Lirnik i szaman
05/05/2011
343 Wyświetlenia
0 Komentarze
11 minut czytania
Dowiedziałem się właśnie, że Bronisław Wildstein napisał sagę swojej rodziny i wyda ją niebawem drukiem. Co za wspaniała wiadomość.
Dowiedziałem się właśnie, że Bronisław Wildstein napisał sagę swojej rodziny i wyda ją niebawem drukiem. Co za wspaniała wiadomość. Opowieść zaczyna się ponoć w roku 1905. To był ważny rok, car poluzował wędzidło i przestały obowiązywać represje narzucone Polakom po Powstaniu Styczniowym. Sagę swojej rodziny napisała wcześniej Anda Rottenberg, a także wspominany tu przeze mnie Andrzej Zoll. I kto jeszcze napisze sagę? Może Napieralski? Może Wołek? Polityczne analizy, programy gospodarcze i proroctwa ekonomiczne nie są już ważne? Straciły na znaczeniu? Teraz będziemy pisać sagi. A tak, sagi. Bo to jedyny sposób by ktokolwiek jeszcze słuchał wszystkich naszych guru, bez względu na to czy są z prawej czy lewej strony. To samo dotyczy artystów. Niniejszym ogłaszam, że kończy się czas szamanów. A czas ten zaczął się, o czym Bronisław Wildestein pewnie nie wie, w tym samym roku, w którym zaczyna się jego rodzinna saga. Dla mnie osobiście także rok 1905 ma znaczenie. Urodziła się wtedy moja babcia – Waleria, z domu Goliszek, w czasie swojego długiego życia nauczyła się jedynie czytać, na pisanie nie starczyło już czasu. Tak więc ja muszę co jakiś czas wspomnieć o niej, bo uważam to za swój obowiązek. Sagi jednak nie napiszę, a na pewno nie teraz. Trendy bowiem, ważne i właściwe płyną gdzie indziej i inny jest bieg strumieni, ku którym podąża zwierzyna. Saga Wildsteina przepadnie, tak jak przepadną wszystkie rewelacyjne powieści Ziemkiewicza oraz jego szczere wyznania drukowane obecnie w salonie24. To wszystko nie ma znaczenia albowiem czas szamanów się skończył.
Szaman artysta, szaman polityk, szaman kaznodzieja – to są wszystko archetypy, które zdominowały wiek XX. Ich wyróżnikiem jest całkowita izolacja medium od odbiorcy. Na tym polega szamanizm. Pomiędzy artystą a odbiorcą jest cały szereg bytów fizycznych i prawnych, które utwierdzają widza i czytelnika w poczuciu, że jest na właściwym miejscu i dobrze wybrał – ten człowiek, którego słucha, którego książki czyta jest godny uwagi i zainteresowania. To szaman. Wildstein także jest szamanem i Ziemkiewicz i inni, nawet ten głupi Migalski, którego Janke nadyma i czyni zeń bohatera swoich programów telewizyjnych. Gdybyście nie wiedzieli, to spotkanie z Migalskim już w czwartek, w salonie24, zajmijcie miejsca, bo może nie starczyć dla was foteli w tym kinie. Szamanizm polega także na tym, że pieśń którą szaman nuci ma znaczenie drugorzędne, o wiele istotniejsza jest osoba szamana, a raczej nie ona sama, a jej wizerunek medialny. Szaman ma swój czas antenowy, w czasie którego mruczy przepisane rytuałem formułki, podskakuje i potrząsa grzechotkami z kości skrzydłowej orła, wydając przy tym właściwe dla swojego plemienia okrzyki. Widzowie są przygotowani na występ szamana, nie oczekują niespodzianek, ani nowości, chcą rytuału i powtórzenia tych samych formułek. I szaman nigdy ich nie zawodzi. Także nasi szamani mają na tym polu swoje osiągnięcia, ale idzie im słabiej niż tamtym, bo budżety są tutaj mniejsze, a przez to szaman nasz niżej skacze i słabiej grzechotką potrząsa. Pokazuje się jednak w maskach przeróżnych chętnie i taniec swój także chętnie wykonuje. Tyle, że to już koniec, koniec szamanów.
Kto w takim razie jeśli nie szaman? Kiedy w drugiej połowie XIX wieku francuscy malarze jeździli na motyw, siedzieli w krzakach nad rzeczkami i paćkali po płótnie każdy mógł podejść do nich, każdy mógł zagadać i każdy mógł zapytać – a co pan tam smarujesz, panie Corot? I malarz się nie obrażał, nie unosił tyłka wyże bioder i nie czerwienił się z oburzenia. Był bowiem kimś w rodzaju lirnika, miał swoją opowieść, swoją prawdę i nią się posługiwał. Tyle, że lirnik, każdy lirnik zamknięty jest w obszarze znaczeń właściwych jednemu tylko językowi i jednemu plemieniu. I to było właśnie najważniejsze ograniczenie, które spowodowało, że lirników zastąpili szamani. Przekaz szamana jest bowiem uniwersalny, a jeśli taki być przestaje, to trzeba szamana wymienić. Szaman śpiewa bowiem pieśń taką, którą ma zrozumieć jak najwięcej ludzi, jest przy tym kreowany na wybrańca, a ci którzy go otaczają nazywają siebie elitą i tworzą klub zamknięty. Ich produkcja jednak to nędza, dno i syf, bo taki jest warunek ich istnienia. Jeśli pomiędzy nimi a odbiorcami jest nieprzepuszczalna bariera natychmiast odbija się to na jakości przekazu – zostaje on spłaszczony, lub jak kto woli – staje się bardziej uniwersalny. Czyli mówiąc po mojemu – gówniany. No bo cóż to jest saga? To jest narzędzie całkowicie nie przystające do czasów, do myśli i do tradycji nawet. To jest tylko figura, która ma podkreślić znaczenie szamana, nowa grzechotka z kości skrzydłowej orła, nic więcej.
Gdzie w takim razie jest tajemnica – otóż jest ona w tych samych krzakach, w których siadywał swego czasu pan Corot, czyli w sposobie w jaki dystrybuowana jest treść. Skończmy teraz z metaforami i zejdźmy na ziemię. Książki sprzedaje się poprzez sieci dystrybucji i małe księgarnie. Ten pierwszy kanał dominuje, a ten drugi stanowi ledwie ułamek procenta w sprzedaży. Sieci stawiają swoje warunki i nie płacą. Do tego traktowane są jak tuba propagandowa dla treści tak zwanych postępowych czyli dla produkcji nowoczesnych szamanów. Sprzedaż wspomagana jest machiną propagandową, która pracuje na najwyższych obrotach. Machina ta zredukowała funkcję autorów. Nie są już oni mistrzami, nie są lirnikami, służą jedynie do tego by przekazać na kilkunastu stronach jakieś banalne treści, mające uprawdopodobnić główny propagandowy przekaz. Są także oczywiście szamani, których czas się kończy. Zostali oni wypromowani na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy nie wiadomo było jeszcze jak ukształtuje się rynek znaczeń i idei. Są i system pozwala im tańczyć o ile nie modyfikują za bardzo swoich pieśni. System jednak nie może doczekać się kiedy szamani przestaną, bo wtedy będzie można spokojnie zlikwidować tę archaiczną instytucję i wprowadzić na to miejsce autorów wymiennych jak żarówka w nocnej lampce. Jeden się wypali, wstawiamy drugiego. To już się dzieje na naszych oczach. Gdzie jest dziś ta cała Masłowska i ten cały Kuczok?
Szamani wiedzą, że ich koniec jest bliski i wykonują różne wygibasy, żeby go opóźnić. Na przykład piszą sagi, albo przedstawiają się w jako nieustraszeni bojownicy w walce o prawdę. Nic im to nie pomoże. Walka o prawdę nie toczy się bowiem w telewizji, ani w salonie24, ani nawet w nowym ekranie. Walka o prawdę toczy się zawsze tam, gdzie świeci księżyc, gdzie dziad lirnik kręci korbką i śpiewa, a dzieci i smutne kobiety słuchają go, patrząc na rzekę. Tam właśnie i nigdzie indziej. Nie pomogą żadne sagi, żadne demaskacje, żadne programy i burze mózgów. Nic z tego w ogóle nie będzie jeśli przekaz nie będzie wędrował prosto do odbiorcy i jeśli nie będzie prawdziwy. To mówiłem ja –Coryllus.