Pomysł powołania Unii Bankowej ma na celu jedynie przedłużenie agonii Unii Europejskiej, a nie na wyjście z kryzysu.
Niezapomniany Stefan Kisielewski kolejne kryzysy polityczne w PRL-u komentował zawsze jednym zdaniem: "To nie jest kryzys, to jest rezultat". I zawsze miał rację. Kolejne kryzysy PRL-u łącznie z tym ostatnim, który doprowadził do jej upadku, były zawsze rezultatem głupoiej i niedorzecznej polityki kolejnych rządów PRL-u. Postępujące bankructwo Unii Europejskiej przypomina zresztą agonię PRL-u: gospodarka się sypie, wpływy do budżetu maleją, coraz głupsze prawo stawia na głowę rzeczywistość, a specjaliści od spraw PR-u nie ustają we wmawianiu nam jak fantastycznie żyje się nam pod rządami "drogich przywódców". I choć problemów jest coraz więcej, a nie coraz mniej, sytuacja życiowa przeciętnej rodziny pogarsza się, a nie poprawia, długi rosną, a nie maleją, to "drodzy przywódcy" zapewniają, że znajdują kolejne rozwiązania ze wszystkich kryzysów i za chwilę, za rok, za kwartał za miesiąc, wyjdziemy już na prostą ścieżkę szczęścia i dobrobytu. Takim kolejnym rozwiązaniem ma być powołanie Unii Bankowej – tworu zreszającego banki państw unijnych, które będą kredytować upadające rządy krajów Wspólnoty.
Oficjalnie oczywiście wyglada to pięknie i szlachetnie – jak zawsze w eurosocjaliźmie. Oto Komisja Europejska opracowała propozycję nowej dyrektywy obligującej banki wszystkich 27 krajów do wpłacania składek na specjalny fundusz likwidacyjny, z którego miałyby być później finansowane programy restrukturyzacyjne tych banków, które popadły w tarapaty. Wysokość takiego wkładu małaby wynosić 1% wartości ich depozytów, a więc sumę gigantyczną.
Pomysł ten jest zabójczy, ponieważ paradoksalnie banki w Europie Środkowo – Wschodniej (w tym w Polsce) mają się znacznie lepiej niż banki w krajach "Starej Unii". Wszystko dlatego, że banki zachodnie wydały więcej na udzielanie bezsensownych pożyczek i dofinansowań dla unijnych bankrutów. Gdyby pomysł ten wcielić w życie, okazałoby się, że polski obywatel nie będzie mógł wziąć kredytu z banku, bo bank pieniądze będzie musiał wydać na ratowanie innych europejskich banków. Ratowanie takie bedzie kosztowne, a kosztami tymi bank obciąży klienta czyli tego, który trzyma w nim pieniądze. Czyli na przykład państwo wprowadzi obowiązek posiadania konta bankowego, a banki będą pobierać sowite opłaty za ich prowadzenie. Czyli nie dostaniemy odsetek za to, że powierzamy bankowi nasze pieniądze tylko jeszcze do tego dopłacimy.
To zaś będzie miało jeszcze inne oblicze: bankom w Europie Zachodniej będzie się opłacało podejmować złe decyzje i udzielać "nietrafionych" kredytów, bo będą miały zapewnienie pomocy ze strony banków z naszej części Europy. A to doprowadzi do tego, że w kolejkach do tych banków ustawią się setki tysięcy oszustów, cwaniaków i naciągaczy, którzy wezmą "lewe" kredyty, nie będą ich spłacać i w konsekwencji banki – wierzyciele upomną się o pomoc "naszych" banków, które z kolei pomoc tą sfinansują z naszych pieniędzy. Będzie to typowy mechanizm eurosocjalizmu: ludzie zaradni i pracowici będą wbrew swojej woli finansować leci, cwaniaków i oszustów. Będą finansować dotąd, aż okaże się, że na granicy bankructwa stanęły i banki z krajów Europy Środkowo – Wschodniej. Wtedy poszukać będzie trzeba pomocy gdzie indziej – np. przyjmując kolejne, nowe państwa do UE. Tak się na szczęście nie stanie, bo nim do tego dojdzie cała Unia Europejska zbankrutuje. Miejmy nadzieję, że zbankrutuje zanim zdąży wprowadzić unię bankową, która nas – podatników – kosztować będzie ciężkie miliardy złotych.
Jak słusznie bowiem zauważył Janusz Korwin – Mikke, socjalizm jest to ustrój, który jest w stanie zmarnować każdą ilość pieniędzy.