Uwaga! Przeczytanie poniższego tekstu grozi porażeniem mózgowym. Zawarte są tam treści faszystowskie i takie tam. Czytanie na własną odpowiedzialność.
No, a teraz będzie o kulturze.
Miałem ostatnio nieprzyjemność być na trzech filamch: Wstyd, Sponsoring oraz Zapiski Toskańskie. Nieprzyjemność z seansu filmowego to zresztą norma w kinach niszowych i studyjnych – stare kina co oparły się konkurencji kilo-, megakin z wieloma salami. W ulotkach reklamowych oraz na plakatach, a także w recenzjach nic nie ostrzegają człowieka, że trafi na drastyczne i obrzydliwe sceny. Choć właściwe powinien się już tego spodziewać na obecnym etapie cywilizacji. A więc już jakakolwiek wzmianka w materiałach reklamowych o czymkolwiek, że coś będzie z płciami powinna zapalić czerwone światełko alarmowe. No, ale człowiek głupi – wciąż ma nadzieję że trafi na normaly film i wróci do domu bez niestrawności .
Amerykańskie kino moralnego niepokoju.
Tak to prawda, nie ma już dzielnych szeryfów tylko jacyć faceci z rozchrzanionymi mózgownicami. Poszedłem na film Wstyd, jakiegoś tam amerykańskiego reżysera czy inego mimo, że w opisach już było coś, że będą momenty. No ale człowiek głupi. Myślało się, że poogląda się jakieś tam niewinne scenki – w końcu to nie wypożyczalnia pornoli tylko stare, ale duże kino w centrum miasta. No i zaczęło się. Amerykańskie kopulacje. Na pocątek tylko trochę zbocznia. Duże amerykańskie mieszkania w Nowym Jorku. Okna od podłogi do sufitu z jedną szybą. Chyba nieotwierane. Bez firanek. Każdy podglądacz oraz funkcjonariusz policji może zobaczyć co się w środku dzieje. Bohaterowie wykorzystują to tradycyjnie po amerykańsku – pełna otwartość na bliźniego swego i ekshibicjonizm. Pani rozklejona na szybie okiennej z rozchylonymi nogami i rękami podziwia panoramę miasta i wczuwa się w obecność partnera, który ukrywa się za nią i energicznie pracuje dla szczęścia obojga. Po chodnikach z rzadka chodzą ludzie, bo tradycyjnie większość jeździ samochodami. Czasem jakiś przechodzień zatrzyma się i spojrzy na migladlącą się parę. No i parę takich scen się przewija. To mozna obejrzeć.
W miarę rozwoju filmu zboczenie rośnie
choć tempo jest raczej szybkie. To chyba jedyne co zostało z dawnej Ameryki – tempo. Dalej już reżyser pokazuje wszelkie swoje obsesje. Mamy więc tradycyjnie sceny z paniami siędzącymi na sedesie i oddającymi mocz (pierwszy tę wiekopomną scenę wprowadził Almodovar). Ze wzflędu na budowę kobiety oraz sposób korzystania z sedesu strugi uryny nie widać, dzięki czemu jeszcze nie uciekłem z kina. Z technicznego punktu widzenia to w trakcie kręcenia tej sceny kobieta nie musiała nawet oddawać moczu. Po prostu siadła na sedesie i ściągnęła majtki, albo odwrotnie, a przy tym co ważne – bez pokazywania miejsc intymnych. Bo była w spódnicy czy sukience. A więc rężyser uczynił łaskę. Nie zrobił pornografii. Że pani oddaje się czynnościom fizjologicznym domyślamy się na podstawie dźwięku doklejonego do ścieżki dźwiękowej. A więc widz może udawać, że nic się nie dzieje, że nie ma scen kiblowych, a pani tak sobie siadła na klopie bo krzesło było zajętę, a strumyk lejącej się cieczy to może otwarty kran. Dobrze, że na razie nie pokazują chłopów w takich sytuacjac. Potem dla odprężenia po tych przeżyciach kilka lżejszych scen przed trudniejszą częścią filmu. A więc zwykłe sceny kopulacyjne jak z typowego miejskiego serialu.
Trudna scena dla widza – wchodzi chop do kibla i wali konia.
Wszystko to z lotu ptaka, a właściwe z lotu muchy w niskiej kabinie ubikacyjnej (w tym czasie ptak ma inne zajęcie), która naiwnie sądzi (mucha, choć nie-minister), że będzie mieć za chwile wyżerkę. Dobrze, że scena trwała krótko. Dobrze że z lotu muchy niewiele widać. Za 2-3 lat pewnie pokażą tę ważną dla egzystnecji ludzkości scnę w całości. Jeszcze wysiedziałem w kinie.
Reżyser chce dobrze, ale jego bohater nie może (normalnie, bo miłość inaczej jak najbardziej).
Jedna randka nie wyszła bo kobieta za szybko uciekła wysiadając na stacji metra. Może i dobrze, bo znając tego pana pewnie by musiaa rozkleic się na szybie z widokiem na Nowy Jork lub kopulować koło śmietnika za dyskoteką.
Była szansa z Murzynką – jedyny jasny punkt filmu.
Trzeba powiedzieć, że nie taka czarna, skóra jak na murzynkę bardzo jasna, rysy niezbyt grube. A wię prawie europejska biala rasa. Bardzo ładna. Chciała naszego biednego zboczeńca poderwać, choć już musiała o nim słyszeć skoro byli z tej samej z pracy. Po uroczej kolacji, głównie za jej sprawą, bardzo miłe, kobiece usposobienie – pełna radośc, o mało nie doszło do skonsumowania randki, ale bohater umie tylko kochać inaczej. Jak jest normalny warsztat ptacy – czyste, pościelone łóżko, choć trochę oddalone od okna to już nie może. Murzynka jest tak dobra, że obiecuje nikomu nie powiedzieć, że chłop nie może. Ach jaka szkoda, że nie można by wymienić parę milonnów polskich kobieta na takie amrykańskie modelki – Mulatki z Nowego Jorku.
Czas na trudne decyzje.
Pani w kasie kina nie obiecywała, że będzie łatwo. I rzeczywiście, choć łudziłem się, że po scenie kiblowej najgorsze już za mną. Niestety, około 1h 20 min. po rozpoczęciu seansu doszło do sceny pedalskiej. Decyzję trzeba było podejmować błyskawicznie ze względu na lawinowo rosnące straty moralne. Wszyscy pamiętamy, że jak gubernator stanu Arkansas zdjął gacie pokazał fiuta i zażadał usługi francuskiej od Pauli Jones to biedna kobieta poniosła straty moralne w wysokości 2 mln $. Choć przypomniała sobie o tym dopiero gdy Clinton został prezydentem. No, a ponieważ jesteśmy w Polsce to i kwoty są niższe.
Ucieczka z Kina Wolność.
Moje straty moralne oceniłem na 50 tys. zł, choć nie bedę składał pozwu sądowego, że względu na skorumpowane Ministerstwo Sprawiedliwości Europejskiej. No, ale dość polityki. Dzięki szybkiej ucieczce z Kina Wolność, odryglowaniu zamkniętych drzwi moje straty nie urosły więcej.
Sponsoring – prawdziwe arcydzieło kobiecej sztuki.
Pani reżyserówna – Szumowska pokazała, że kobieta nie jest obiektem seksualnym, tylko spotyka się z chłopem w wieku jej tatusia, robi mu laskę, a on jej zostawia na prześcieradle pieniądze. Trzeba jednak zacząć od początku. Żeby obejrzeć film trzeba do kina dość. Parędziesiąt minut. Po drodze, trzeba wpaść do spożywaczaka, żeby kupić butelkę wody (o=o, to nie jest kryptoreklama butelki Bols).
I tu piewsze ostrzeżenie od dobrego anioła
za pośrednictwem dwóch ekspedientek. Jedna przy kasie, druga ze zmiotką coś tam z podłogą robi i mówi do tej z kasy, że coś ma z tachwicą. Ta od kasy poroponuje jej jakieś lekarstwo, a ta od miotły:
"Ja wiem co jest na tchawicę dobre".
Pewnie ze względu na moją obecność nie chiała się precyzyjniej wyrazić. Wyszedłem ze sklepu i dalej idę do kina. Siadłem na sali, większość publiczności to kobiety. Zdecydowana większość. A pierwsza scena filmu to akcja z tachwicą, a w niej jakiś stary f*ut. A więc pprzujemność i leczenie gardła bez pośrednictwa NFZ. Trzeba powiedzeć, że jak na kobietę Szumowska pokazała ostra scenę. Myślałem, że będą jaieś babskei płacze, usmiechy, malowanie ust, rozmowy, zwierzenia oraz tylko zdwakowe sceny kopulacyjne, żeby zaznaczyć o czym jest film – o luksusowych prostytutkach. A jednak reżyserówna jest bardzo otwarta i wstydzi się tematu. Trzeba tu coś powiedzieć o aktorstwie i języku. Mimo, że reżyserówna nazywa się Szumowska, to na filmie gadają głównie po frrancusku. Polska aktorka Joanna Kulig robi za prostytukę w Paryżu. Być może to powszechne, Szumowska to pewnie leiej wie jako osoba światowa.
Polskie kobiety to prostytuki – to wszyscy wiemy. Ale po co Szumowska to pokazujje całemu światu?
W filmie jest opowieść o dwóch takich dziewczynach. Jedną gra Francuzka – słusznie, drugą Joanna Kulig – bardzo źle. Należało do obu ról zatrudnić Francużki, a światu sprzedać bajkę, że Polki są cudowne, a Francuzom, Niemcom i Arabom ciała nie dają. Jak się okazało to niejedyny błąd Szumowskiej w filmie. Poza normalnymi scenami kopulacji, z dzisiejszego punktu widzenia mozna by je nazwać poczciwym "bożym" prnolem mamy jednak sceny zboczone.
Do sceny masturbacji Szumowska wytypowała Jaoannę Kulig z jej wielkimi cycykami zamiast Francuzkę Annais Demoustier.
Ona siedzi przodem do kamery, a jej sponsor przed nią stoi i tak sobie robią i patrzą. Dodatkowo, żeby pokazać światu prawdziwy obraz polek i polaków Jaonna Kulig jako znaku intepunkcyjnego (przecinka) używa jej dłuszęj wersji – "kurwa". A więc nie dość, że dziwki to jeszcze ordynarne. Pewnie to uzasadnia ich profesję w Paryżu – do czego tam się możde przydać taka dzikuska? Gestem pocieszenia polskiego kinomana jest scena gwałgu na francuskiej dziwce.
Annais Demoustier dzielnie zniosła kręcenie sceny gwałtu butelą od szampana, nie otwierając przy tym butelki!
Tak, przynajmniej tu "nasza" matka-ojczyzna nie jest ofiarą. Dodatkowo po flimie jak poczytałem w internie okazało się, że aktor grający zboczeńca jest polakiem. A więc nasi górą! Generalnie jedno mnie zaskoczyło. Myślałem, że tylko mężczyźni mogą być zboczeńcami. A tu porszę, pani rezyserówna z własnej nieprzymuszonej woli kręci takie sceny, a na widowni same niewinne niewiasty, poza mną rzecz jasna i jeszcze dwoma czy trzema facetami. Generalnie po tych scenach z wyższej europejskiej półki kultury było już z góry. W zasadzie żadnych obrzydlistw. W zasadzie już można było odetchnać pelnymi płucami, gdyby nie to że kino nie było wentylowane. Na jedną zaskakującą rzecz zwróciłem uwagę.
Francuzka feministka – jak sama nie powie, że nią jest to polski widz nie zorientuje się.
A tę rolę gra Juliet Binoche. Normalnie budzi rano syna do szkoły, martwi się, robi zakupy, nie chodzi do pracy tylko prowadzi dom, obiera ogórki, gotuje, czeka na męża, coś tam niby pracuje zawodowo, niby dziennikarka co w domu pisze artykuły. Jedyne wyjścia z domu to żeby zrobić wywiada z tymi dwiema biednymi dziwkami. I jak tu rozpoznać feministkę? Żeby na to pytanie odpowiedzieć trzeba obejrzeć następny film "Zapiski z Toskanii" gdzie też gra i to główną rolę. Różnią się charakteryzacją i makijażem. W "Zapiskach z Toskanii" ma łagodny, kobiecy, ładny, pełny wyraz twarzy. Nie jakaś tam zasuszona anorektyczka. A w "Sponsoringu"? Ostre, chude rysy twarzy, Napoleon w spódnicy, wygląd jak dziennikarka TVN. No ale to była jedyna wskazówka. Żeby tego się domyślic trzeba było mieć nosa jak dedektyw Rutkowski. Ostatecznie widz się dowiedział, że jest feministką kiedy gadała przez telefon coś o feminiźmie. A i tak nie uwierzyłem. Nie wie francuz co to feminizm. Gdyby im tam sprowadzono na żony kilka miloonów polskich kobiet to by dopiero przepadli. Pewnie by wszyscy uciekli nawet do Anglii. Był też przyjemny akcent.
Cudowna kreacja Krystyny Jandy – wcieliła się w WIEDŹMĘ jakby całe życie na tę rolę czekała. Aż chciałem wskoczyć na ekran wrzucić widłami na stos i podpalić benzyną.
I jeszcze bym zapminiał, na tymk filmie też była scena moczowa. Jakoś mają reżyserowie słabość do niej. Bo jakby pominąć fakt obrzydlistwa, to scena dla reżysera jest intelektualnie frapująca. Siedzi kobieta na klopie ze spuszczonymi gaciami, w sukence nieco podkasanej, nic nie widać, a jedynie słychać. Co ona robi, czy na pewno czy nie oszukuje i dlaczego nie widać a słychać?
Zapiski z Toskanii – wreszcie odrbobina normalności, ale tylko odrobina.
Pierwszy film od lat film kinowy, w którym nie było scen kopulacji, spółkowania itd. A już z sikaniem to nie mogę sobie prypomnieć tych czasow kiedy nie pokazywano. Byłoby cudownie gdyby nie fakt, że reżyser zrobił ze spotkania kobiety i mężczyzny ciciubabkę. Widz ma się domyślić czy oni wcześniej się znali czy grają sami przed sobą taką rolę, że udają że się znają. A więc jak nie sodomii i gomory to z kolei reżyserskie robi pochody i zgadakę typu "co wybitny reżyser miał na myśli?". A w ogóle to para zachowuje się jakby chciała, a nie mogła. No niby szukają jakiejś sposobności żeby randka weszła na właściwy tor, a tu ciągle nie moga wyjść z idiotycznych pyskówek na temat szutki. Oboje w tym zawodzie robią. Właściwie treścią przegadanego filmu jest to, że jak ona mówi A, to on mówi B. Potem jak ona mówi B, to ona mówi A. I to na tematy zawaodowe! I jak tu może wyść randka?
W tym filmie też grała Juliet Binoche. Tylko tu była ładna, bo grała normalna kobietę (no, może nie do końca bo rozwiedzioną).
A w ogóle to nie doszło do konsumpcji randki. O ile w porzednich dziełach sztuki filmowej najpierw była konsumpcja, potem zastanawiano się nad randką choć raczej hipotetycznie to tu się zrobił prawdziwy dramat. Tak się zgadalli na na temat niedudanego życia po zakończniu rozmów zawodowych, przykrych zdarzeń, zawodów, a przy tym Juliet Binoche stroiła takie smutne, takie dobre, pełne platonicznej miłości i niewinne miny jak jakaś madonna z sanktuarium, że w tej sytuacji próba skonstruowania kopulacyjnej sceny zostałaby odebrana jak zbrodnia na niewinnej, cichej bohaterce codzinnego dnia. A takich draniów polskie sądy rodzinne twardo każą alimentami, a wstepnych (dziadka i babkę, a jak jest pradziedek to i jego) wtryniają do więzienia – "rozszerzone prawo alimantacyne".