Nie chciałbym się tu stylizować na eksperta językowego, jak pewien znany mi recenzent lokali, potraw i win, który, choć udaje zblazowanego konesera, pisze swoje recenzje w barze mlecznym przy ulicy Kruczej.
Puściłam sobie kilka dni temu na Discovery film o ekstremalnej jeździe rowerowej w Himalajach. Chciałam przynajmniej sobie popatrzeć( jak starszy pan na baletnice.). Już w pierwszej scenie rowerzysta poucza kolegę: „ musisz znać swoje limity”. zamiast „ musisz znać swoje ograniczenia” Choć ścieżka dźwiękowa w języku angielskim była nagrana bardzo cicho nie trudno się domyślić, że tłumacz się śpieszył i nie patrzył na ekran.
Za chwilę rowerzysta mówi „ jesteśmy w szczerym polu” a wokół widać tylko bardzo wysokie góry. Czy nie lepiej byłoby powiedzieć „ jesteśmy w bezludnym terenie”.
Docierają na biwak. Rowerzyści rozpalają ognisko. „To fajne ognisko i fajny obóz”- mówi jeden z nich. Ostatecznie niech będzie.
„Dostaliśmy trochę gorącej wody i mogliśmy wziąć prysznic”- to już brzmi absurdalnie gdyż widać, że rowerzyści próbują wymyć się w kociołku zagrzanej na ognisku wody. Powinno być-„udało nam się zagotować trochę wody i umyć się”.
Po następnym zdaniu: „ mogę korzystać z możliwości i przekazać rower osobiście” zamiast „ korzystając z okazji przekazuję rower osobiście” zrezygnowałam z oglądania filmu.
Takie i jeszcze lepsze tłumaczenie nie jest niczym niezwykłym. Oto lista kilku idiotycznie przetłumaczonych tytułów znanych filmów.
Indian Fighter to nie Indiański wojownik, bo Kirk Douglas nie gra przecież Indianina , lecz walczącego z Indianami. (Mógłby być na przykład Pogromca Indian.)
Crocodile Dundee to nie Krokodyl Dundee tylko Dundee- łowca krokodyli.Dundee to nie imię krokodyla ani głównego bohatera, lecz nazwisko pochodzące od nazwy szkockiego miasta.
It was an Eve to nie Wieczna Ewa tylko Pewnego wieczora.
My Life So Far to nie Pierwsze Oczarowanie, lecz Moje dotychczasowe życie.
The Replacement Killers to nie Zabójczy układ, lecz Zastępczy mordercy.
Trudno uwierzyć, że nie są to dowcipy w stylu Stanisława Barańczaka, który przetłumaczył kiedyś dla żartu: „honey, I’m home” na „miodzie, jestem domem”, ale każdy, kto obracał się w tej branży mógłby przytoczyć dziesiątki podobnych przykładów.
Przez pewien czas pracowałam dla stacji Planete jako adiustator i tłumacz. Ponieważ większość zleceń była „ na wczoraj”( kierowca przywoził wieczorem do przeczytania film, który był nagrywany następnego dnia rano) zmuszona byłam przyjąć specyficzną metodę pracy. Czytałam polską listę dialogową i jeżeli coś wydawało mi się bez sensu, oglądałam film i słuchałam oryginału. Zawsze zwracałam uwagę na jednostki i terminy naukowe. Ta metoda sprawdzała się na 99%. W ciągu paru lat nie zdarzyło mi się na przykład spotkać tłumacza, który przeliczając milę morską kwadratową na kilometr kwadratowy podniósłby 1,8 ( w przybliżeniu) do kwadratu. To, że muszę za tłumaczy przeliczać jednostki i sprawdzać nazwy gatunkowe zwierząt wydawało mi się oczywiste i sprawiedliwe. Na ogół byli to humaniści. Niecierpliwiły mnie natomiast nonsensy językowe oraz złe wysłuchiwanie i rozumienie tekstu oryginału.
Pewnego razu tłumacz upierał się przy makrofalach, tam gdzie powinny być mikrofale. Twierdził, że tak słyszy ( sporo filmów tłumaczyło się „z nasłuchu”, bo przychodziły bez listy dialogowej).Wyczerpawszy wszelkie argumenty merytoryczne powiedziałam: „ słowo honoru, że to mikrofale”. „ Jak słowo honoru- to gramy mikrofale”- odpowiedział uprzejmie pan redaktor i tak kazał przeczytać lektorowi.
Czytając polską listę filmu o łowcach krokodyli natrafiłam na następujący dialog: „czy mogę już zwymiotować?” –pyta dziewczyna. „Teraz”- odpowiada kolega. Wydało mi się to podejrzane i puściłam obraz.
Okazało się, że w filmie kobieta stojąca z siecią nad rosłym gadem pyta czy może już ją rzucić (throw up), a partner odpowiada -now. Podobno przez dłuższy czas koledzy z pracy, spotykając niefortunną tłumaczkę na korytarzu, pytali ją złośliwie: „ czy mogę już zwymiotować?”
Tłumacząc w słuchawkach nie patrzyła zapewne na ekran..
Nic się od tego czasu nie zmieniło. Jakiś czas temu oglądałam w Polsacie film, którego tytuł przetłumaczono jako Kod milczenia. Nie sprawdzając tytułu oryginału można być pewnym, że chodzi o zasadę ( kodeks ) milczenia czyli omertę. Sformułowanie „kod milczenia” nie ma po prostu sensu, ale tłumaczowi nie chciało się nawet zajrzeć do słownika, gdzie termin angielski codetłumaczony jest na pierwszym miejscu jako kodeks.
Wszelkie rekordy bije jednak tytuł Permanentna zakonnica nadany filmowi prezentowanemu (permanentnie) w programie Movies 24. Łatwo się domyślić, że chodzi o Zakonnicę w opałach.Dlaczego tłumacz nie widzi, że proponowany przez niego tytuł, niezależnie od tego, co znalazł w oryginale, nie ma najmniejszego sensu?
Osobnym problemem są klisze językowe, które dzięki kiepskim tłumaczom i dziennikarzom zadomowiły się w języku polskim. Nie ma na przykład „lasów deszczowych” ( rain forests) –są „lasy tropikalne”. Nie powinno się mówić „każdego dnia” ( every day) lecz „codziennie,” oraz „ właśnie” (lub w ostateczności „ dokładnie tak”) zamiast „dokładnie” (exactly). A coś takiego jak „kompletna, zbalansowana dieta” może powiedzieć tylko kompletny idiota.
A może niepotrzebnie się czepiam? Przecież Prezydent Bush w inauguracyjnym przemówieniu pomylił słowo: opportunity (możliwość) ze słowem: opportunism ( oportunizm) i mówił o oportunistycznych studentach amerykańskich, mając –jak sądzę- na myśli fakt, że przed młodzieżą amerykańską świat stoi otworem. Nie przeszkodziło mu to rządzić przez dwie kadencje.
W Anglii młodzi ludzie, zamiast językiem literackim, chętnie porozumiewają się jakąś bełkotliwą wersją pig Latin, a we Francji kodem językowym zwanym verlan. ( Jest to przestawione: „a` l’envers”, co znaczy- na odwrót, na drugą stronę). Podobnie przestawia się wszystkie wyrazy, na przykład na metro mówi się trom).
Nie chciałabym się tu stylizować na eksperta językowego, jak pewien znany mi recenzent lokali, potraw i win, który, choć udaje zblazowanego konesera, pisze swoje recenzje w barze mlecznym przy ulicy Kruczej.
Znam dobrze swoje miejsce w szeregu. Wiem, że opanowałam języki obce w sposób bardziej niż mizerny i wiele razy zdarzyło mi się popełnić błędy.
Zdarzało mi się prosić dźwiękowca, żeby nagrał ścieżkę w obcym języku ciszej tam gdzie nie byłam pewna swojej wersji. ( drogi pracodawco, nie czytaj tego!!!)
Zdarzyło mi się również, że przetłumaczyłam rozmowę dwóch Murzynów idących sobie po ulicy, jako rozmowę o sałacie i innych warzywach ( film nie miał listy), a dopiero córka obeznana w slangach wyjaśniła mi, że jest to rozmowa o zakładach bukmacherskich..
Zdarzyło mi się, że nie rozumiałam ani słowa z rozmowy dwóch farmerów australijskich kujących brumbies ( dzikie konie australijskie) i oparłam tłumaczenie na tym co widzę. Pocieszyło mnie trochę , że znajomy Anglik też ich nie rozumiał.
Ale ja przynajmniej- jak każdy słabeusz- bardzo się staram.