Uwarunkowania gospodarczo – finansowe powodują, że jak nigdy deklaracje i obietnice polityków odbiegają od możliwości i rzeczywistych zamierzeń.
Wizyta, wizyta i po wizycie. W pamięci pozostaną puste ulice, które witały Prezydenta USA i niezadowolenie Warszawiaków z utrudnień w ruchu miejskim. Ale też przedmiotem i celem odwiedzin Prezydenta nie miały być porywające tłum przemówienia, lecz bardzo przyziemne, ulotne bogactwo – GAZ ŁUPKOWY. To dobrze i źle. Źle, bo zarówno Obama jak i Tusk jadą na bańce finansowej. Oba państwa nieuchronnie zbliżają się do granicy wypłacalności. Dług federalny USA przekroczył właśnie 14,3 biliona dolarów. Jednak, i tu wyraźna różnica między rozumieniem polityki przez obu polityków, firmy amerykańskie w dobie kryzysu akumulują gotówkę szybciej niż przyrasta amerykański dług. Podczas wizyty w Polsce Prezydent Stanów Zjednoczonych był ich znakomitym rzecznikiem. Tusk, odmiennie nie dba o interes gospodarczy Polski i polskie firmy, w tym te należące do Skarbu Państwa. Wskazuje na to jakże drastyczny przykład – dotąd żadna państwowa (kontrolowana przez Skarb Państwa) firma nie wystąpiła na drogę sądową by odzyskać pieniądze utracone wskutek zawarcia oszukańczych kontraktów na instrumenty pochodne (opcje walutowe, opcje na zakup gazu, ropy czy paliwa lotniczego). Ponoć istnieje nieformalny prikaz z góry by tego nie czynić mimo, że prywatne firmy „nabite w opcje” wygrywają od jakiegoś czasu znaczne odszkodowania przed sądami. Interes lobbystów sektora bankowego, jak chociażby najbliższego doradcy premiera pana Jana Krzysztofa Bieleckiego, okazuje się być ważniejszy od Polskiej Racji Stanu. Podobne przykłady można mnożyć w nieskończoność. Źle, bo nasze narodowe bogactwo – gaz łupkowy może zostać przez Tuska zaprzedany w imię poklepania po ramieniu, apanaży na boku czy pijarowskiego sukcesu. Pisałem o tym dosadnie i przed wizytą: Tusk jak Kadafi
W ostatnich tygodniach uczestniczyłem w niezliczonych spotkaniach i konferencjach od „Polska Wielki Projekt” do kolejnego spotkania Areopagu nE (w roli obserwatora). Mimo kilku cennych referatów, w tym ekonomisty i byłego Posła Pana Dariusza Grabowskiego n/t kreowania miejsc pracy w Polsce (wkrótce na nE) mam wrażenie, że cała ta nasza polska dyskusja pozostanie bezproduktywna, chyba że znajdziemy środki realizacji narodowych celów i strategii. Mówiąc brutalnie, należy najpierw pozatykać dziury przez które rok w rok z państwowej kasy uciekają dziesiątki (jeśli nie setki) miliardów złotych. Mam na myśli przede wszystkim nieszczelny system bankowy, ale też ubezpieczenia, telekomunikację, korporacje międzynarodowe i handel wielko-powierzchniowy. W jednym tylko banku – Pekao SA bezprawny drenaż finansowy i nielegalny transfer kapitału w ciągu ostatnich 5 lat sięga w mojej ocenie, grubo ponad 18 miliardów złotych. Innym złoczyńcą zdają się być koncerny międzynarodowe. Bywa tak, że po otrzymaniu ulg podatkowych, często zadłużają ponad miarę lokalny oddział, po czym pozbywają się długów ogłaszając niewypłacalność. Polscy dostawcy dofinansowują w ten oto sposób bogatych i wielokrotnie większych graczy z zagranicy. O problemie cen transferowych nie wspominam. Tajemnicą poliszynela jest, że ta sama sieć handlowa czy koncern produkujący detergenty wykazuje w Polsce zerowe zyski, by nie płacić podatku dochodowego, gdy tymczasem zysk w kraju pochodzenia lub w rajach podatkowych oszałamia wielkością. Pozostaje pytanie bez odpowiedzi: jakich miejsc pracy chcemy w Polsce? Bowiem bez zmian i uszczelnienia systemu podatkowego każda choćby najlepsza strategia rozwoju, kreowania miejsc pracy pozostanie jedynie pobożnym życzeniem. A nie chcemy przecież nisko płatnej pracy w firmach permanentnie na progu bankructwa.
Wystąpienie „Duże polskie firmy jako miara suwerenności” Krzysztofa Domareckiego podczas Kongresu Polska Wielki Projekt rzuciło nieco światła na reguły gry w światowej gospodarce. Autor wytknął polskim politykom brak zainteresowania gospodarką, słusznie zarzucił, że gdy mowa o gospodarce oni (On) znajdują inne pilne zajęcia. Domarecki, człowiek sukcesu w biznesie, właściciel międzynarodowej firmy opisał brutalną walkę o zyski (i podatki) na świecie. Dla uważnego słuchacza oczywistym było, że Polska te zyski (podatki) oddaje walkowerem. Bowiem podatki, gra o sumie zerowej, których nie płacą w Polsce międzynarodowi gracze, płacimy my z naszych zarobków, emerytur, płacą polscy przedsiębiorcy. Na nic zatem wielkie plany, gdy w budżecie brakuje pieniędzy i jak tak dalej pójdzie brakować będzie nie tylko na opiekę zdrowotną i emerytury, ale może przede wszystkim na wspieranie rodzimej przedsiębiorczości, czy na wprowadzenie narodowej strategię rozwoju. Jeśli nie zaczniemy wkrótce twardo stąpać po ziemi nie doczekamy polskiej Nokii, czy IBM-a. A i o suwerenności możemy też jedynie pomarzyć.
Tusk, Obama, Obama, Tusk, dwóch mistrzów PR-u. Obaj przewodzą państwom przygniecionym przez długi. O ile Obama wspiera jak może amerykańskie firmy, o tyle Tusk zdaje się hołdować rozdawnictwu: „polskie – bierzcie za darmo”. USA, prędzej czy później, znajdą finansowy ratunek w głębokich kieszeniach amerykańskich korporacji. Rozwiążą też problem bagażu zadłużenia i instrumentów pochodnych. Jeśli zrobią to naszym kosztem, puszczą nas z torbami. Co zatem dobrego z wizyty Obamy w Warszawie? Otóż, jeśli w nadchodzących wyborach spuścimy ekipę Tuska na zieloną trawkę, a do władzy dojdą politycy świadomi realnej gry gospodarczej, wrażliwi na interes narodowy, to z całą pewnością będą mieli na czym budować.
W międzyczasie gaz łupkowy musi pozostać w polskich rękach – pod polską kontrolą!
By kontrolowac finanse wystarczy najprostszy kalkulator, cala reszta to blichtr