Tak się smutnie złożyło, że ekonomia padła ofiarą bezlitosnych wojen światopoglądowych, będąc przecież dziedziną nauki. Historyczna nadreprezentacja liberałów wśród ekonomistów powoduje, że wolność ekonomiczną kojarzy się w powszechnej opinii z liberalizmem motu proprio, czyli liberalizmem filozoficznym. Historyczny błąd liberałów nie polegał tyle na teorii ekonomicznej wolnego rynku, ale na ich socjologicznej ślepocie (A. Rüstow), atomistycznej hipostazie i immanentyzmie (W. Röpke) oraz samowystarczalności formy (W. Eucken). Ten błąd „starych liberałów” (paleoliberałów, leseferystów) miał naprawić przeciwstawiony mu neoliberalizm. Zarówno termin, jak i ramowy program są autorstwa Alexandra Rüstowa i Waltera Lipmanna. Centralną osią paleoliberalizmu była efektywność ekonomiczna. Zapewniała ją silna decentralizacja decyzji społecznych, objawiająca się w codziennej wycenie produktów i towarów przez rozproszonych aktorów gospodarczych oraz woluntarystycznych interakcji społecznych. Tymczasem […]
Tak się smutnie złożyło, że ekonomia padła ofiarą bezlitosnych wojen światopoglądowych, będąc przecież dziedziną nauki. Historyczna nadreprezentacja liberałów wśród ekonomistów powoduje, że wolność ekonomiczną kojarzy się w powszechnej opinii z liberalizmem motu proprio, czyli liberalizmem filozoficznym.
Historyczny błąd liberałów nie polegał tyle na teorii ekonomicznej wolnego rynku, ale na ich socjologicznej ślepocie (A. Rüstow), atomistycznej hipostazie i immanentyzmie (W. Röpke) oraz samowystarczalności formy (W. Eucken). Ten błąd „starych liberałów” (paleoliberałów, leseferystów) miał naprawić przeciwstawiony mu neoliberalizm. Zarówno termin, jak i ramowy program są autorstwa Alexandra Rüstowa i Waltera Lipmanna.
Centralną osią paleoliberalizmu była efektywność ekonomiczna. Zapewniała ją silna decentralizacja decyzji społecznych, objawiająca się w codziennej wycenie produktów i towarów przez rozproszonych aktorów gospodarczych oraz woluntarystycznych interakcji społecznych. Tymczasem dywergencja socjologicznej akceptacji dla porządku kapitalistycznego od jego efektywności i następująca po nim „równia pochyła” skłoniła do socjologicznej refleksji grupę myślicieli, których mianownikiem wspólnym było przekonanie o wartości moralnej i ekonomicznej wolności gospodarczej. Efektem tej refleksji nie była rewizja ekonomicznej teorii, a dodanie nowej osi w kompleksowych rozważaniach na temat społeczeństwa – osi, której wyznacznikiem była „witalna sytuacja” społeczeństwa i silny akcent na nieekonomiczne (polityczne, kulturowe, społeczne) konteksty.
XIX wiek przyniósł ze sobą procesy industrializacji, urbanizacji i technicyzacji, jakich wcześniej w historii świata nie doznano. Stworzona została kompletnie nowa sytuacja antropologiczna. Skoncentrowane masy ludzkie, atomy w aparatach masowej produkcji, zostały skonfrontowane z nową („miejską”) rzeczywistością: Brudem, hałasem, wypadkami, brakiem osadzenia we wspólnocie, nałogami, chorobami. Oczywiście w historii świata nie były to zjawiska nowe. Rzecz polegała na tym, że nie miały one tak jak wcześniej charakteru indywidualnego, pojedynczego, geograficznie rozproszonego czy akcydentalnego, ale skomasowanego i masowego. Tysiące tych samych ludzi, których problemy były identyczne i wzajemnie się wzmacniały, nie wybrały postawy zaciśniętych zębów i pokornego „przeczekania” przejściowych trudności, ale zaciśniętej pięści i rewolty wobec zastanej rzeczywistości. Niewiele państw uchowało się przed taką postawą społeczeństwa. Niezadowolenie społeczne spowodowało nacisk na rozpuszczanie się kapitalizmu w zalewie państwowych interwencji. Nowożytne państwo stawało się heglowskim bożkiem, które ochoczo podjęło się (bez większych sukcesów) napraw tego, co (rzekomo) kapitalizm leseferystyczny zepsuł. Efektem tego było stoczenie się w formy jeśli nie wprost do autorytarnego czy totalitarnego reżymu, to do gospodarki mocno sterowanej. Liberałowie tkwiący w swoim beznadziejnym immanentyzmie przypatrywali się, jak mimo niewątpliwych sukcesów ekonomicznych fien de siecle odchodziło w polityczny niebyt.
Trzeba nadmienić, że teoretycy solidaryzmu, korporacjonizmu, neomerkantylizmu czy socjalizmu „akcyjnego” (jak syndykalizm czy inne koncepty socjaldemokratyczne lub laburzystowskie) nie zanalizowali problemu prawidłowo, tudzież proponowali środki wysoce nieadekwatne do powagi sytuacji. Ich pomysły wzmacniały dokładnie te tendencje, które doprowadziły do rozsadzenia samego leseferyzmu: Koncentracja gospodarcza, nachalna urbanizacja, uzależnienie jednostek od dużych organizmów gospodarczych/politycznych na państwie kończąc. Szukano kozłów ofiarnych: zagranicznych państw/koncernów, imperialistów, Anglików, Żydów, wielki kapitał, a na masonach kończąc. Jedynymi, którzy poprawnie odczytali problem, byli dystrybucjoniści oraz część ruchów agrarnych zwracając uwagę na uzależnienie wielkich mas od wielkich fabryk (co czyniło ich socjologicznie predysponowanych do bycia uzależnionym od państwa), obcości ośrodków miejskich (bądź co bądź to feudalizm był przez tysiąclecia formą naturalną dla 90% ludności) i postępującej alienacji ludzi od wspólnot, brak wystarczającego oparcia w oddolnych, ciałach pośredniczących między jednostką a wielkim Lewiatanem nowożytnego świata. Receptą nie była rewolucja czy skostnienie zaistniałych procesów w korporacjonizmie (te koncepty były niestety marne intelektualnie i opierały się głównie na resentymentach ideologiczno-historycznych) – ale stopniowa, punktowa reforma nakierowana na „witalną sytuację”, o której mówił Alexander Rüstow.
Poprawienie sytuacji sanitarnej w miastach, nacisk na naukę „oddolnej organizacji społecznej” w postaci funduszy samopomocowych czy organizacji wzajemnej pomocy, dekoncentracja urbanistyczna i przemysłowa, wprowadzenie standardów bezpieczeństwa i higieny w miejscu pracy, nacisk na zapomnianą zasadę odpowiedzialności (nieodłącznie związaną z wolnością jako odwrotna strona tego samego medalu) – jakkolwiek były to pomysły, które nie pasowały w obraz samoregulującego się leseferyzmu, pomogły one w końcu uratować sam „kapitalizm”. Ich wyrazem była złota zasada subsydiarności (pomocniczości) – idei, że zadania, z których może wywiązać się niższa wspólnota, nie powinny być przejmowane przez wyższe, co było wyraźnym ostrzeżeniem przed karmieniem Lewiatana.
Obok subsydiarności (niestety w praktyce bardzo „płynnie” stosowanej) naczelną zasadą neoliberalizmu, którą najzwięźlej sformułował Walter Eucken, była zasada bezwzględnej i proporcjonalnej odpowiedzialności podmiotów gospodarczych. Zaraz za nią był przykaz nieustannej obserwacji „sytuacji witalnej”, w jakiej znajduje się społeczeństwo; ta trzecia zasada został z kolei sformułowana przez autora samego terminu neoliberalizm, czyli Alexandra Rüstowa.
Zostańmy na chwilę odpowiedzialności, co ona właściwie znaczy? Dlaczego ma być proporcjonalna? „Kto ma użytek, powinien ponosić i straty”. To banalne z pozoru stwierdzenie jest kluczowe dla zrozumienia, czym neoliberalizm był w swoich założeniach. Jeśli np. bankierzy pożyczają przesadne ilości kapitału państwu, które nie jest w stanie tego spłacić, jest nieludzkim wyżymać ten kraj (a w zasadzie jego mieszkańców) z ostatniego grosza. Wierzyciel pożyczając pieniądze dłużnikowi ponosi ryzyko, jakim jest możliwość nieoddania pieniędzy. Inną sprawą są np. koszta zewnętrzne – coś, co dzisiaj zostało inkorporowane w religię ekologii, a co powinno być prostą zasadą ekonomii politycznej. Jak pisał Friedman, ciężko oszacować poszczególne straty, jaki każdy z nas odnosi np. wskutek dymu i smogu. Można jednak „dopaść” emitenta zanieczyszczeń i obciążyć go kosztami, ew. narzucić mu porządek ramowy dotyczący redukcji (gdy to możliwe, uczciwie dodajmy). Rozwiązanie „neoliberała” Friedmana, które było odpowiedzią na problem przedstawiony przez Euckena, najpełniej znalazło wyraz w Japonii. Tam każdy, kto zachoruje np. na jakąś chorobę układu oddechowego, ma prawo oskarżyć lokalną fabrykę (np. cementownię czy hutę) o poniesione na zdrowiu straty. Japońskie koncerny i japońscy fabrykanci antycypując możliwość strat wynikających z seryjnych procesów o odszkodowania, starają się minimalizować emisje zanieczyszczeń oraz inne straty w postaci kosztów zewnętrznych. Okazało się to też zbawienne na innym polu: Sprowokowało piony badawczo-rozwojowe do inwestycji w (prawdziwą, nie religijną) ekologię i w wypracowanie pożądanych standardów bezpieczeństwa.
XIX wiek był okresem, w którym wolność dryfowała od odpowiedzialności. Fabrykanci unikali często płacenia należnej pensji pracownikom, a w przypadku wypadków w pracy unikali płacenia wszelkich odszkodowań – to zjawisko abstrakcyjnie formułuje się jako problem siły negocjacyjnej. Spowodowało to nacisk na organizowanie się mas robotniczych w związki zawodowe, niwelując nierównowagę w pozycjach negocjacyjnych pomiędzy pracodawcą a pracobiorcą. Niestety, związki zawodowe „poczuły siłę” i odbiły wahadło w drugą stronę, doprowadzając po pierwsze do niebezpiecznej i wysoce nieekonomicznej kartelizacji siły roboczej (postulaty nieustannego podwyższania płacy minimalnej wyrzucają za nawias oficjalnego życia gospodarczego niewykwalifikowanych pracowników), lobbowania w państwowych agendach i za pomocą partii politycznych. Oczywiście fabrykanci także lobbowali, ale z dwóch lobbingów wcale nie wynika(ła) równowaga, tylko doprowadziło do pogłębienia się gospodarczego chaosu i nieuczciwości. Społeczeństwo znajdowało się w stanie wojny domowej. Gospodarka cierpiała z powodu notorycznych strajków, podpaleń hal produkcyjnych i niszczeniu kapitału w fabrykach, łamistrajkowe nierzadko płacili najwyższą cenę za swoją przekorę. Jedni i drudzy lobbowali, walczyli, wysługiwali się państwem, a zasada odpowiedzialności została złożona do grobu. Nic dziwnego, że politycznie wytworzyła się niebezpieczna sytuacja, kiedy wszyscy zmęczeni krwawą walką oczekiwali na silnych ludzi, którzy zaprowadzą porządek. To jest geneza ruchów faszystowskich.
Porównajmy to z dzisiejszą sytuacją: Lobbyści bezkarnie proszą o subwencje, bailouty, państwa organizują i/lub ochraniają ich kartele (np. monetarny jak FED w USA, czy ubezpieczeniowy jak w Polsce OFE), związki zawodowe wymuszają swoje żądania strajkami (na których cierpi reszta gospodarki). Nikt nie ponosi za to odpowiedzialności, a „najlepsze z najgorszych” rozwiązań polega na możliwie jak największym umiarkowaniu każdej ze stron. Sytuacja ze wszech miar podobna do opisanej w poprzednim akapicie. Nie na tym polega neoliberalizm.
Być może afiliowani z neoliberalizmem politycy jak Reagan czy Thatcher zbyt mocno odcisnęli się w opinii publicznej jako wrogowie związków zawodowych, co dodatkowo uczyniło ich wrogami mas robotniczych, co jest swoją drogą pewnym absurdem – ja będąc przeciwnikiem piratów drogowych nie jestem wrogiem wszystkich użytkowników samochodów. Nie mniej prawdą jest położenie zbyt jednostronnego akcentu. Kiedy powiedziało się a), czyli sprzeciwu wobec kartelu siły roboczej, trzeba było powiedzieć b), czyli wolty wobec zorganizowanego interesu gospodarczej władzy. Prawdziwy neoliberał będzie wrogiem obydwu sił.
Po stronie wielkiego biznesu jest długa lista przewin: Subwencje, lobbing, cła ochronne, dopłaty eksportowe, narzucanie standardów reszcie branży, organizowanie karteli, dzielenie rynków, korzyści z państwowych przetargów, szantaże offshoringowe, zwolnienia podatkowe. One wszystkie są złe z tego powodu, że przeczą kolejnej zasadzie neoliberalizmu – zasadzie konkurencji. Nie jest neoliberalizmem sytuacja, w której te czy inne podmioty zostają uprzywilejowane. To tak jakby jeden ze sportowców podczas biegu na 400 metrów musiał przebiec tylko 300 czy 200, podczas gdy inni mieliby do przebiegnięcia pełen dystans. O pryncypialnej zasadzie konkurencji mówili neoliberałowie ze wszystkich trzech kierunków: szkoły austriackiej (Hayek), szkoły fryburskiej (Eucken, Röpke) i szkoły chicagowskiej (Friedman). Teraz proszę chwilę prześledzić, ile dzisiaj z wymienionych na początku tego akapitu środków jest w użyciu. To nie jest i nie może z definicji być neoliberalizm.
Czwartą kwestią jest prywatyzacja. Wbrew pozorom, neoliberałowie nie byli bezwzględnymi jej apologetami. Eucken przestrzegał przed zamianą np. jednego monopolu (państwowego) na drugi (prywatny albo państwowy-zagraniczny). Dokładnie jednak taką sytuację mamy przy prywatyzacji TP S.A. – przejętej przez francuskiego monopolistę Orange. Na pewno nie tak wyobrażali sobie prywatyzacji Friedman czy Eucken.
Kolejnym fatalnym nieporozumieniem jest kwestia deregulacji, rozumianej dzisiaj bardzo opacznie. Z uwagi na niemożność powrotu do leseferyzmu, każdy z neoliberałów rozumiał znaczenie porządku ramowego. To nie sama kwestia regulacji jest problemem: To kwestia ich jakości i liczby. Im ich więcej, tym więcej tworzy się „bocznych kanałów” (Röpke) do ich obchodzenia. Doskonale widać to przy regulacjach sektora finansowego – ich nawał tworzy po pierwsze większe szanse znalezienia drogi do ich ominięcia. Trzeba tylko znać trasę „bocznego kanału”, o co największe firmy mające na usługach sztaby prawników i analityków nie muszą się martwić – znowu mali cierpią. Po drugie nasila się zjawisko hazardu moralnego, czyli ryzyka, że aktor życia gospodarczego świadomie złamie reguły. Instynkt samozachowawczy zmusi zatem przy zbyt wysokiej płacy minimalnej do odwrotu siły roboczej do szarej strefy. Im więcej regulacji, tym większe ryzyko, że szacunek do prawa (naczelna zasada liberałów) zmaleje powodując społeczny chaos, na którym straci notabene także państwo np. wskutek omijania przepisów podatkowych. Tu nie ma prostych recept – każda regulacja może stworzyć mrowie nowych problemów i zazwyczaj kilka(naście) faktycznie tworzy. Dlatego: Jakość, nie ilość. Dzisiaj większość regulacji tworzy chaos, bariery wejścia i koszty transakcyjne, niszczy zasadę konkurencyjności, subsydiarności i odpowiedzialności. Aspirującym do życia gospodarczego podwyższa poprzeczkę, przez którą muszą przeskoczyć, podczas gdy inni – wielkie koncerny – nie będą mieć problemu, a ucieszą się z obniżonej konkurencyjności gospodarki (i wobec tego większego mark-upu).
Konkluzja jest następująca: Krytycy neoliberalizmu z lewa i prawa biją w słomianą kukłę. Przesłankami tej krytyki nie jest rzetelna, sprawiedliwa, intelektualna ocena. Nie definiują oni w żaden sposób neoliberalizmu (musieliby wtedy odkryć, że nie pokrywa się to z ich obrazem, jaki sami sobie skonstruowali), ale traktują to jako słowo-wytrych i ideologiczną pałkę.
Z punktu widzenia ich światopoglądowych interesów rzecz jak najbardziej racjonalna. Dokładnie z takich samych powodów, jakich leseferystów nie było stać w XIX wieku na uczciwą autorefleksję, z tych samych powodów unikają oni jak ognia definiowania pojęć, którym się posługują. Niezależnie, czy będą to przedstawiciele Krytyki Politycznej czy narodowego solidaryzmu, szukają oni kozła ofiarnego, którego mogliby zrzucić z klifu ku uciesze swojej oraz swoich popleczników. Ich liczebność wzrosła w dodatku na tyle, że sami zwolennicy wolności gospodarczej unikają go czy wręcz sami krytykują neoliberalizm jako właśnie odchył od liberalizmu, który to odchył spowodował wszystkie problemy z jakimi boryka się w danej chwili gospodarka.
Pałka spełniła zatem skutecznie swoje zadanie, gdyż oskarżeni skulili się przed nią ze strachu. Nikt neoliberalizmu nie popiera, nie definiuje, wszyscy krytykują. Zatem ja mam dla nich wszystkich wspaniałą wiadomość: To ja, ostatni Mohikanin, który nie wstydzi się afiszować z neoliberalizmem. Jestem dla was chodzącym celem, chociaż może się też okazać, że tarczą, która wszelkie strzały odbije. Przynajmniej obiecuję spróbować uratować to, co pozornie jest nie do uratowania – tego wymaga elementarna konieczność sprawiedliwej oceny intelektualnej neoliberalizmu.
Jestem neoliberałem – i co mi zrobicie? Czekam.
Kamil Kisiel
Civitas humana - dopóki Bóg nie powita nas w niebie, trzeba zajac sie sprawami przyziemnymi. Madrze. I za najmadrzejsze polaczenie uznaje polaczenie wolnej gospodarki z gleboko moralnym spoleczenstwem.
Jeden komentarz