Motto: Ogromnie lubię, gdy ludzie bałwanieją do kwadratu – Józef Szwejk.
Polacy, którzy po wejściu Polski do Unii Europejskiej w 2004 roku przybyli do Wielkiej Brytanii i Irlandii, mają poczucie sukcesu, zarówno w sferze materialnej, jak i kulturowej.
Przekonują o tym badania, które przeprowadził zespół polskich naukowców: Dr Agata Mleczko, dr Jakub Isański z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu i mgr Renata Seredyńska-Abou Eid z Uniwersytetu w Nottingham. Wynika z nich m.in., że zmieniły się trendy migracyjne Polaków oraz ich pozycja społeczna – dzięki awansowi materialnemu oraz lepszemu postrzeganiu ich przez brytyjskich obywateli. Wszystko to zajęło niecałe 10 lat, co pokazuje wzrost zdolności adaptacyjnych Polaków, którzy doskonale wpasowali się w mozaikę społeczno-kulturową Wysp.
1.
Po 2004 roku doszło do prawdziwego exodusu Polaków na Wyspy; według różnych szacunków, do Wielkiej Brytanii i Irlandii wyjechało ich co najmniej 700 tysięcy (inne dane mówią nawet o milionie). Po 2008 zaznaczył się spadek, po czym liczba emigrujących na Wyspy Polaków znowu wzrosła. Ta „imigracyjna dynamika” staje się obecnie stałym trendem charakteryzującym przemieszczanie się Polaków na całym świecie.
– Współczesne ruchy migracyjne to bardzo dynamiczne zjawisko – zwraca uwagę w rozmowie z Onetem dr Agata Mleczko, niezależny ekspert od spraw migracji. – Największym skupiskiem Polaków jest ciągle Londyn i Dublin, ale Polaków można znaleźć dosłownie wszędzie; dwa tygodnie temu na lotnisku na irlandzkich Wyspach Aran operatorem lotów okazał się być Polak. To mnie zawsze zdumiewa, kiedy spotykam rodaków w tak odludnych miejscach – dodaje.
Według dr Mleczko, współczesne migracje Polaków nie przypominają tych sprzed 1989 roku. – Coraz rzadziej można zaobserwować scenariusz „wyjazd-pobyt”. Polacy wykształcili w sobie ciągłą gotowość do zmian i bardzo duże oczekiwania w stosunku do procesu migracyjnego; to znaczące osiągnięcie w tak krótkim czasie – podkreśla ekspertka.
Jaki jest obecnie cel Polaków migrujących na Wyspy? Dr Mleczko odpowiada, że migracja jest dla nich sposobem realizacji własnych ambicji. Z badań naukowców wynika, że nie chodzi już o proste „zarabianie na mieszkanie i powrót do Polski”, choć, oczywiście, takie scenariusze też się zdarzają.
– Coraz większa grupa badanych podejmuje wysiłek migracyjny aby zdobyć lepsze niż w kraju wykształcenie, nabyć umiejętności językowe powiązane ze swoim zawodem, ale też aby zasmakować życia w innych niż nasze warunkach – mówi dr Mleczko w rozmowie z Onetem. – Z przeprowadzonych przez nas ankiet wynika, że prawie wszyscy Polacy uważają swój projekt migracyjny za sukces, a to świadczy o dużym zaangażowaniu i właściwych umiejętnościach w wykorzystaniu swojej sytuacji – dodaje.
– W naszych badaniach grupę z najwyższymi aspiracjami i umiejętnościami realizacji nazwaliśmy „Project: ME”, aby w ten sposób zaznaczyć, że emigranci, poprzez migracje, budują siebie i swoją tożsamość. Grupa ta charakteryzuje się przede wszystkim dobrowolnie podjętą decyzją o migracji, która jednocześnie jest elementem kształtowania siebie – tłumaczy dr Mleczko.
Grupa tych osób posiada praktyczne umiejętności realizacji „pomysłu na samego siebie”, co przekłada się następnie na sukces osobisty. Z badań wynika, że Polacy obecnie stawiają wyżej nabyte doświadczenie zawodowe niż zarobione pieniądze. Wysoka ranga takich wyborów sugeruje, że dla polskich imigrantów, poza pieniędzmi, coraz bardziej liczy się komponent kulturowy.
Polacy odnieśli sukces, pora na kolejne kraje
Podobnie sytuację ocenia Krzysztof Lisek , eurodeputowany PO. Jak podkreślił, Polacy są na świecie postrzegani jako kompetentni pracownicy, którzy dobrze sobie radzą w świecie konkurencji.
2.
Proszę, oto sukces kraju średniej wielkości położonego w centrum ponoć najbardziej ucywilizowanego kontynentu:
Warunki stworzone dla społeczeństwa są takie, że aby żyć, trzeba emigrować.
Wg niedoszłego twórcy „zjednoczonej Europy” mieliśmy stać się rezerwuarem niskowykwalifikowanej siły roboczej.
I jesteśmy.
Nie tylko dla najbliższego sąsiada, ale i dla krajów „starej” Europy.
Armia polska relatywnie osiągnęła siłę i gotowość niższą, niż po II rozbiorze.
Za to etaty administracyjne (bo trudno mówić o dowódczych z braku sprzętu i żołnierzy) obrodziły – generałów ci u nas dostatek (więcej, niż we wrześniu 1939 roku, gdy po mobilizacji armia liczyła circa milion żołnierzy!).
Ale do tzw. zadań policyjnych, rozumianych jako trzymanie społeczeństwa za mordę, taka „armia” w sam raz się nadaje.
Przecież do rozpędzania demonstracji wystarczy T-34 czy co tam w Łabędach jeszcze klepali ostatnio.
Jedyne szkolenie quasi wojskowe, jakie przechodzi młodzież, odbywa się… na kibolskich ustawkach.
Czy może dziwić tekst piosenki?
(…)
Po raz ostatni
To nasz ostatni raz
Ostatni taniec
Ostatnie łóżko
Wisi u szyi ostatni kamień
I łzy ostatnie schną pod poduszką
Nie warto…
Nie liczy się…
Ostatni gasi światło
Ostatniego gryzie pies
Ostatni zawsze zostaje w matni
Jestem ostatni
Bo nie mam siły biec
Nie widzę stawki – gdzie ten ostatni ?
Nie warto…
Nie liczy się…
Z ostatniej wieczerzy
Nie został tu prawie nikt
Ni Święty Jerzy ani głupcy bławatni
Odleciały ptaki
Odpłynęły statki
Ze złotej tacki wciągam ostatki
Nie warto
Nie liczy się
(Strachy na Lachy: „Ostatki – nie widzisz stawki”)
3.
Rządzą nami ludzie, którzy publicznie deklarują pogardę dla naszej tradycji.
Dla historii.
I nie chodzi tu tylko o ludzi jawnie deklarujących ubeckie korzenie, jak część posłów z Rucha Palikota.
Bo to takie zoo polityczne, potrzebne choćby po to, by pokazać, jak nisko człowiek może upaść.
Ale marszałek senatu Bogdan Borusewicz publicznie lekceważący Powstanie Styczniowe to już jest dowód na upadek całej klasy próżniaczej, czyli aktualnie zarządzającej.
Bo wedle Borusewicza i reszty mamy się wstydzić Polski i bycia Polakami, gdyż jedyne, co nam pozostaje, to odnoszenie sukcesów zarówno w sferze materialnej, jak i kulturowej.
Na Wyspach.
4.
Kto tak naprawdę wygrał wojnę?
19.06 2013
2 komentarz