Ubi enim sunt modo tot potentes saeculi, tot invictissimi reges…? NA OGROMNYM SZARYM osiedlu w jedenastopiętrowym bloku z wielkiej płyty malowanym na biało-czerwono, na którego szczycie widniał nr 21, w czwartej klatce, na ósmym piętrze pod numerem 96, na środku pomalowanego na buraczkowo dużego pokoju, na ciemnym orzechowym fornirowanym prostym stole stała wielka szachownica. Poszczególne jej pola zrobione były ze szlifowanych lustrzanych kawałków szkła, które odbijały promienie słoneczne w szybach mahoniowej meblościanki, aby chwilę potem przeskoczyć z nich na rudą wielką wersalkę, stojącą na tle niepasującej do reszty fototapety, przedstawiającej brzozowy las. Obok szachownicy stały bierki, które poległy na polu chwały. Na planszy prężyły się figury w układzie, którego już dziś nikt […]
Ubi enim sunt modo tot potentes saeculi, tot invictissimi reges…?
NA OGROMNYM SZARYM osiedlu w jedenastopiętrowym bloku z wielkiej płyty malowanym na biało-czerwono, na którego szczycie widniał nr 21, w czwartej klatce, na ósmym piętrze pod numerem 96, na środku pomalowanego na buraczkowo dużego pokoju, na ciemnym orzechowym fornirowanym prostym stole stała wielka szachownica.
Poszczególne jej pola zrobione były ze szlifowanych lustrzanych kawałków szkła, które odbijały promienie słoneczne w szybach mahoniowej meblościanki, aby chwilę potem przeskoczyć z nich na rudą wielką wersalkę, stojącą na tle niepasującej do reszty fototapety, przedstawiającej brzozowy las. Obok szachownicy stały bierki, które poległy na polu chwały. Na planszy prężyły się figury w układzie, którego już dziś nikt nie pamięta. Wtedy właśnie Alef dowiedział się, jak nazywa się ta gra.
– Alef, co zrobiłeś z królem? – krzyknął gniewnie ojciec, gwałtownie otwierając drzwi do pokoju.
– Z jakim królem, tato? – odpowiedział, wyrwany ze swych rozmyślań i tym samym przerażony chłopiec.
– Z białym królem! – wykrzyczał wściekły ojciec, wchodząc do pokoju. – Z takim samym jak ten! Tyle że białym! – syknął, ujmując jedną ręką chłopca za ucho, a drugą – pokazując mu dużego drewnianego czarnego szachowego króla.
– Auuuć! Tatusiu! Ja go nie ruszałem…
– Nie kłam! Widziałem wczoraj jak grzebałeś w mojej szafce!
– Niiieee brałem go, chlip, grzeeeebaaaałeeeem, taatuuuuuuuniu – ryczał chłopiec. – Proszęęęęę, nie bij mnieeeeeee!
– Czego tam szukałeś?
– Kleju? Już mnie wczoraj pytałeś!
– Jakiego kleju?
– No tego vikola. Mówiłem ci, jak z wujkiem graliście.
– Vikolu do drewna?
– Tak?
– Po co był ci klej?
– Bo chciałem samolot skleić.
– Przecież już skleiliście?
– Tak, ale wczoraj go rzuciliśmy z balkonu i się połamał przy lądowaniu.
– GDZIE JEST TEN SAMOLOT? CO?
– Nie było co zbierać i z Tomkiem wyrzuciliśmy go do śmietnika.
– Jak wróci Tomek, to ja sobie z wami pogadam. To ja wam przez pół roku pomagam złożyć samolot, maluję, docinam, uczę szlifować części, sklejam, a wy go wyrzucacie przez okno?!?
– Nie przez okno, tylko przez balkon.
– Co? I spadając z balkonu, tak się rozwalił?
– Bo my się nim najpierw bawiliśmy w pokoju i się nam złamał. No to Tomek wpadł na pomysł, że go zreperujemy. No i jak go reperowaliśmy, to Tomek powiedział, że moglibyśmy do niego mały dezodorant włożyć i zbetonować.
– Zbetonować, powiadasz?
– No, zbetonować. No i… I włożyliśmy do niego maminy dezodorant, i Tomek go obwinął złotkiem z czekolady, i…
– Jakim złotkiem? Chodź tu, pokażesz mi to złotko!
Ojciec chwycił gwałtownie chłopca za rękę i zaprowadził do wielkiej trzydrzwiowej szafy. Otworzył jedne z trojga drzwi, gdzie na szafkach i w szufladach stały narzędzia, śrubki w słoiczkach, drut miedziany w szpulach, cyna do lutowania i wszytko czego potrzebuje domowy majsterkowicz. Wskazał ręką na półkę ze słoikami i spytał:
– Którym złotkiem?
– No, tym.
– To jest blacha aluminiowa! No i co zrobiliście dalej?
– Włożyliśmy proszek z petard, tych z sylwestra, do środka.
– Jaki proszek z petard?
– Tomek mówił, że to petardy.
– Co?
– No, to. To były takie małe blaszki w słoiczku.
– Nie no, ja wam nogi z dupy powyrywam! Ile razy wam mówiłem, że nie wolno ruszać prochu?! I grzebać w moich rzeczach, jak mnie nie ma? Co? Ile razy mam powtarzać? Gdzie macie ten samolot?
– No, leży tam na dole…
– Dlaczego kłamałeś, że wynieśliście go do śmietnika?
– Bo Tomek powiedział, że jak będzie wracał ze szkoły, to go weźmie i przyniesie. A ja nie mogłem, bo mam jeszcze zwolnienie do środy.
– No, z Tomkiem to ja sobie jeszcze porozmawiam. To powiedz mi teraz, po co był ci ten klej? Co? Skoro samolot leży w krzakach?
Alef nie wytrzymał w tym momencie napięcia i zaczął płakać.
– Ja go wcale nie brałem! Ja wcale nie chciałem! To on mnie namówił. Najpierw żeby się bawić! A potem… a potem żeby go zrzucić! I wysadzić w pizdu!
– Jak ty się wyrażasz! – wykrzyczał coraz bardziej wkurzony ojciec.
– Tomek tak powiedział, „w pizdu”, pamiętam dobrze przecież! – chłopiec dalej płakał.
– No dobra, Alef! Gdzie masz białego króla?
– Nie brałem, tatuniu! Przysięgam!
– Gdzie go masz? Bo ci uszy pourywam!
– W szufladzie.
– W której szufladzie?
– Nie paaaamięęętaaaam! – ryczał dalej.
– Pasek zaraz odświeży ci pamięć, Alefie.
– Już wyjmuję, tylko nie bij, proszęęę. Bardzo proszę, taaaatuuuniuuu, proszę, proszę, proszę!
Chłopiec sięgnął do szuflady w biurku. Ale ta była zamknięta na klucz.
– Nie mogę otworzyć.
– Widzę! Gdzie masz klucz?
– Nie wiem!
– Jak to nie wiesz?
– Nie wiem! Pewnie Tomek mi go gdzieś schował!
– Zaraz się z wami rozprawię! – ojciec zaczął wyciągać pasek ze spodni. – Idź do kuchni, wyciągnij stołek, ściągnij spodnie, majtki, wypnij tyłek. Dostaniesz dziesięć pachów na gołą dupę, to zaczniesz inaczej gadać!
– Tatuniu, proszę, nie! Już sobie przypomniałem. Wpadł mi chyba pod dywan!
CHŁOPIEC PODSZEDŁ w kąt pokoju, odsunął stertę leżących gazet, wywinął róg dywanu, do którego od spodu przyklejona była szarobura, gruba koperta. Z koperty powoli, drżącymi rękoma wyjął klucz.
– Proszę. – ostrożnie wyciągnął rękę z kluczem do ojca.
Ojciec sięgnął po klucz, a drugą ręką wprawnie wyprowadził pas, który trafił chłopca prosto w pośladki.
– Ałaaaaaa!!! Obiecałeś, że mnie nie uderzysz!!! Powiem mamuniii!!!
– Niczego ci nie obiecywałem – nie dość, że okradasz, oszukujesz własnego ojca, do tego pomawiasz własnego brata. To jeszcze donosiciel z ciebie rośnie.
Ojciec złapał chłopca za kark, przełożył go przez kolano i wyłoił mu dziewięć zdrowych pasów prosto w tyłek. – Na szczęście przez spodnie. – pomyślał Alef.
– A teraz otwieraj szufladę! – głosem nie znoszącym sprzeciwu powiedział ojciec, nie zważając na zawodzenie chłopca. – O jak boli, o jak boli!
Alef podszedł do biurka, pochlipując, przekręcił kluczem zamek i wysunął szufladę. Wewnątrz, wśród chłopięcych skarbów takich jak kawałek blachy, kilka patyków, kłębek sznurka, parę kolorowych szkiełek, zdezelowanych kółek od samochodu, poszarpanych szmatek, starych zniszczonych dokumentów, opakowań po lekarstwach, słoików, blaszek, starych wskaźników elektronicznych, oporników, kondensatorów, tabliczek znamionowych, układów scalonych, i plątaniny różnokolorowych kabli, w wąskiej, podłużnej aluminiowej puszcze po miętówkach Altoids, leżał biały król…
BIAŁY KRÓL UMAZANY CAŁY NA CZERWONO. Właściwie nie cały, w paru kawałkach. Ojciec ujął ostrożnie puszkę i patrząc głęboko w oczy syna, spytał go:
– Chciałeś go skleić? – roześmiał się. – Wikolem nie skleisz plastiku!
– Tak, bo mi się złamał… I myślałem..
– Co myślałeś? Jak to ci się złamał? No i dlaczego cały jest wysmarowany czymś na czerwono?
– Bo myślałem, że to jest stempel. – tłumaczył chłopiec, łkając. – Widziałem podobną pieczątkę u mamy w pracy. I chciałem nim stemplować kartki w zeszycie, ale coś mi nie wychodziło. No i tak nim waliłem, waliłem i waliłem, bo nie chciał puścić farby, że w końcu mi się złamał. – chłopiec mówił, z ledwością powstrzymując łzy, a jak skończył mówić, rozpłakał się na nowo – Ja naprawdę nie chciałem!
– Nie płacz! To nie jest stempel! To jest król. Najważniejsza figura w szachach.
– A co to są szachy? – szlochnął chłopiec.
– To gra dla dorosłych. Wczoraj grałem z nią z wujkiem. Widziałeś przecież.
– Widziałem. Nauczysz mnie w nią grać?
– Najpierw zobaczymy, co da się zrobić z królem. Bez króla trudno się gra. No, co tam? – spytał ojciec.
– Bo ja muszę coś ci jeszcze powiedzieć… Nie będziesz zły?
– Co znowu?
– Bo Tomek ma u siebie w biurku takiego samego króla.
– Jak to takiego samego? Skąd?
– No, bo ja tego króla dostałem od dziadka. I jak Tomek zobaczył, że takiego mam, to też chciał, ale ja mu nie chciałem dać. To… on chyba wziął tego twojego.
– To jednak nie kłamałeś, Alefie?
– Mówiłem prawdę. To telewizja kłamie! Tak zawsze tato mówisz. Nie? – odparł rezolutnie.
– No tak. – ojciec uśmiechnął się – A z tym kluczem, to jak było?
– TO JEST ZAPASOWY KLUCZ, bo ten, co był w szufladzie, zabrał mi Tomek, bo do swojego biurka kluczyki zgubił. A biurka mamy przecież takie same, tatuniu. I jak poszedł do szkoły, to zabrał klucz ze sobą, żeby mi zrobić na złość. Ale on nie wie, że ja mam drugi.
– Przepraszam cię synku. Chyba już najwyższy czas, by nauczyć cię grać w szachy. A tego króla umyjemy i naprawimy. No, nie martw się.
Ojciec powiedziawszy to, przytulił Alefa. Po godzinie siedli razem przy stole, rozłożyli szachownicę, ustawili bierki. Ojciec wytłumaczył mu podstawowe zasady. Opowiedział o możliwościach ruchu każdej z figur. Następnie schował w swych wielkich dłoniach dwa piony. Białego i czarnego, a następnie kazał wybierać synowi w ciemno. Wylosował białe.
– No to zaczynaj Alefie! Twój ruch! – rzekł ojciec. – Możesz przesunąć piona.
PIONY WYDAŁY się mu jednak za mało dostojne do rozpoczęcia partii.
– To ja skoczę koniem. – rzekł chłopiec.
– To nie koń, tylko skoczek. S h3 – ładny ruch, choć nie najlepszy. Zapamiętaj, że taki ruch nazywa się otwarciem Amara, albo amoniakiem.
– Amoniakiem?
– Tak, amoniakiem. Po angielsku zapisuje się w notacji szachowej skoczka literką N od słowa Knight. Czyli Nh3.
– A dlaczego nie K? Bo K jest dla Króla?
– Tak, K jest dla Króla! Król to po angielsku King.
– A co to jest amoniak? – spytał chłopiec.
– To związek otrzymywany pierwotnie z wielbłądzich sików! – rzekł ojciec i roześmiał się. – Pierwszy raz został pozyskany w pobliżu świątyni Amona w starożytnym Egipcie.
– Na pustyni, tam gdzie piramidy?
– Tak, na pustyni – odrzekł ojciec, śmiejąc się. – Ciekawe skojarzenie, synek, bo cząsteczka amoniaku ma kształt piramidy trygonalnej.
– Trygo… co?
– Gramy?
– Gramy! – odrzekł z zapałem.
No i rozegrali pierwszą partię. Pierwszą partię w jego życiu. Pamiętał, że aż wstrzymał oddech, czekając na ruch przeciwnika. Powietrze też zdawało się stać w miejscu.
Szanowni Panstwo jest mi bardzo milo, ze tu wlasnie na Nowym Ekranie debiutuje w formie elektronicznej moja druga powiesc, pierwsza czesc trylogii Operacja K. - Ostatni Lot. W kazdy czwartek publikacja jednego rozdzialu.