Może mam dziś taki dzień, że wszystko układa się na ostrzu noża?
A może bolesna celność spostrzeżeń blogera Jacka Korabity Kowalskiego wydobyła to bardziej radykalne „ja” z czeluści mojego, na co dzień częściej ironicznego i umiarkowanego, jestestwa?
Wspomniany bloger napisał bardzo ciekawy tekst, ale jeden akapit, a właściwie jego ostatnie zdanie, wywołały we mnie nagły imperatyw. Żeby zareagować. Najpierw na jego blogu, potem tu, na rzadko uprawianym własnym poletku.
Mam chyba silną potrzebę odbicia się od odczuć innych.
Jacek Korabita Kowalski napisał bowiem tak: „Okazuje się, że – trzeba to, niestety, powiedzieć – państwo polskie nie zdało egzaminu. Część obywateli straciła zaufanie do rządzących i to straciła je w sposób, by tak rzec – fundamentalny. Wielu uważa, iż ma podstawy do realnej bojaźni, iż Rzeczpospolita, jej urzędy i instytucje, okazują się mieć charakter wydmuszki. Jak schyłkowa Sarmacja w wieku XVIII. Tak to się formułuje na poważnie w wielu przyjacielskich rozmowach, o wiele zaś rzadziej w publikacjach i wypowiedziach otwartych. No bo rzeczywiście problemy okołosmoleńskie mogą na coś takiego wskazywać, acz strach o tym mówić głośno. No i co potem z taką wypowiedzią zrobić? Jak ją weryfikować, jak oswoić się z taką wersją wydarzeń, na którą nic nie można poradzić, a która domagałaby się działań skrajnych?”
I tak sobie myślę, że JK K nazwał rzecz po imieniu. Sprawy powoli docierają do ściany, wszystko co ważne, a wydawałoby się łączące Polaków – popękało. A ci, którzy piszą o dwóch plemionach, choć tworzą fałszywe symetrie, albo wręcz intencjonalnie fałszują, relatywizując rzeczywistość, co do sedna mają rację.
Dziś w Polsce żyją dwa plemiona. Nie mam wątpliwości, bo od roku sam czuję się członkiem jednego z nich. I choć formalnie posługuję się tym samym językiem co „oni”, śpiewam ten sam hymn, używam tej samej waluty, powiewa nad nami ta sama biało-czerwona – mam coraz silniejsze poczucie odrębności. Nie widzę już żadnych istotnych, wartościujących zbiorów wspólnych „z nimi”.Dla mnie są dzikimi ludźmi. Używają lapków, kończyli MBA i wiedzą, jak działa giełda. Ale są barbarzyńcami. I nawet nie chce mi się już niuansować, czy godzą się na orwellowską rzeczywistość z głupoty, strachu, czy konformizmu. Myślę nie tylko o dzikich politykach, dzikich dziennikarzach, czy dzikich celebrytach, ale przede wszystkim o milionach dzikich konsumentów ich działalności.
To dla mnie plemię obce. I gardzę nim bez wyrzutów sumienia, jako społecznością, ale jeszcze bardziej każdym z plemieńców-odmieńców z osobna. Bo ostatni rok, od 10 kwietnia, to dla mnie cezura. Rubikon. Który mentalnie już najwyraźniej przekroczyłem.
Żyję ze słowa, a dziś czuję się wobec wyzwania opisu rzeczywistości bezradny. Bezradność zaś musi rodzić pokusę – jak trafnie to nazywa JK K „działań [myśli] skrajnych”. Dlatego jestem pewien, że nawet jeśli jakoś się ten naród z czasem poskleja, zawsze będę widział wokół siebie członków tego drugiego, obcego, dzikiego plemienia.
Pewnie bez pokusy odwetu. Ale jednak z pogardą, która już nie zniknie.
Też tak macie?
Ps. Bloger JK K, jak zawsze szlachetny, odpisał mi tak: „Ostrożnie jednak z tą pogardą. Ostrożnie. Zwłaszcza w Wielki Piątek”. I JK K chyba ma rację, wskazując, że „są jeszcze rodacy normalni, choć niezgodni”. To znaczy mam nadzieję, że ma rację, a ja jestem grzeszny, bo zabrakło mi wyrozumiałości.
http://korabita.salon24.pl/300603,prowizoryczny-rachunek-smolenski