Bez kategorii
Like

Zdrada klerków, czyli druga hańba domowa.

25/04/2012
363 Wyświetlenia
0 Komentarze
10 minut czytania
no-cover

Zdarzało mi się pisać, jako polityk PiS, bardzo pochwalne słowa pod adresem lidera tej partii, ale właśnie to mnie uratowało.

0


 

Czasy po 2007 roku przejdą do historii polskiej inteligencji jako okres zdrady klerków. Większość z nas czytała zapewne książkę Bendy’ego pod tym właśnie tytułem. To, co on tam opisuje w odniesieniu do zamierzchłej epoki, dzieje się w Polsce na naszych oczach.

Kiedy w latach 2004-2009 opisywałem wydarzenia polityczne, często stawałem pod prąd dominującej linii wśród komentatorów i dlatego określany byłem przez nich mianem „pisologa”, bo nie dawałem się wpuścić w mainstreamowy chór piewców Platformy Obywatelskiej i nie krzyczałem, że Tusk coś musi. Ale przy tym, co dzieje się obecnie, mógłbym się uważać za osobę uchodzącą na wzorzec z Sevres obiektywizmu. Na naszych oczach doszło bowiem do całkowitego prawie podziału wśród publicystów i naukowców na zwolenników i stronników PO lub PiS. Intelektualiści, którzy winni stać po stronie prawdy, stoją obecnie po stronie jednej lub drugiej partii. Kiedyś będą się za to wstydzić i czerwienić. Ale to dopiero kiedyś….

Bo dziś zdradzają swój klerkowski stan. Wiele razy pisałem, że różnica między politykiem a opisywaczem jest taka, że ten pierwszy funkcjonuje w paradygmacie „dobro – zło”, a ten drugi w paradygmacie „prawda – fałsz”. Oznacza to tyle, że polityk nie musi mówić prawdy, bo to nie jego zadanie – on ma budować dobro, działać na rzecz jego realizacji, przybliżać jego upostaciowienie. Natomiast publicysta, dziennikarz, komentator, naukowiec ma mówić i pisać prawdę. Jego dobro nie powinno obchodzić, on nie może ze względu na nie kłamać, lub przemilczać prawdę. Złym jest politykiem ten, kto biega i obwieszcza po gościńcach prawdę i złym jest ten, kto będąc opisywaczem chce czynić dobro, zamiast pisać prawdę.

Po tym nieco akademickim i mocno uogólniającym wykładziku warto więc przyjrzeć się naszym klerkom. Jedno jest pewne – wielu z nich zdradziło swoją profesję: biegają po kongresach i konwentyklach partyjnych, uczestniczą w komitetach honorowych liderów, piszą i mówią to, co służy jednej z formacji. Ale oprócz takich jawnych deklaracji i coming outów (co jeszcze można zrozumieć i wybaczyć) pełno jest w ich aktywności działań skrzętnie ukrywanych – kibicowania swojemu ulubionemu ugrupowaniu, skrywaniu informacji i analiz dla niego niekorzystnych, pisaniu o nim tylko dobrze, zwalczaniu jego politycznych konkurentów. Polska publicystyka i komentatorstwo pełne jest ludzi, którzy są tajnymi współpracownikami dwóch dominujących formacji – piszą o nich zawsze dobrze, zawsze źle zaś piszą o ich przeciwnikach. Wiem o wielu przypadkach, kiedy znani polscy dziennikarze i naukowcy są na krótkiej linii partyjnej i że piszą tylko to, co służy jednej ze stron politycznego sporu.

Ale jest jeszcze coś – oni nie muszą być instruowani przez sekretariaty partyjne. Oni bowiem sami wiedzą, jak należy pisać i mówić, by ułatwiać życie swojemu ulubionemu liderowi. Bo oni są tak naprawdę politykami ukrytymi pod płaszczykiem dziennikarzenia czy profesorowania  – cały czas działają na rzecz zwycięstwa wybranej przez siebie formacji. Selekcjonują informacje, dobierają argumenty, ważą newsy w ten sposób, by komuś pomóc , a komuś zaszkodzić. Większość z nich robi to zresztą bezinteresownie – bo tak sądzą, bo tak uważają, bo uznają to za słuszne. I dlatego ze wszech sił budują to, co uważają za dobre dla Polski. Tylko, że zapomnieli, że to nie ich zadanie – że to zadanie polityków. Ich celem powinno być opisywanie rzeczywistości takiej, jaka ona jest, a nie jej naprawa. To ostatnie jest powinnością  polityków, a nie klerków. Jeśli chcą budować dobro, to niech się zapiszą do swojej ulubionej formacji i niech startują w wyborach. Wtedy nikt od niech nie będzie wymagał pisania prawdy, obiektywizmu i niezależności. Ale dopóki wykonują swój zawód, mają pisać prawdę, bez względu na to, komu ona służy. Bo też oni  są właśnie sługami prawdy, a nie sługusami jakiegoś polityka.

Nie chodzi więc o to, żeby dziennikarze czy komentatorzy nie mieli poglądów (to zresztą nie jest możliwe). Nie idzie też o to, żeby nie kumplowali się z politykami (sam mam wielu znajomych wśród nich i nie widzę powodu, żeby zrywać te znajomości, bowiem dostrzegam, że to iż się znamy, nie wpływa na ich publiczną aktywność). Nie można wymagać od klerka by był eremitą i by był całkowicie obiektywny. Ale on musi być niezależny – towarzysko i intelektualnie. A więc niech ma swój światopogląd, niech ma swoich znajomych w różnych środowiskach (nawet wśród polityków), ale niech nie myśli jak polityk i nie działa na rzecz jednej partii. Niech nie oddaje swojego umysłu i innych talentów jakiejś formacji, jakiemuś charyzmatycznemu liderowi partyjnemu. Niech będzie niewolnikiem prawdy.

Ostatnie lata przejdą do historii polskiej inteligencji , jako lata hańby i jej deprawacji. Jako czas zdrady klerków. Jeśli tylko będzie mi to dane, to sam to opiszę. I zrobię to w poczucie szczęścia, że mnie to ominęło. Bo psim swędem uciekłem przed tym. Uciekłem do…polityki. I to mnie uratowało. Bo jakbym został w świecie klerków, być może pisałbym peany na cześć Jarosława Kaczyńskiego i udawał niezależnego komentatora. Zdarzało mi się pisać, jako polityk PiS, bardzo pochwalne słowa pod adresem lidera tej partii, ale właśnie to mnie uratowało – bo to normalne w polityce i zrozumiałe ( a nawet oczywiste i…dobre – rozumie to każdy, kto zajmuje się polityką i wie, że ludzie z jednej formacji muszą być wobec siebie lojalni i wspierać swojego szefa, nawet jeśli nie za bardzo w niego wierzą). Gdybym to, co pisałem o PiS jako polityk PiS, napisał jako komentator, byłbym skończony, ale dane mi było wejść do polityki i – paradoksalnie – uratować się. Polityka mnie ocaliła jako klerka (byłego i, być może, przyszłego).  Ale ci, co przez ostatnie lata, jako publicyści i naukowcy, pisali wiernopoddańcze artykuły na chwałę Kaczyńskiego czy Tuska, ci, co aktywnie wspierali ich politycznie, ci, co angażowali swój autorytet i dorobek do uwiarygodniania takiej czy innej partii, przejdą do historii polskiego klerkizmu jako jego zdrajcy. Mam nadzieję kiedyś opisać ten mechanizm. I mam nadzieję, że oni mi w tym pomogą. Pomogą zrozumieć tę drugą hańbę domową.

P. S. Specjalnie nie wymieniałem w tym tekście żadnych nazwisk. Nie dlatego, żebym się bał (kto mnie zna, wie że akurat odwagi mi nie brakuje). Nikogo nie wymieniłem, bo nie o oskarżenie kogokolwiek mi chodziło i nie o załatwienie swoich osobistych porachunków mi szło. Chciałem, żeby w tym lustrze przejrzeli się wszyscy ci, którzy dziś opisują swoim odbiorcom świat polityki. I żeby choć przez chwilę zastanowili się, czy aby na pewno Rzeczpospolita będzie z nich dumna. Bo jeśli okazują się klerkami zdradzającymi swoje powołanie, to ta jakby zdradzali swoich widzów, słuchaczy i czytelników. A to tak, jakby zdradzali Rzecz Pospolitą.

0

Marek Migalski

283 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758