Zdarzało mi się pisać, jako polityk PiS, bardzo pochwalne słowa pod adresem lidera tej partii, ale właśnie to mnie uratowało.
Czasy po 2007 roku przejdą do historii polskiej inteligencji jako okres zdrady klerków. Większość z nas czytała zapewne książkę Bendy’ego pod tym właśnie tytułem. To, co on tam opisuje w odniesieniu do zamierzchłej epoki, dzieje się w Polsce na naszych oczach.
Kiedy w latach 2004-2009 opisywałem wydarzenia polityczne, często stawałem pod prąd dominującej linii wśród komentatorów i dlatego określany byłem przez nich mianem „pisologa”, bo nie dawałem się wpuścić w mainstreamowy chór piewców Platformy Obywatelskiej i nie krzyczałem, że Tusk coś musi. Ale przy tym, co dzieje się obecnie, mógłbym się uważać za osobę uchodzącą na wzorzec z Sevres obiektywizmu. Na naszych oczach doszło bowiem do całkowitego prawie podziału wśród publicystów i naukowców na zwolenników i stronników PO lub PiS. Intelektualiści, którzy winni stać po stronie prawdy, stoją obecnie po stronie jednej lub drugiej partii. Kiedyś będą się za to wstydzić i czerwienić. Ale to dopiero kiedyś….
Bo dziś zdradzają swój klerkowski stan. Wiele razy pisałem, że różnica między politykiem a opisywaczem jest taka, że ten pierwszy funkcjonuje w paradygmacie „dobro – zło”, a ten drugi w paradygmacie „prawda – fałsz”. Oznacza to tyle, że polityk nie musi mówić prawdy, bo to nie jego zadanie – on ma budować dobro, działać na rzecz jego realizacji, przybliżać jego upostaciowienie. Natomiast publicysta, dziennikarz, komentator, naukowiec ma mówić i pisać prawdę. Jego dobro nie powinno obchodzić, on nie może ze względu na nie kłamać, lub przemilczać prawdę. Złym jest politykiem ten, kto biega i obwieszcza po gościńcach prawdę i złym jest ten, kto będąc opisywaczem chce czynić dobro, zamiast pisać prawdę.
Po tym nieco akademickim i mocno uogólniającym wykładziku warto więc przyjrzeć się naszym klerkom. Jedno jest pewne – wielu z nich zdradziło swoją profesję: biegają po kongresach i konwentyklach partyjnych, uczestniczą w komitetach honorowych liderów, piszą i mówią to, co służy jednej z formacji. Ale oprócz takich jawnych deklaracji i coming outów (co jeszcze można zrozumieć i wybaczyć) pełno jest w ich aktywności działań skrzętnie ukrywanych – kibicowania swojemu ulubionemu ugrupowaniu, skrywaniu informacji i analiz dla niego niekorzystnych, pisaniu o nim tylko dobrze, zwalczaniu jego politycznych konkurentów. Polska publicystyka i komentatorstwo pełne jest ludzi, którzy są tajnymi współpracownikami dwóch dominujących formacji – piszą o nich zawsze dobrze, zawsze źle zaś piszą o ich przeciwnikach. Wiem o wielu przypadkach, kiedy znani polscy dziennikarze i naukowcy są na krótkiej linii partyjnej i że piszą tylko to, co służy jednej ze stron politycznego sporu.
Ale jest jeszcze coś – oni nie muszą być instruowani przez sekretariaty partyjne. Oni bowiem sami wiedzą, jak należy pisać i mówić, by ułatwiać życie swojemu ulubionemu liderowi. Bo oni są tak naprawdę politykami ukrytymi pod płaszczykiem dziennikarzenia czy profesorowania – cały czas działają na rzecz zwycięstwa wybranej przez siebie formacji. Selekcjonują informacje, dobierają argumenty, ważą newsy w ten sposób, by komuś pomóc , a komuś zaszkodzić. Większość z nich robi to zresztą bezinteresownie – bo tak sądzą, bo tak uważają, bo uznają to za słuszne. I dlatego ze wszech sił budują to, co uważają za dobre dla Polski. Tylko, że zapomnieli, że to nie ich zadanie – że to zadanie polityków. Ich celem powinno być opisywanie rzeczywistości takiej, jaka ona jest, a nie jej naprawa. To ostatnie jest powinnością polityków, a nie klerków. Jeśli chcą budować dobro, to niech się zapiszą do swojej ulubionej formacji i niech startują w wyborach. Wtedy nikt od niech nie będzie wymagał pisania prawdy, obiektywizmu i niezależności. Ale dopóki wykonują swój zawód, mają pisać prawdę, bez względu na to, komu ona służy. Bo też oni są właśnie sługami prawdy, a nie sługusami jakiegoś polityka.
Nie chodzi więc o to, żeby dziennikarze czy komentatorzy nie mieli poglądów (to zresztą nie jest możliwe). Nie idzie też o to, żeby nie kumplowali się z politykami (sam mam wielu znajomych wśród nich i nie widzę powodu, żeby zrywać te znajomości, bowiem dostrzegam, że to iż się znamy, nie wpływa na ich publiczną aktywność). Nie można wymagać od klerka by był eremitą i by był całkowicie obiektywny. Ale on musi być niezależny – towarzysko i intelektualnie. A więc niech ma swój światopogląd, niech ma swoich znajomych w różnych środowiskach (nawet wśród polityków), ale niech nie myśli jak polityk i nie działa na rzecz jednej partii. Niech nie oddaje swojego umysłu i innych talentów jakiejś formacji, jakiemuś charyzmatycznemu liderowi partyjnemu. Niech będzie niewolnikiem prawdy.
Ostatnie lata przejdą do historii polskiej inteligencji , jako lata hańby i jej deprawacji. Jako czas zdrady klerków. Jeśli tylko będzie mi to dane, to sam to opiszę. I zrobię to w poczucie szczęścia, że mnie to ominęło. Bo psim swędem uciekłem przed tym. Uciekłem do…polityki. I to mnie uratowało. Bo jakbym został w świecie klerków, być może pisałbym peany na cześć Jarosława Kaczyńskiego i udawał niezależnego komentatora. Zdarzało mi się pisać, jako polityk PiS, bardzo pochwalne słowa pod adresem lidera tej partii, ale właśnie to mnie uratowało – bo to normalne w polityce i zrozumiałe ( a nawet oczywiste i…dobre – rozumie to każdy, kto zajmuje się polityką i wie, że ludzie z jednej formacji muszą być wobec siebie lojalni i wspierać swojego szefa, nawet jeśli nie za bardzo w niego wierzą). Gdybym to, co pisałem o PiS jako polityk PiS, napisał jako komentator, byłbym skończony, ale dane mi było wejść do polityki i – paradoksalnie – uratować się. Polityka mnie ocaliła jako klerka (byłego i, być może, przyszłego). Ale ci, co przez ostatnie lata, jako publicyści i naukowcy, pisali wiernopoddańcze artykuły na chwałę Kaczyńskiego czy Tuska, ci, co aktywnie wspierali ich politycznie, ci, co angażowali swój autorytet i dorobek do uwiarygodniania takiej czy innej partii, przejdą do historii polskiego klerkizmu jako jego zdrajcy. Mam nadzieję kiedyś opisać ten mechanizm. I mam nadzieję, że oni mi w tym pomogą. Pomogą zrozumieć tę drugą hańbę domową.
P. S. Specjalnie nie wymieniałem w tym tekście żadnych nazwisk. Nie dlatego, żebym się bał (kto mnie zna, wie że akurat odwagi mi nie brakuje). Nikogo nie wymieniłem, bo nie o oskarżenie kogokolwiek mi chodziło i nie o załatwienie swoich osobistych porachunków mi szło. Chciałem, żeby w tym lustrze przejrzeli się wszyscy ci, którzy dziś opisują swoim odbiorcom świat polityki. I żeby choć przez chwilę zastanowili się, czy aby na pewno Rzeczpospolita będzie z nich dumna. Bo jeśli okazują się klerkami zdradzającymi swoje powołanie, to ta jakby zdradzali swoich widzów, słuchaczy i czytelników. A to tak, jakby zdradzali Rzecz Pospolitą.