało się, ze największą zdobyczą nowego ustroju jest możliwość pracy kobiety.
Oczywiście wg propagandy, bo w rzeczywistości praca kobiety była konieczna, aby umożliwić przeżycie rodzinie. Jedna płaca wystarczała tylko na czynsz.
Czemu o tym piszę?
No bo tow. Kalisz proponuje kolejny idiotyzm, jak najbardziej propagandowy.
Propozycję wprowadzenia bezwarunkowego minimalnego dochodu podstawowego, który otrzymywałby każdy obywatel, przedstawił w poniedziałek szef Stowarzyszenia Dom Wszystkich Polska Ryszard Kalisz. „To nie jest inicjatywa populistyczna, ani nieprzemyślana” – przekonywał.
Kalisz – b. poseł SLD kierujący obecnie stowarzyszeniem DWP – powiedział, że w sprawie ustanowienia takiego dochodu została podjęta Europejska Inicjatywa Obywatelska. „Na podstawie Traktatu z Lizbony zainicjowane zostało przez naszych współpracowników z Niemiec działanie na rzecz obywatelskiej inicjatywy dla ustanowienia minimalnego dochodu gwarantowanego” – powiedział polityk. Podkreślił, że on i członkowie DWP zbierają już w tej sprawie podpisy w Polsce i „idzie to bardzo dobrze„.
Europejska Inicjatywa Obywatelska umożliwia mieszkańcom UE zgłaszanie propozycji legislacji. Jeśli w ciągu 12 miesięcy zyskają one poparcie co najmniej miliona osób z siedmiu krajów UE, mogą zaowocować nowymi unijnymi decyzjami, strategiami lub przepisami.
Kalisz pytany ile miałby wynieść w Polsce taki dochód – gdyby został wprowadzony – odparł, że może powiedzieć jedynie szacunkowo, że „musiałby być na poziomie ponad 1000 zł, pewnie między 1000 a 2000″. „Na szczęście istnieje Traktat z Lizbony, my takich szacunków we wszystkich krajach UE nie jesteśmy w stanie przeprowadzić. Jak zbierzemy milion podpisów, będzie to musiała zrobić Komisja Europejska i państwa członkowskie, w tym również polski rząd” – dodał.
Kalisz co prawda nie bierze pod uwagę tego, że taki nagły zastrzyk gotówki doprowadzi jedynie do wzrostu inflacji, ale jak najbardziej wpisuje się w stare, pochodzące jeszcze z minionej epoki, hasło: Czy się stoi, czy się leży, tysiąc złotych się należy.
Ale nie ukrywam, że propozycja Kalisza jest atrakcyjna.
Bo przecież tego co jest, na trzeźwo nie da się przeżyć.
A 1000 zł to prawie dwie flaszki dziennie.
I jeszcze słoik ogórków…:)
9.09 2013