Miętki nie czuję do pilnowania cudzych garów. Popisałem sobie na Nowym Ekranie i raczej nie popisałem się niczym szczególnym. To by było o własnej twórczości – aż tyle.
Oto przemija i to – z wiatrem. Nie dam na tacę ani grosza – postanowione. Inni niech dają – a bardzo proszę. Inni dadzą i będą tu pisać z honorem, a mnie honor nie pozwoli, gdy nie dałem. Dasz – nie dam. Wyprzedasz – kupię. Ładna ta dziewczyna od reklamy wyprzedaży telefonów. W moim typie.
Kupić też nie ma czego od kogo, gdyż gospodarz raz nie sprzedaje, innym razem głosi emisję nowych akcji. Coś-tam, coś-tam kręci i wije – w koło Macieju, w koło. Co, za ile, kiedy, komu, na jakich zasadach? –Ani mru-mru..
Kiedyś nie kupiłem akcji, to i teraz, gdy zapowiedzi ruchów są mętne, obserwuję manewry bojowe Ryszarda Opary z olimpijskim spokojem. Zresztą, co i po co kupować? Kota w worku? Nie lepiej sobie założyć za tysiąc złotych z hakiem własny mały portal?
Kotkę mam i to wierną, wdzięczną najpewniej, że nigdy nie zamykałem jej w worze i pozwalałem siadać na kolana, gdy ja piszę. Teraz też siedzi i mruczy. Co ta ruda sobie myśli, gdy głęboko patrzy mi w oczy? Widzę przywiązanie i wdzięczność. Przywykłem. Nasz tajemny rytuał wypłynął wreszcie na światło dzienne w tym akapicie wyznania.
Kotka nie jest na szczęście czarna, a ja nie jestem babą, co chroniło mnie dotąd – czy aby na pewno – od posądzeń o odprawianie czarów! Gdybym był babą, to dawno odleciałbym z Nowego Ekranu na psychodelicznej miotle – ku opisom bardziej śmiałych rozważań o duchowości i jej niewidzialnych zderzeniach z materią oraz formami cywilizacji śmierci.
Trudno tu coś napisać o religiach bardziej otwartym tekstem, gdyż młot na szatana trzyma w spracowanych prawicach nazbyt wielu mesjaszy. I zawsze są gotowi, by nim przywalić. Za żywota. Na odlew.
Mam ci ja, niestety, delikatną naturę. Dlatego raczej milczałem niż debatowałem na tablicach New Screen-ów . Wybaczcie, moi sympatyczni. Nie popisałem się sztuką żeglowania po morzach religioznawstwa, antropologii kulturowej, psychologii, filozofii, teologii, czyli dyscyplin, które lubię i sobie od wielu lat studiuję w mojej pustelni. Tyle by dało się przecież napisać o mistykach rozmaitych tradycji, o odkryciach z pogranicza nieznanego, o praktykach religijnych z najbardziej egzotycznych kultur współczesnych i dawnych.
Ale sobie to wszystko dyplomatycznie odpuściłem, gdy kilka razy jacht, w którym wyruszyłem w podróż, zderzył się z górą lodową dogmatyzmu religijnego – rozmaitych guru, co to wszystko już wiedzą, wiarę posiedli jedyną i pewną, i zawsze są zwarci i gotowi, by wyruszyć w krucjatę przeciw herezji, która mogłaby wykiełkować w cudzej – tu: w mojej – głowie. A co to za przyjemność dostawać w łeb – raz młotem, raz sierpem, raz z prawej, raz z lewej flanki, a innym razem za żywota i na odlew? Lepiej przecież szanować społeczności i ich gorące uczucia religijne oraz dogmaty ideologiczne.
O honorze i o wdowim groszu na tacę już wspominałem. Ryszard Opara, argumentami ostatnich wpisów, był sprawił, że z honorem nie przeleję złamanej złotówki na konto spółki. Bo ja tu pro bono piszę. To nic, że sobie i muzom. To nic.
Żagle na moim jachcie wprawdzie są spuszczone, a ja udaję się na spoczynek do kajuty, ale… tylko dlatego, że jest noc, gwiazdy świecą na moim niebie, a fale wokół jachtu miarowo zagłębiają się w ciszę oceanu. I wiem, dokąd znosi mnie prąd mojego życia. Ufam. Płynę tam, gdzie już jestem – sobą.
Prześpię się, bo po oddechu wyznań, grzechem byłoby zaniechanie snu. Potem policzę gwiazdki na mojej tablicy i zadecyduję, co uczynić. Jedno wybiorę, ale czy to nie wszystko jedno?
Kotka tymczasem mru-mru mruczy na moich kolanach, a jeszcze wczoraj wypadła z domu przez zaspy do drewutni i zagryzła trzy myszy. I chciała mi je przynieść pod kominek w salonie w prezencie, a ja niewdzięcznie wywaliłem jej dar precz.
Cokolwiek tu napisałem, wyznam najszczerzej: lubię Nowy Ekran i ludzi zagubionych na tym archipelagu ostateczności i wykluczenia. Gdy tyle talentów się marnuje miast zarabiać kasę, chce się żyć…I nawet, gdy Ryszard Opara mnie stąd wysiuda precz za brak zaangażowania finansowego w portal, zdania nie zmienię.
Wrzucam bieg na luz. Pisanie – jakkolwiek ma znaczenie dla prowadzonych przez ludzi dialogów – mogłoby być bardziej jak kocie mruczenie i tylko sporadycznie wchodzić w fazę zagryzania mysz. Mariola o kocim spojrzeniu (pamięta ktoś taką reklamę piwa Okocim?) namawiała nie darmo: nie musisz gonić za kasą, daj na luz.
sciezki duchowe w labiryncie zycia i smierci sa otwarte. Ten blog to ostatnie miejsce, gdzie bedziemy je zamykac kluczami doktryn i dogmatów.