Po dwóch dniach masz jak w banku że będzie nałogowym palaczem.

 

Jeżeli wierzysz, że świat może być piękny i sprawiedliwy to nie idź do kina na „Kreta”. To film nie tylko nieuczciwy, ale i zawierający w swojej treści  świadczące o niechęci do Ciebie, drogi kinomanie albo o elementarnych brakach wiedzy.

Jako człowiek dorosły wiem, ze nie każdy może zrobić film. Zwykle za twórczością nawet bardzo marną stoi jakiś producent i jakiś zamysł. Nie sądzę, aby „Kret” był wyjątkiem.

Najpopularniejszą motywacją jest chęć zdobycia pieniędzy co sądząc po spartańskich nakładach na film należy raczej wykluczyć: film kręcony jest na najtańszej taśmie filmowej, wąską kamerą kupioną w latach 70. XX wieku na bazarze na szmulkach, w slumsach gdzieś na Śląsku, gdzie wszystko jest szare i tandetne a wszechobecna pleśń i grzyb nie tylko nie spowodowały serii procesów o zdrowie, a może nawet życie aktorów, ale zmotywowała ekipę do szybszej i jeszcze wydajniejszej pracy.

Nie można wykluczyć, że zdjęcia do filmu robiono w budynkach położonych tuż nad kopalnią, które just in time po zakończeniu zdjęć rozpadły sie pod wpływem ruchów ziemi, co może tłumaczyć pewne rozmazanie zdjęć i cykliczne, aby nie powiedzieć spazmatyczne ruchy kamery. Mogłoby to świadczyć o współudziale Kampanii Węglowej i jej światłego kierownictwa w tworzeniu tego filmu, co wobec umowy wyborczej między oligarchią a lewicą dziwić nie może.

Oszczędni aktorzy sami zadbali o wygląd swoich fryzur strzygąc się wzajemnie bez konieczności opłacania się fryzjerowi i nie przepłacili za szampony uzyskując wygląd "Fantomasa" ze słynnego serialu reklamujacego wodę brzozową i grube, barchantowe kalesony z lat 60. XX wieku, a za zaoszczędzone pieniądze nabyli wódkę, prawdopodobnie również nie posiadającą homologalicji i ciastka w miejscowym supermarkecie – sami stwarzając w ten sposób scenografię filmu, w którym występują, co również zmniejszyło koszty jego produkcji pozwalając na jej zgłoszenie do księgi Guinessa jako "najtańszej produkcji filmu C w XXI wieku".

Spartańska oprawa filmu niestety nie służy podkreśleniu sztuki aktorskiej, jak u Jima Jarmuscha, bo o niej nie ma mowy – ja nie wiem jakim cudem aktorzy pokończyli podstawówki. Odpowiedzią na pytanie jak to możliwe, że pokończyli szkoły aktorskie zna każde polskie dziecko – przynależą do postkomunistycznych kołchozów zawodowych we Włoszech zwanych rodzinami, a szkoły aktorskie musieli pokończyć prywatne, wymagające wielkich wkładów finansowych ich rodziców, których sława jednak nie wykraczała poza granice Głubczyc czy Milanówka, bo sposób ich gry jest do tego stopnia marny, że właściwie każdy mógłby grać każdego i to nie zmieniłoby w żaden sposób tego, co widzimy na ekranie.

Reżyser filmu jest obywatelem francuskim, co zdaje się być powieleniem świeckiej tradycji filmu polskiego z czasów gierkowskich, gdzie gdy polskie aktorki odmawiały udziału w scenach wymagających zdjęcia ubrania, zostały zastąpione przez gwiazdy kina polonijnego, nie tylko chętnie rozbierające się przed kamerą, ale również pozorujące stosunki seksualne.

Rewolucyjny bunt przeciwko importowanej nagości rozpoczęła Joanna Szczepkowska rozbierając się jako pierwsza z miejscowych, co zapewniło jej miejsce w historii polskiego kina i możliwość zapowiedzenia końca komunizmu w TVP. Nie było mnie wtedy w Polsce więc nie wiem czy Joanna Szczepkowska mrucząc do mikrofonu informacje o końcu komunizmu była w 100% ubrana,  czy też nie i w jakiej pozycji znajdowała sie wobec towarzysza prezesa Sokorskiego, ale wobec sfeminizowania lewicy i mafii węglowej jestem pewien, że porównanie rewolucyjnego nastawienia aktorki Szczepkowskiej i młodego reżysera o nieznanym nazwisku wobec wiekowej towarzyszki prezeski sponsorującej sztukę miłości francuskiej na polskiej ziemi pokazuje pełną symetrię płci.

Ciekawe, czy Joanna Szczepkowska i reżyser dostaną medale "Solidarności i Godności" czy "Orła Prawdziwego" za swoją działalność na rzecz Polski nowoczesnej i niepodległej od pana prezydenta Komorowskiego? Może wystąpią oboje jako "ludzie opozycji" w nowym filmie Andrzeja Wajdy "Juh"? I czy ludzie dadzą sobie wmówić, że to "klątwa "Solidarności",  a nie kręcenie lodów uwłaszczonej nomenklatury i niezdekomunizowanego sądownictwa doprowadziło do utraty ich domów i zagłady części Bytomia?

Sprowadzenie tego francuza, który obok arabskiego folksdojcza z Berlina zawiadującego Europejskim Centrum Solidarności piszę na nowo historię Polski świadczy o coraz większym umiędzynarodowieniu miernoty i złego smaku.

Z tak marnymi aktorami i tandetnymi dialogami film ten sławy z pewnością nie zdobędzie, ale znając zapobiegliwość sponsorów zakładam, że film może przebić się jako najlepszy film obcojęzyczny na Festiwalu Filmowym w Korei Północnej, co może zaowocować pokazywaniem go w czasie przesłuchań w koreańskich obozach koncentracyjnych.

Jego istnienie nie ma żadnego widocznego celu. A jednak jakiś cel musiał przyświecać sponsorowi reżysera. Może po prostu chodzi o pokazanie "Solidarności" jako choroby Polaków, która zmieszana z innymi dolegliwościami jak bieda i alkoholizm doprowadza na skraj upadku nawet jednostki tak wybitne, jak konfidenci?

Scenariusz zawiera wiele nieścisłości – aby czytelnika nie zanudzić w stopniu w jakim zostałem sam zanudzony – tylko najważniejsze. Zainteresowanie polskich mediów lustracją i dekomunizacją jest zerowe. Programy o stanie wojennym możesz zobaczyć w telewizji tylko wtedy, jeżeli mieszkasz w Australii i masz polskiego satelitę – zaczynają sie zwykle około godziny drugiej lub trzeciej w nocy czasu warszawskiego. Nawet o najważniejszych procesach polskich stalinów stanu wojennego, jak Jaruzelski i Kiszczak media właściwie nie informowały albo pozostawiając narracje rosyjskim generałom, albo nie pisały zupełnie nic.

Zwykłe szpicle, których w Polsce jest około miliona o fotce na frontpage tabloidu mogą tylko pomarzyć, podobnie jak o szóstce w totka. Słowa „zdrajca” pod taką fotką nie doczekał się ani Michał Boni, ani Jerzy Buzek – dlaczego więc miałby doczekać się agencina wykonujący zawód szmaciarza?

Agenciaki, które zaszły w rzeczywistości tak daleko, jak bohater filmu doradzają prezydentowi, pracują jako samorządowcy, piszą dla gaziety i zasiadają w radach nadzorczych rozmaitych spółek, podobnie jak ich dzieci. Generalnie: nie pracują, tylko produkują lody w ministerstwach i prywatnym biznesie. To Polska, a nie USA. Life is life…Allah, la, la,la…

Każdy szpicel miał oficera prowadzącego, co było skrupulatnie odnotowywane w materiałach operacyjnych.

„Lojalka” to oświadczenie, że nie będzie się prowadziło działalności politycznej. Nie ma ona żadnego związku z oświadczeniem o podjęciu współpracy.

Nie jest mi znana żadna historia ubeka zabitego przez osobę bliską szpiclowi, aby go uchronić przed szantażem.

Zwykłymi szpiclami nikt się w Polsce w ogóle nie zajmuje i nawet jeśli spadnie samolot Prezydenta RP nieomal pod nogi agenciakowi właśnie zatrudnionemu przez bardzo dziwnego Ministra Spraw Zagranicznych Radosława Sikorskiego to jedyne co mu grozi, to najwyżej przeniesienie do innej pracy. Inny przykład dla opornych: podczas gdy trup polskiego szefa policji stygnie, agenciak uznany przez prokuraturę za podejrzanego spędza czas na party u pana Prezydenta i jego limuzyną odwieziony na lotnisko wyjeżdża przez nikogo nie niepokojony do USA, gdzie żyje dostatnio, spokojnie i szczęśliwie. W wielu oligarchicznych korporacjach bycie kapusiem jest równie niezbędne jak w pracy managera świadectwo dojrzałości. O żadnych konsekwencjach moralnych czy karnych nie ma mowy.

Jeżeli więc masz gdzie spać, to dużo wygodniejsze jest dobrze znane własne łóżko, niż krzesełko w kinie w którym twoje głośne chrapanie może nie spodobać się przypadkowemu sąsiadowi z napięciem wsłuchującemu się w kolejny naciągany dialog autorstwa samego Shakesbeera zmuszonego rozkazem pułkownika reżysera do równoczesnej (oszczędności !!) likwidacji butelkowej scenografii, treningu sztuk walki nowoczesnych izraelskich mętów społecznych "benzona" i pisania scenariusza: „Jest pan zdrajcą!”, „To przyjaciel, zaręczam”, „Winne są błazny z IPNu!”, „Oficer SB uczciwie wszystko wyjaśnił”…


 Warto pójść na: UWIKŁANIE  i na NIEPOKONANI i odpoczywać NAD MORZEM

 


Nie warto wierzyć w koszerne bajki RÓŻYCZKI,  ani ogladać kłamliwego JANKA WIŚNIEWSKIEGO, ale recenzje warto przeczytać, bo oszczedzą czas i pieniądze…


 TU MOŻESZ PODPISAĆ PETYCJĘ DEKOMUNIZACYJNĄ