Istotą rewolucji jest zaprzeczenie sarcum. Nie postęp, nie poprawa doli najuboższych czy inne tego rodzaju głupstwa.
To będzie tekst o prowokacji, ekstremizmach i demonstracjach, muszę jednak na początek sięgnąć do pewnych odległych analogii, inaczej być nie może. Uprzedzam ów manewr pomny na to, że czytelnik łatwo się nudzi, a administrator jeszcze łatwiej, bo bardziej jest zajęty. Cierpliwości więc i miłej lektury.
Istotą rewolucji jest zaprzeczenie sarcum. Nie postęp, nie poprawa doli najuboższych czy inne tego rodzaju głupstwa. Istotą jest zanegowanie sacrum i dobrze to widać we wszystkich nowożytnych rewolucjach, które nawiedziły obszar zwany cywilizacją łacińską. Pierwsze nowożytne rewolucje ograniczały się do zanegowania władzy papieża, szło im tym łatwiej, że papieżami w początkach wieku XVI byli albo zbrodniarze, albo zboczeńcy. Zanegowanie władzy zbrodniarza czy zboczeńca nie jest żadnym wyczynem i może to zrobić każdy, nawet taki Luter za pomocą kawałka papieru przybitego gwoździem na drzwiach. Jeszcze łatwiej zanegować władzę papieża kiedy żyje się na odległej od centrów Europy wyspie i ma się do dyspozycji wojsko, tajnie działających morderców i pieniądze, a przeciwko sobie jednego faceta nazwiskiem Moore. I nie chodzi tu bynajmniej o Rogera Moore. Taki był początek.
Sprawa się komplikuje kiedy trzeba zdesakralizować władzę świecką, czyli króla i podporządkować go władzy ziemskiej czyli różnym szemranym zgromadzeniom wybieranym przez wpływowych lobbystów, także z zagranicy. Do tego potrzebny jest fachowiec zdeterminowany i nie znający co to hamulce. Ktoś taki, jak pan Cromwell na przykład. Człeczyna ów, którego jedyną zaletą była owa determinacja w działaniu, kontynuował rewolucyjną robotę swojego poprzednika syna króla uzurpatora – także króla – Henryka VIII. Rewolucja bowiem rzadko przypomina wybuch, to nam się tak wydaje, bo tak nas uczą w szkołach. Rewolucja przypomina wyciek gnojowicy ze zbiornika wielkości pałacu kultury. Leci i leci i końca nie widać. Rewolucja angielska trwała długo i zakończyła się zwasalizowaniem tronu wobec parlamentu, w istocie zaś wobec giełdy. Miała swoje gwałtowne wybuchy i ciche tragedie, o których nie wiemy. Zwyciężyła zachowując jednak pozory czegoś innego, pozory wypalenia. To nieprawda, a świadczy o tym fakt, że od rewolucji właśnie, od rewolucji Tudorów zaczynają w Anglii karierę służby specjalne. Tych, prawdziwy król, król-pomazaniec nie potrzebował. Rozbudowane służby tajne potrzebne są jedynie uzurpatorom.
Rewolucja Francuska trwała krócej. Zaczęła się w roku 1789, a skończyła w 1902 ostatecznym zerwaniem konkordatu. Całe stulecie XIX było jedną wielką przepychanką, którą rewolucja w końcu przeważyła na swoją korzyść. Po wybuchu i epoce terroru nastąpiła tak zwana epoka napoleońska. Człowiek, od którego wzięła się ta nazwa, doskonale rozumiał co się święci i kiedy tylko mógł natychmiast zaczął odwracać się od nieśmiertelnych ideałów rewolucji. Koronował się na cesarza nie dlatego bynajmniej, żeby przypodobać się legalnym monarchom, bo tych już – poza cesarzem Austrii – w Europie nie było. Zrobił to, bo wierzył, że dwa tysiące lat tradycji i współistnienia tronu i ołtarza jest ważniejsze niż wszystko inne i daje mu większą gwarancję niż pieniądze, armia czy cokolwiek. Pomylił się. Nie pomogło mu nawet małżeństwo z córką pomazańca zasiadającego na apostolskim tronie.
Chciałbym, byśmy teraz wspomnieli tu o jeszcze jednej rewolucji, która przez historyków i publicystów nie jest tak postrzegana i opisywana. Jest to jednak najważniejsza z naszego punktu widzenia rewolucja w Europie.
Jeśli bowiem przyjmiemy założenie, które uczyniłem na początku, to za rewolucję musimy uznać także powstanie i rozwój państwa pruskiego i późniejsze zjednoczenie Niemiec. Od czego się zaczęło? Kiedy ojciec Fryderyk Wielkiego, Fryderyk Wilhelm I koronował się na króla, zbliżył się doń kapłan z ampułkami zawierającymi święte oleje. – Żadnych mi tu olejów! – wrzasnął król. Przyjął hołd od stanów pruskich i dziarsko wymaszerował z katedry. Powstanie Prus, było rewolucją i to, jak powiedziałem, z naszego punktu widzenia najpoważniejszą. Rewolucją, która nakarmiła się ciałem i krwią Rzeczypospolitej.
Czy zadawaliście sobie pytanie; jak to się stało, że podczas trwania wojen napoleońskich oraz Księstwa Warszawskiego, na całym obszarze byłej już Polski, tylko częściowo przecież uwolnionej nie było żadnej spiskowej roboty? Czy zastanawialiście się dlaczego nie powstała tam żadna organizacja wymierzona w tron? Powiem wam, bo organizacje takie w świecie nowoczesnym, wszystkie jak jedna były albo tworzone przez tajniaków, albo były wzorowane na tych organizacjach, które tajniacy stworzyli. Polska zaś upadając nie zostawiła żadnych tajnych struktur.
Co innego Prusy, cała okupacja napoleońska Prus to jedno wielkie przeszukiwanie miast i wiosek. Szukano oczywiście spiskowców. Młodych, energicznych, ideowo nastawionych niemieckich patriotów. Pełno ich było w Prusach Wschodnich, na Pomorzu, w Wielkopolsce. Skąd się wzięli? Struktury tych wszystkich bundów zaczęli tworzyć byli już oficerowie tajnych kamer jego wysokości Fryderyka Wilhelma III. Ten zaś odziedziczył ich po swoich poprzednikach, którzy jak każdy rewolucyjny rząd, zadbali o to, by obok armii w państwie istniała też policja polityczna. Te właśnie, wymierzone we Francuzów spiski, kreowane przez fachowców pamiętających jeszcze rozbiory Polski, były matką wszystkich tajnych, niepodległościowych i wolnościowych ruchów jak Europa długa i szeroka. Od włoskich karbonariuszy do filomatów w Wilnie. Kto zaś był ich ojcem? Już mówię. Był nim Najjaśniejszy Pan, Cesarz Wszechrusi i Król Polski Aleksander I, pogromca Napoleona.
Polityka najjaśniejszego była rozległa i uprawiał on ją narzędziami dalece różniącymi się od wojskowych. Przede wszystkim zadbał o to, by na tronach Europy po pierwszej fazie zawirowań rewolucyjnych francuskich zasiadło jak najwięcej apodyktycznych i rządnych krwi oraz pieniędzy małp w koronach. Nie mieli oni nic wspólnego z dawnymi władcami-pomazańcami, byli po prostu nędznymi kreaturami zależnymi od jego woli i grosza. Tak było we Francji, tak było we Włoszech. Skąd się biorą pieniądze – wiadomo – z giełdy w Londynie. Wola zaś wyraża się poprzez stałą obecność najjaśniejszego na obszarach jego zainteresowań. Tę zapewniali spiskowcy. Cała rewolucyjna Francja z Łazarzem Carnot na czele zwróciła swe błagalne prośby ku osobie tego anioła w mundurze, liberała, cudotwórcy prawie i on obiecał im pomóc. To samo było we Włoszech, nie było ani jednej organizacji spiskowej, która by nie brała pieniędzy z Petersburga i nie wierzyła w to, że car będzie zbawcą Europy. To samo było na Węgrzech gdzie wszyscy myślący poważnie o niepodległości patrioci sponsorowani byli przez jego wysokość.
Prostym tym sposobem najjaśniejszy pan trzymał za twarz Burbonów, włoskich królików, oraz samego Metternicha, który choć reprezentował władcę apostolskiego i chrześcijańskiego musiał sam rozbudowywać tajne kamery, już to przeciw Francuzom, już to przeciw swojemu dostojnemu sojusznikowi z Petersburga. Weszło mu to i jego następcom w krew. Jeśli spojrzymy na mapę cesarstwa naddunajskiego, mapę z epoki, zobaczymy jak wielka jest dysproporcja pomiędzy krajami korony św. Stefana, a całą resztą. Węgry były olbrzymie. Bez nich monarchia nie istniała. Węgry były jednak podzielone pomiędzy Niemców i Turków i to gwarantowało ich uległość. Tylko niewielka część pozostałych krajów apostolskiej korony Habsburgów mogła być nazywana krajami niemieckimi. To był nędzny kawałek, trochę większy od dzisiejszej Austrii. Resztę zamieszkiwali Słowianie, zwarci narodowo oraz Włosi. Te wszystkie żywioły protegował swoim autorytetem car. I dla nich właśnie pozakładał te wszystkie tajne, spiskowe organizacje.
Teraz rzecz najważniejsza – co gwarantowało wiarygodność cara w oczach tych wszystkich, nieufnych przecież i mających do czynienia z policją ludzi? Gwarancją była liberalna konstytucja Królestwa Polskiego, którą car wyciągał zza pazuchy zawsze kiedy mu zarzucano, że nie jest liberałem tylko skrytym zamordystą, uzurpatorem i zabójcą własnego ojca. Co oczywiście było prawdą i on o tym wiedział. Wiedział także, że oni wiedzą. Stąd był o wiele bardziej ostrożny od Napoleona. Ten bowiem po koronacji, po sakrze i podpisaniu konkordatu poczuł się już bardzo pewnie czyli jak to pisał dużo później nieśmiertelny Zoszczenko – nie zrozumiał nowych czasów.
A czy my, drodzy (lecę prymasem Glempem), czy my je zrozumieliśmy? Mam wrażenie, że nie do końca. Kiedy już rewolucji udało się zdesakralizować władzę, przyszła kolej na samego pana Boga. Tym zajęła się rewolucja rosyjska, która – jak to opisałem dawno temu w tekście zatytułowanym „O różnicach pomiędzy kontrrewolucjonistą a dysydentem” – trwa w najlepsze. Ile jeszcze potrwa? Nie mam pojęcia. Jej charakter jest jednak łatwy do przewidzenia po tych wszystkich spostrzeżeniach, które sobie spisaliśmy wyżej. Tajne kamery produkują instrukcje, oraz organizują szkolenia. Bez tego nie mogą działać, bowiem ich żywiołem nie jest twórcza improwizacja, ale mozolne doskonalenie procedur, głównie prowokacyjnych, w oparciu o element wcale nie grzeszący inteligencją, przeciwnie, tępy i agresywny. Żeby jednego z drugim nauczyć na pamięć jakichś przepisów, czy kodeksów, trzeba zamknąć takiego w budynku szkoły w Legionowie na cały dzień bez obiadu. Inaczej się tego nie ruszy. Robota jest niewdzięczna, łatwa do rozszyfrowania, dlatego musi być tajna i skodyfikowana. I musi unosić się nad nią duch, swoisty esprit de corps. Czym on się wyraża, mogliśmy drodzy obserwować 11 listopada. To nie jest żadna putinizacja. To jest głęboko zakorzenione w tradycji nowoczesnej Europy postępowanie władzy wobec obywateli. Procedury nie zostały wymyślone w Rosji, być może wdrożono je najpierw w Anglii, a może we Francji. Były wielokrotnie doskonalone i ulepszane. Są jednak granice tych ulepszeń i to daje nam jakąś nadzieję.
Tylko nam Polakom, wiecznym politycznym aspirantom wydaje się, że Rosja próbuje coś złego zrobić tak przez nas ukochanym europejskim standardom. Złudzenia tego nabieramy poprzez zastosowanie złej perspektywy. Rewolucja się nie skończyła, bo jej istotą jest zaprzeczenie sacrum, a proces ten wszedł właśnie w dalszy etap. Tajne kamery wielce są tutaj potrzebne. Podobnie jak wszelkie ekstremizmy. W tych szczęsnych czasach które opisałem tajniacy sponsorowali organizacje firmowane przez chudych idealistów z binoklami na nosie, potem sprawy ulepszono i organizacje po prostu zakładano w celach prowokacyjnych, nie wahano się przy tym przed mokrą robotą, przed rzucaniem bombami i strzelaniem do ludzi. Ekstremizm i prowokacja są bowiem od stuleci dwóch sposobem na zarządzanie demokratycznymi społeczeństwami. Kiedy obywatele mieli broń w rękach mogli jeszcze się temu przeciwstawiać czynnie. Dziś jest już to niemożliwe. Po czym w tych dawnych czasach można było rozpoznać szpicla od obywatela? Po tym, że obywatel unikał ekstremizmów. Szpicel zaś rozniecał je. Pomagała mu w tym postępowa literatura, która pełna jest opisów nieszczęśliwej doli prowokatorów policyjnych zwanych dla niepoznaki bojownikami o wolność ludu.
Proceder ten trwa do dziś. Obawiam się jednak, że wszedł w nową fazę – oto wszystkie już, nie tylko tajne organizacje polityczne są zakładane przez agentów. Cezurą, myślę, jest rok 1968. Nie mam wątpliwości co do Antify, reszta pewnie jest takiej samej proweniencji.
Czy my, ludzie, możemy się jakoś bronić przed tym sposobem opresji, przed prowokacją i ekstremizmem? Tak, możemy to robić na dwa jedynie sposoby. Możemy albo zachować pełną obojętność albo przebić ofertę. To drugie jest niesłychanie trudne, bo ekstremizmy stosuje się głównie po to, by ograniczyć lub pozbawić obywateli praw, żeby więc przestraszyć władzę-prowokatora trzeba mieć jaja co się zowie. Podam dwa przykłady. Jeden historyczny, drugi literacki. Ten pierwszy już opisywałem. Oto po sprowokowanym Powstaniu Styczniowym, powstańczy rząd reprezentowany przez premiera 23 letniego Stefana Bobrowskiego, krótkowidza z pieczątką w ręku, natychmiast uwłaszczył chłopów. Sytuacja była taka, że car mógł jedynie powiedzieć – pas. Co też zrobił. Wprowadził własną ustawę uwłaszczeniową i zaproponował powstańcom amnestię. Jak to się skończyło możecie sobie przeczytać w książce Jasienicy pod tytułem „Dwie drogi”.
Teraz przykład literacki. Legenda mówi, że Marek Hłasko ucząc się w USA pilotażu, taką oto miał przygodę. Wsiadł do samolotu z instruktorem, który miał zwyczaj straszyć kursantów w ten sposób, że na dużej już wysokości, wyrywał nagle jakiś bardzo ważny drążek i śmiejąc się upiornie wymachiwał nim oraz bacznie obserwował zachowanie kursanta. Numer ten zastosował także wobec Hłaski. Pan Marek widząc co się dzieje wyrwał temu pajacowi ten ważny drążek i wywalił go przez okno. Wskutek przebicia oferty ekstremisty tenże ekstremista narobił w spodnie, przez co podróż tym cholernym samolotem stała się jeszcze bardziej nieznośna, bo nie dość, że nie było drążka to jeszcze śmierdziało.
Przypomnę; obojętność lub przebicie oferty. Wszelkie inne reakcje; dialog, oburzenie, prywatne śledztwa, płacz, szlachetne uniesienia i porywy, są reakcjami oczekiwanymi, a każda z nich opisana jest w osobnej instrukcji, które to instrukcje funkcjonariusze musieli zapamiętać na zawsze pod groźbą niezjedzenia obiadu.
Powtórzę więc jeszcze raz pytanie; czy my, drodzy, emocjonując się i drażniąc nawzajem tymi wszystkimi opisami, dajemy dobre o sobie świadectwo? Czy wiara w standardy cywilizacyjne jest rzeczywiście tą wiarą, którą chcemy uprawiać? Przemyślmy to. Złudzenie bowiem, któremu ulegamy jest systemowe i zarażamy się nim już w szkole. Postęp nie istnieje, ale my się go nie potrafimy pozbyć z naszych głów. Świat się nie doskonali bynajmniej i wynalazki niczego tu nie zmieniają. Jedne technologie zastępują inne.
Kolega mój miał nauczycielkę historii. Przemądra ta kobieta mawiała swoim uczniom; dzieci, wszystko pływa, jak powiedział Pantarej. Zapomniała jednie dodać, że wszystko pływa w kółko, zupełnie jak wtedy kiedy spuszczamy wodę w klozecie.
Wszystkich oczywiście zapraszam na stronę www.coryllus.pl gdzie można kupić moje książki” „Baśń jak niedźwiedź. Polskie historie”, „Dzieci peerelu”, „Atrapia”, oraz książkę Toyaha „O siedmiokilogramowym liściu” i tomik wierszy Ojca Antoniego Rachmajdy pod tytułem „Pustelnik północnego ogrodu”.
swiatlo szelesci, zmawiaja sie liscie na basn co lasem jak niedzwiedz sie toczy