Rostowski zaczyna drzeć, że ten misterny plan oszukiwania Polaków i tych, którzy nam ciągle pożyczają, zaczyna brać w łeb i może się okazać, że jesteśmy następni po Hiszpanii i Włoszech.
1. Od kilku kilku tygodni złoty mocno dewaluuje się zarówno w stosunku do euro jak i amerykańskiego dolara, mamy do czynienia z silnymi spadkami na giełdzie w Warszawie, odpływa z polski kapitał portfelowy ale nawet i ten związany z inwestycjami bezpośrednimi, a w mediach od zaprzyjaźnionych z rządem ekspertów, słyszymy nieustannie, że to wszystko przez kłopoty krajów strefy euro, najpierw Grecję, a teraz Hiszpanię.
Polska gospodarka ich zdaniem ma ciągle mocne fundamenty, dług publiczny udało się sprowadzić do poziomu poniżej poziomu 55% PKB, licząc go jednak metodą krajową (wg tej unijnej na koniec 2011 roku wynosił bowiem około 57% PKB), no i właśnie koalicja PO-PSL- Ruch Palikota przegłosowała ustawę o podwyższeniu wieku emerytalnego 67 lat.
Im częściej występują ci eksperci, im bardziej przekonują, że światły rząd Donalda Tuska, prowadzi nasz kraj do kolejnych sukcesów w stylu zielonej wyspy czy przejścia przez kryzys suchą nogą, tym bardziej słabnie nasz pieniądz, a indeksy na GPW w Warszawie osiągają kolejne minima (WIG-20 spada właśnie do poziomu 2000 pkt co do niedawna wydawało się wręcz nieprawdopodobne).
2. Rzeczywiście to co się dzieje w południowych krajach strefy euro, ostatnio w Hiszpanii ma wpływ na wszystkie te negatywne procesy w Polsce ale w sposób decydujący oddziałują na nie 3 inne czynniki.
Są to wielkość, a szczególnie tempo przyrostu długu publicznego w ostatnich 4 latach, poziom deficytu na rachunku obrotów bieżących bilansu płatniczego, a także wielkość zadłużenia w walutach zagranicznych nie tylko sektora publicznego ale także sektora prywatnego (przedsiębiorstw w tym banków i instytucji ubezpieczeniowych, a także gospodarstw domowych).
Nasz dług liczony metodą krajową jest o blisko 3% PKB (a więc o blisko 45 mld zł) niższy niż liczony metodą unijną więc co z tego, że minister przy pomocy różnych sztuczek sprowadził go do poziomu 54% PKB, skoro rynki finansowe wiedzą, że wynosi on 57% PKB, a gdyby doliczyć zobowiązania Skarbu Państwa „zamiecione pod dywan”, okazałoby się, że przekroczył on próg 60% PKB.
Równie szokujące jest tempo jego wzrostu, wzrost ten w ciągu ostatnich 4 lat wyniósł bowiem ponad 60%.
3. Z kolei deficyt na rachunku obrotów bieżących bilansu płatniczego pokazuje zapotrzebowanie kraju na kapitał zagraniczny i przyjmuje się, że jeżeli jego poziom przekracza 5% PKB, a finansowany głównie przez tzw. inwestycje portfelowe, to kurs waluty krajowej jest niezwykle podatny na spekulację.
Na koniec 2011 roku w Polsce sam deficyt na rachunku obrotów bieżących sięga 5% PKB, a po powiększeniu go o saldo rachunku błędów i opuszczeń (wynoszącego aż ok.1,5% PKB, którym to GUS nieustannie manipuluje ), wyniesie blisko 6,5% PKB.
Taka wysokość ujemnego salda na rachunku obrotów bieżących, przy ogromnych potrzebach pożyczkowych brutto naszego kraju, które w tym roku wyniosą około 170 mld zł, wywiera ogromną presję dewaluacyjną na złotego.
4. Trzecim powodem jak się wydaje w ostatnich tygodniach najważniejszym, jest wielkość zadłużenia naszego sektora publicznego i prywatnego razem w walutach innych niż krajowa. Na koniec 2010 roku wyniosło ono 315 mld USD czyli ponad 66% PKB, a na koniec 2011 roku już blisko 400 mld USD czyli ponad 70 % PKB.
Ostatnie tygodnie dewaluacji złotego w stosunku do euro, dolara i franka szwajcarskiego powiększają to zadłużenie po przeliczeniu na złotówki w zastraszającym tempie.
Jeżeli ten proces będzie trwał, wierzyciele zaczną się coraz bardziej obawiać, czy polskie firmy, gospodarstwa domowe, wreszcie polskie państwo, które pożyczyły tak olbrzymie sumy w walutach, będą w stanie obsługiwać swoje długi, a w konsekwencji je całkowicie spłacić, zwłaszcza że wzrost gospodarczy w latach 2012-2013 będzie wyraźnie niższy niż do tej pory.
5. Ani sytuacja w Grecji, a ostatnio w Hiszpanii, czy Włoszech w decydujący sposób nie wpływają na gwałtowna utratę wartości przez naszą walutę, spadki na giełdzie, czy odpływ kapitału zagranicznego z Polski.
Gdyby tak bowiem było, podobne problemy jak Polska miałaby Czechy, Bułgaria czy Rumunia, a także Szwecja i Dania, a tam nie ma ani gwałtownych spadków kursu ich walut, ani tak ogromnego odpływu kapitału zagranicznego (np. oprocentowanie 10-letnich czeskich obligacji jest aż o blisko 200 pkt bazowych czyli 2 pkt. procentowe niższe niż polskich).
Tak więc to nie tylko zawirowania w krajach strefy euro, czy sytuacja u naszych bliższych czy dalszych sąsiadów jest powodem coraz większych naszych kłopotów ale dotychczasowa beztroska rządzących i przekonanie, że wszechobecnym PR-em można wszystko.
W ostatnich tygodniach widać, że to nie wystarczy, ba może nie wystarczyć swoisty glejt dla rynków postaci znaczącego podwyższenia wieku emerytalnego, czyli deklaracji zmniejszenia w przyszłości dopłat z budżetu do systemu emerytalnego.
Rostowski zaczyna drzeć, że ten misterny plan oszukiwania Polaków i tych, którzy nam ciągle pożyczają, zaczyna brać w łeb i może się okazać, że jesteśmy następni po Hiszpanii i Włoszech.