Dalej o więzieniu.
Najmłodszym z celi był około 20 letni chłopak. Robił jakieś bankowe przekręty, kradł i oszukiwał. Dziwił mnie tylko niski wymiar kary jaki za to dostał. Niecały rok.
Jego matka wyszła za mąż za jakiegoś bogatego Niemca. Po każdych odwiedzinach przynosił ze sklepiku tyle zakupów ile tylko mógł unieść. Widać było na pierwszy rzut oka, że pieniędzy nie szanuje. Łatwo przyszło, łatwo poszło.
Chwalił się ile to potrafi dziennie wyciągnąć nic nie robiąc. Tylko kradnąc. Uczciwość traktował jako wadę. Do czasu.
Zaczęły spływać wyroki za inne „drobne” przewinienia. I się sumowały. Wkrótce uzbierało się tego chyba z 15 lat. Już nie był taki wesoły. Starał się o połączenie tych wyroków w jeden mniejszy, ale nie wiem czy mu się to udało.
Było też dwóch spokojnych „dziadków” siedzących za jazdę na rowerach po pijaku. Niepokorni recydywiści więc i sąd nie miał dla nich litości. Nie pamiętam już na ile zostali skazani, lecz wtedy te wyroki wydawały mi się absurdalne.
Zaraz na samym początku mojego tam pobytu zostałem wezwany do wychowawcy. Był zadowolony, że do takiego miejsca trafił muzyk i autor tekstów. Miał nadzieję na podniesienie poziomu działającego tam zespołu muzycznego. Oczywiście obiecałem pomóc.
Sprawa okazała się trudniejsza niż to sobie wyobrażałem. Nie chodziło nawet o poziom tego co grali. A był fatalny. Rozchodziło się bardziej o to, że nie zdawali sobie z tego nawet sprawy jak bardzo są kiepscy.
Szczerość raczej nie wchodziła w rachubę bo nie chciałem na samym wstępie popsuć sobie tak dobrze zapowiadających się relacji z innymi więźniami. Tym bardziej, że wszyscy byli grypsujący. Oczekiwali raczej z mojej strony pochwał niż nagany. I dostali ode mnie to czego oczekiwali.
To nic, że perkusista walił bez składu i ładu po bębnach. Nic to, że gitarzysta był chyba z tego samego sortu. Ważne, że mój zachwyt znalazł uznanie ich oczach. I przy okazji awansowałem do więziennej pierwszej ligi.
Na szczęście moje męczarnie nie trwały zbyt długo. Wkrótce członkowie zespołu wyszli na wolność. Dalej prowadziłem szkółkę muzyczną, tylko już na swoich zasadach. Dostałem przepustkę pozwalającą na swobodne przemieszczanie się po ZK. Rozporządzałem też własnym pomieszczeniem. Rano prowadziłem szkolenia dla początkujących, po południu dla bardziej zaawansowanych i zespołu, który stworzyłem. Było git.
Klawiszem w tym więzieniu był mój dobry kolega z wojska. Sytuacja nieco niezręczna. Zarówno dla niego jak i dla mnie. Nie mogłem przecież powiedzieć, że przyjaźnię się ze strażnikiem. Nie do pomyślenia.
Czasami graliśmy poza bramą. Jednym z warunków była przynależność do klubu AA. Jak trza to trzaJ. Zapisałem się. Po wyjściu na wolność miałem z tego powodu nieco kłopotów. Kurator często się mnie pytał jak sobie radzę z problemem alkoholowym.
Chociaż grałem ponad 20 lat to nie byłem jakimś szczególnie dobrym muzykiem. Pracowałem co prawda w studio nagrań, ale jako tekściarz. Nie przyznawałem się nawet do tego, że na czymkolwiek gram. Granie amatorskie ma się nijak do zawodowego. Wesela i wiejskie zabawy – to był mój poziom. No, i teraz mogłem imponować swoimi umiejętnościami w więzieniu.