Po burzliwej nocy z 4 na 5 czerwca 1992 r. agenci Bolek, Leszek i Oskar doprowadzili do upadku rządu Jana Olszewskiego. W ten sposób zakończyła się słynna „Noc Teczek” po ujawnieniu przez Posła Antoniego Macierewicza współpracy dużej części polskiego parlamentu ze służbami bezpieczeństwa PRL. W ten sposób zostało też raz na zawsze zażegnane zagrożenie rozmontowania agenturalnego porozumienia z Okrągłego Stołu i z Magdalenki. Młody 32 letni Waldemar Pawlak został wtedy wydesygnowany do stworzenia nowego, bezpieczniackiego rządu. Był to wyjątkowy przypadek jawnego wystawienia własnego premiera przez rezydującą w Polsce agenturę.
Zdecydowanym i trwałym sukcesem sowieckiej rozwietki, było wmówienie Polakom, że zarówno „Okrągły Stół”, „Magdalenka” jak i wybory do sejmu kontraktowego były elementem rozgrywki pomiędzy opozycją, a komunistami z PZPRu, która doprowadziła do bezkrwawej zmiany systemu i odzyskania przez Polskę suwerenności. Nic bardziej mylnego. Z akt KGB pozyskanych przez Władymira Bukowskiego, co potwierdziły wydarzenia późniejsze wynika, że cała transformacja została od początku do końca zaplanowana przez służby sowieckie i ich polską rezydenturę.
Akta IPN ujawnione w bardzo ostrożnej książce Pawła Kowala wskazują, że pierwszą próbą komunistów wyskoczenia z upadającego gospodarczo socjalizmu, bezpiecznego uwłaszczenia się na społeczeństwie i zapewnienia sobie nietykalności była propozycja stworzenia „Okrągłego Stołu” z przedstawicielami Kościoła w Polsce. Był to 86 lub 87 rok i próba miała charakter wybitnie naturalny. Pozycja Kościoła Katolickiego w Polsce gwarantowałaby trwałość kontraktu i uspokojenie nastrojów społecznych, warunki kontraktu były zagwarantowane wysokim stopniem penetracji agenturalnej episkopatu, a Kiszczak był właśnie w glorii pacyfikatora bandytów od Milewskiego, którzy porwali i zabili Ks. Jerzego Popiełuszkę. Propozycja początkowo została przez Kurię przyjęta życzliwie. Na drodze jednak stanął Jan Paweł II, który podczas wizyty w Polsce, w 1987 r. powiedział stanowcze NIE dogadywaniu się Kościoła z reżimem Jaruzelskiego ponad głowami Polaków.
Trzeba było sprawę pociągnąć inaczej, z wykorzystaniem agentury wpływu, którą od 1980 r. skutecznie legendowano najpierw wprowadzając ją do ścisłego kierownictwa Solidarności, potem udając szykany, aż w końcu internując i wsadzając do więzienia. Wszystko z zamysłem wykonania w przyszłości ważnych ustrojowo zadań.
Wszyscy znamy przypadek TW SB „Bolka”, który podobno przerwał współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa już w 1977 r. i został wykreślony z akt. Jednak enuncjacje Anny Walentynowicz, Krzysztofa Wyszkowskiego i Andrzeja Gwiazdy, wskazują na coś zupełnie innego. Już sama legenda przeskoczenia płotu stoczni nie trzyma się kupy, bo płot był tam taki, że nawet Jackie Chan nie potrafiłby tego zrobić. Jest więc motorówka, potem nieudana próba Lecha Wałęsy zakończenia strajku, potem wpuszczenie agenturalnych i umoczonych „doradców” z Warszawy (Kuroń, Mazowiecki – też uczestnik nocy teczek, Geremek), odsunięcie patriotów z Wolnych Związków Zawodowych od kierowania Solidarnością, następnie udane niedopuszczenie do wybuchu Strajku Generalnego po pobiciu Rulewskiego w Bydgoszczy i wreszcie przypadkowe „wystawienie” całego kierownictwa Solidarności w nocy z 12/13 grudnia 81 i internowanie w wygodnym areszcie domowym, gdzie alkoholu i dziewczynek nie brakowało, a w aktach publikowanych przez ARCANA czytamy jak to Wałęsa mówi do funkcjonariuszy SB ” No wypuście mnie już, przecież zawsze wykonywałem to co chcieliście” i przypomina jak to skłócał kierownictwo „S”, by we władzach związku po zjeździe w Hali Oliwii zostały osoby wyznaczone przez Służbę Bezpieczeństwa. Są też inne przesłanki, wskazujące, że „Bolek” nie przestał być agentem w 77 r. ale wręcz przeciwnie, awansował, gdyż jako kontakt szczególnie cenny został przeniesiony z rejestrów polskiego SB do rejestrów rosyjskiego GRU i tam prowadzony m.in. przez rezydenta GRU w Polsce Gen. Czesława Kiszczaka. Taką wskazówką są relacje dziennikarzy, którzy mieli okazję dokonywać kwerendy akt dot. śmierci Jerzego Popiełuszki w archiwach MSW w 1992 r. za przyzwoleniem Jana Olszewskiego (prawdopodobnie bezpośrednią zgodę dał Wiceminister Marasek). Z relacji które poznałem bezpośrednio od tych dziennikarzy (nazwiska są tajemnicą, bo jednemu z nich wtedy porwano dziecko, by przestał dociekać) wynikało, że Popiełuszko mógł być przetrzymywany i zamęczony (torturowany) kilka dni, gdyż został prawdopodobnie powiernikiem dokumentów wskazujących na współpracę „Bolka” bezpośrednio z sowiecką centralą, które miał zawieźć do Rzymu do Papieża Jana Pawła II. Gdyż tylko tak wielki autorytet mógł podjąć decyzję co robić w tej sprawie – pamiętajmy, że Lech Wałęsa rok wcześniej został laureatem Pokojowej Nagrody Nobla, więc każde ujawnienia dokumentów bez poparcia Papieża zostałoby odebrane jako próba zdyskredytowania Legendarnego Przywódcy Solidarności przez władze PRL. Co ważne, J. Popiełuszko, który najpierw miał oficjalnie jechać do Rzymu (kilka dni później niż nastąpiło porwanie), potem oficjalnie zrezygnował z wyjazdu, naraz po tej rezygnacji (która była prawdopodobnie grą dla TW otaczających Ks. Jerzego) dostał paszport.
Jest możliwe, że Popiełuszko zginął właśnie dlatego, iż rozwietka chroniła swojego najlepszego agenta. Później ten człowiek jako pierwszy został zaproszony do programu telewizyjnego – pamiętna debata z Miodowiczem w 1988 r. – oraz na rozmowy okrągłego stołu i do Magdalenki, aż w końcu został Prezydentem RP i człowiekiem, który mafijnym sposobem (nocny układ)doprowadził do upadku Rząd Olszewskiego. Rząd, który miał czelność dobrze i skrupulatnie wykonać uchwałę sejmową przegłosowaną na wniosek Janusza Korwin-Mikkego z UPR. Potem „Bolek” nie raz jeszcze wykorzysta fotel Prezydenta dając pełnie władzy agentowi Wachowskiemu, ułaskawiając pupilków funkcjonariuszy SB z Mafii Pruszkowskiej, wspierając „Lewą Nogę” i niszcząc dokumenty operacyjne SB dotyczące jego własnej osoby.
Drugi uczestnik spisku nocnego to Szef Konfederacji Polski Niepodległej Leszek Moczulski, znany też jako TW „Lech” który zasłynął tym, że siedząc w więzieniu najpierw wezwał swoich zastępców do ujawnienia się i dobrowolnego oddania się w ręce SB, by móc wspólnie zademonstrować siłę KPN na ławie przysięgłych, co też zrobił m.in. Romuald Szeremietiew. Moczulski ku zdziwieniu wszystkich mając na karku wieloletni wyrok został zwolniony na przepustkę 12 grudnia 1981 co wykorzystał natychmiast odwiedzając po domach wszystkich swoich współpracowników. Po wprowadzeniu Stanu Wojennego wszyscy oni zostali aresztowani, a sam Moczulski grzecznie wrócił do więzienia, czym załamał swoich partyjnych kolegów, mających nadzieję, że szef będzie teraz się ukrywał i organizował struktury podziemne. Potem Moczulski zwracał uwagę kompanów swoją nielojalnością w stosunku do kolegów, a po odmowie udziału w strajku w więzieniu w Barczewie zaczął być przez współwięźniów uważany za agenta SB. Noc teczek oraz akta w IPN agenturalność TW „Leszka” potwierdziły. Obecnie toczy się w tej sprawie proces sądowy, zakończony już raz prawomocnym wyrokiem.
Trzecim ważnym uczestnikiem, który pomógł agenturze w odzyskaniu kontroli nad Polską jest Donald Tusk, ostatnio ujawniony jako „Oscar” agent NRD-owskiej STASI, dziwny czyściciel kominów, którego zdjęcia z kominów się okazały nie jego zdjęciami i podobno działacz antykomunistyczny z lat 80-tych, bo tak naprawdę nie wiadomo co takiego zdziałał, co by uzasadniało jego wysoką pozycję (kolejny 30-latek) przy Premierze Janie Krzysztofie Bieleckim i w Sejmie, jako szefa Klubu KLD. Kongres Liberalno-Demokratyczny to ta władza proszę szanownego czytelnika, która wprowadziła do Polski spekulantów z zachodu, która wydrenowała na zewnątrz polski system finansowy i która jako pierwsza (złoty medal) rozpoczęła procedurę gospodarczą neokolonializmu i rozdawania pierwszych koncesji. No i w zasadzie wszystko się ładnie składa, bo wszak Tusk to gość pochodzenia niemieckiego (z domu niemieckiego – można powiedzieć) i jeden z nielicznych „agentów zachodnich” – akta STASI przejął wtedy RFN.
Mamy więc spisek antyrządowy, w którym prym wodzą: agent rosyjski, agent rodzimy i agent sąsiada zachodniego, plus łepek chłopski, figurant, słup wyznaczony na bycie nowym premierem. To ostatnie akurat się nie udało, bo agentura żydowska z Unii Demokratycznej (tzw Lewica Laicka) miała pomysł na swoją Hannę Suchocką.
Jak to się jednak stało, że polscy patrioci tak łatwo dali się zepchnąć agenturze do narożnika?
Nic nadzwyczajnego, oni bowiem w tym narożniku tkwili od początku i nigdy z niego nie wyleźli.
Okrągły Stół, Magdalenka i Wybory 4 czerwca 1989 r. nie były wynikiem porozumienia opozycji z komunistami ale ścisłą realizacją komunistycznego planu skapitalizowania się bez udziału opozycji. Nawet ilość miejsc w Sejmie przeznaczonych dla „opozycji” miała swoje agenturalne uzasadnienie, musiało ich być tyle, by dopieścić wszystkich swoich „umoczeńców” ale nie za dużo, by to głównie agentura lub protegowani agentury się do Sejmu dostali i by ryzyko fikania było jak najmniejsze. Na rozmowy rezydenci zaprosili w 90% tylko swoich agentów. Wzięto może kilku gamoni będących poza podejrzeniem, jako kwiatki do kożucha i alibi. Pełnili oni potem funkcję użytecznych idiotów. Ludzi autentycznie walczący z komunistami i groźni poprzez wpływ na swoje struktury nigdy do tych rozmów nie zostali zaproszeni czyli np. Kornel Morawiecki Przewodniczący Solidarności Walczącej albo kierownictwo KPN – Leszek Moczulski dopiero miał zadanie odbudować swoją pozycję po wyjściu z Barczewa, wcześniej mógłby być kompletnie nieprzydatny, całkiem jak zdekonspirowany agent.
Najważniejszą operacją jaką musiano przeprowadzić było przejęcie Solidarności. Wprawdzie powołana w 1986 r. przez Wałęsę Tymczasowa Rada związku była mocno spenetrowany przez agenturę i urobiona (Bogdan Borusewicz, Zbigniew Bujak, Władysław Frasyniuk, Tadeusz Jedynak, Bogdan Lis, Janusz Pałubicki i Józef Pinior), gdyż wielu jej członków wyszło specjalnie z więzienia by „Bolek” mógł ich powołać – ale pozostały bardzo patriotyczne struktury terenowe, na tyle silne, że w przypadku zalegalizowania „Solidarności” mogłyby wybrać zupełnie „niewłaściwych” przywódców. Co już zapowiadały, podjęte jesienią 1987 i wiosną 1988 r. działania nowopowstałej Krajowej Komisji Wykonawczej.
Mówiąc wprost, większa część NSZZ „Solidarność” ani myślała słuchać Wałęsy oraz jego dworu i dogadywać się z komuchami tylko dążyła do antykomunistycznego przewrotu i rozliczenia bandytów. Proszę zwrócić uwagę, podział na tym tle zaistniał na pół roku przed strajkami 88 i na rok przed debatą w TVP „Miodowicz-Wałęsa” wywołującą wielkie poruszenie społeczne, które to czynniki oficjalnie były podawane jako czynniki zmuszające władzę do rozmów przy Okrągłym Stole. Te kłopoty ujawniły się szczególnie 18 grudnia 1988 r. gdy zamiast Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” który miał rozmawiać z komunistami musiano powołać Komitet Obywatelski przy Lechu Wałęsie, gdyż duża część Solidarności nie zgadzała się na kunktatorstwo.
Taka Solidarność była komunistom i ich agentom absolutnie nieprzydatna. W końcu nie miało być żadnych rozliczeń, a rozmowy miały być teatrem dla pospólstwa, będącym w istocie biesiadą i dyskusją pomiędzy szefami i podwładnymi o sposobie realizacji ustaleń korzystnych dla szefów i systemie premiowania dla podwładnych za ich lojalność i spolegliwość. Trzeba było więc przejąć Związek by nie szumiał, nie kwestionował i nie podburzał.
Dlatego zrezygnowano z legalizacji istniejącej NSZZ Solidarność, z jej władzami, statutem, strukturami w terenie i niepokornym charakterem. Zamiast tego powiedziano, że by zalegalizować to co zdelegalizowane, to tak naprawdę trzeba powołać na nowo i wnieść do sądu o rejestrację. Powołano więc nowy statut, nowe władze, nowe struktury i złożono nowy wniosek. Tylko symbolika i majątek miały pozostać te same, resztę zmieniono dokumentnie naszpikowując niemiłosiernie esbekami tą nową organizację. Wolności prasy i mediów nie było, więc krzyk oszukanych i wyrzuconych poza nawias działaczy oraz członków nigdy nie został usłyszany.
W owym czasie pracowałem jako praktykant archiwista w Archiwum Ruchu Związkowego w budynku OPZZ na ul. Kopernika w Warszawie. Głownie zajmowałem się ewidencjonowaniem znajdujących się na wielkiej sali fantów (dokumenty, książki, pieczątki, teleksy, sztandary itd) zajętych Solidarności po 13 grudnia 1981. Moim kierownikiem był tam wtedy niejaki Józef Tkaczuk, ojciec mojego kolegi z ogólniaka. W pewnym momencie zaczęli się pojawiać przedstawiciele „zalegalizowanej” Solidarności głównie upominając się o sztandary i pieczątki. Mieliśmy obowiązek wydawać. Pamiętam takie zdarzenie, że przychodzi 3 facetów i upomina się o sztandar z jakiegoś regionu, nagle mój kierownik dostaje furii i wyrzuca ich za drzwi. Przepraszam – mówi do nas – ale ja jednego rozpoznałem, to był SB-ek. – No ale papiery mieli w porządku – skomentował kolega. – No niestety mieli, oni wszyscy mają z tej „nowej Solidarności”.
Gdy się nad tym głęboko zastanowić, to zobaczymy jak głęboki sens miały działania podjęte przez huntę Jaruzela. Solidarność na nowo gwarantuje spokój, rozmawianie z własnymi agentami gwarantuje realizację zamierzonych celów, media – Michnik (za zgodą Moskwy) gwarantujący budowanie etosu skruszonych komunistów w imię dobra wspólnego dogadujących się z opozycjonistami-patriotami, Sejm kontraktowy w składzie gwarantującym trzymanie uczciwych Polaków za pysk, kasę gwarantuje KLD i Oskar oraz Soros po linii semickiej, potem gdy wolny Sejm I Kadencji to trzymanie za ryj poprzez „Bolka”. Do Sejmu wchodzi radykalny KPN – jedna z niewielu organizacji, która teoretycznie mogłaby zarwać plan – no ale ją za uzdę trzyma Leszek Moczulski.
I co, nie przydało się?
Mimo wszelkich zabezpieczeń pośrednich pojawiło się realne zagrożenie w maju i czerwcu 1992 r. gdy patrioci postanowili wyjść z narożnika i zdemaskować ten cały udawany salon. Na szczęście na posterunku trwali Lech, Oskar oraz Bolek, wszystko się szczęśliwie skończyło i obecnie 4 czerwca nie jest dniem hańby i zdrady narodowej, ale takim naszym słodkim 22-lipca, jak napisał Michał Nawrocki. A 5-ty dniem triumfu tych Trzech. Ależ oni co rok muszą pić i odbierać dowody wdzięczności.
ŁŁ
Ps. cała reszta potem rozegrała się jak w życiu: jeden trochę się nabył Prezydentem, drugi jest Premierem, a trzeci pozostał frajerem.
Tomasz Parol - Redaktor Naczelny Trzeciego Obiegu, bloger Łażący Łazarz, prawnik antykorporacyjny, zawodowy negocjator, miłośnik piwa z przyjaciółmi, członek MENSA od 1992 r. Jeśli mój tekst Ci się podoba, lub jakiś inny z tego portalu to go WYKOP albo polub na facebooku. Jeśli chcesz zostać dziennikarzem obywatelskim z legitymacją prasową napisz do nas: redakcja@3obieg.pl
34 komentarz