Do moich ostatnich wpisów na temat naszych polskich losów otrzymałem sporo komentarzy, na które powinienem chyba odpowiedzieć niejako ryczałtem.
Ale na wstępie kilka wyjaśnień na temat moich stwierdzeń:
– pierwsze najważniejsze, nigdy nie twierdziłem, że opowiedzenie się po stronie niemieckiej w sytuacji 1938 roku było rozwiązaniem optymalnym, napisałem że w tym czasie nie było już dobrego wyboru dla Polski, tylko że rozwiązanie, które zastosowano było najgorszym ze wszystkich możliwych.
W przypadku podjęcia wspólnej z Niemcami wojny z Sowietami jej wygranie było absolutnie pewne i nie wynikało to nawet z przewagi militarnej, ale z możliwości jej politycznego rozegrania. Niemcy z tej możliwości nie skorzystali gdyż w 1941 roku byli zbyt pewni zwycięstwa, Polska natomiast mając znacznie lepsze rozeznanie w sytuacji sowieckiej z pewnością zastosowałaby je dla swojego i gnębionych narodów ZSRS pożytku. Taką możliwość stwierdzam na podstawie faktów, których byłem świadkiem w 1939 i`1941 roku i które zresztą opisałem.
Warto wspomnieć jeszcze jeden fakt, a mianowicie to, że Moskwę w 1941 roku uratowała armia syberyjska, którą na podstawie porozumienia z Japończykami Sowiety mogły ściągnąć na front zachodni.
Japończycy odegrali się na Niemcach za zdradę, jaką popełnili wobec nich podpisując pakt Ribbentrop – Mołotow, w przypadku wspólnego działania przeciwko Sowietom nie doszłoby do tego. Sądzę jednak, że podobnie jak w roku 1918 o przegranej bolszewickiej zadecydowałyby względy polityczne, a przede wszystkim hasła rozpędzenia kołchozów i sowchozów i dzielenia ziemi.
Trzeba pamiętać, że w wojsku sowieckim służyli ci, którzy przeżyli kolektywizację i industrializację za cenę głodu, poniewierki, łagrów i milionów ofiar i nie mieli zamiaru bić się za swojego kata, zmusiła ich do tego dopiero zbrodnicza głupota Hitlera mordującego jeńców sowieckich.
-Twierdzenie, że mimo odmowy współdziałania z Niemcami nie uniknęliśmy faktycznego uczestnictwa w niemieckiej napaści na ZSRS jest najłagodniej traktując nadużyciem. Po pierwsze udział polskiego przemysłu zbrojeniowego w wyposażeniu armii niemieckiej był nie „pełną parą”, ale wręcz minimalny. To, co ocalało z kampanii wrześniowej zostało zgodnie z rozporządzeniem Goeringa wywiezione do Niemiec, pozostałe zakłady pełniły głównie rolę pomocniczą lub bardzo zredukowaną, zakłady w Radomiu produkowały „Visy” i według niemieckich danych wyprodukowały ich zaledwie 48 tys. sztuk. Mielec pełnił funkcje bazy remontowej, warszawskie zakłady najwyraźniej przestały istnieć, bo nie ma o nich żadnej wzmianki, tak samo jak i „Ursus” nie produkował czołgów, a najwyżej części.
Starachowice zostały wywiezione, a w pozostałościach podobnie jak w Stalowej Woli produkowano części do armat. Ponadto wydajność pracy w tych zakładach była bardzo niska i spotkałem się z oceną niemiecką, że była ona ośmiokrotnie niższa niż w zakładach niemieckich.
Jest jeszcze jeden czynnik bardzo istotny, a niezbyt wspominany, a mianowicie sabotaż, kradzież części, a także produkcja tajna w tych zakładach dla potrzeb polskiej walki z okupantami. Jak choćby produkcja „Stenów”. Kosztowało to znaczne represje, na przykład publiczne powieszenie 15 robotników z Radomia.
Podobnie było z dostawami żywności i innych produktów na rzecz Niemiec, stosowano najrozmaitsze formy minimalizowania tych dostaw. Miało to odbicie w niemieckich sprawozdaniach, mimo że nie obejmowały one jeszcze dodatkowych strat w transporcie systematycznie okradanym.
W każdym bądź razie z całą pewnością Polska obok Jugosławii była i w tej dziedzinie oporu krajem przodującym w odróżnieniu od Francji, Belgii, a szczególnie Czech, które w niemieckiej ocenie wyróżniały się w dostawach dla niemieckiej armii i między innymi chyba, dlatego zostały uprzywilejowane przez Sowietów po wojnie nie tylko oddaniem im Zaolzia
-Udział Polaków w niemieckim wojsku był minimalny mając na względzie obszary polskie włączone do Rzeszy, wynikało to z braku zaufania do Polaków, znacznie więcej Polaków służyło w armii kajzerowskiej. Ponadto jak sam mogłem się przekonać siedząc w gestapowskim więzieniu w Grudziądzu wielu Polaków wziętych przymusowo do Wehrmachtu poddawało się do niewoli aliantom, informowali mnie o tym miejscowi współwięźniowie. Podobnie i wojsko Berlinga przejęło wielu uciekinierów z niemieckiej armii. Sam Stalin wypowiedział się w czasie wojny, że „niemieccy antyfaszyści to Polacy ze Śląska przymusowo wcieleni do niemieckiej armii”.
Dla nas Polaków najważniejsza jest sprawa skutków naszego poświęcenia w 1939 roku. Zapłaciliśmy za to utratą blisko jednej piątej ludności i oddaniem połowy powierzchni kraju.
Ale i to nie było najgorsze w zestawieniu ze stratami jakościowymi, wymordowaniem polskiej inteligencji, a szczególnie elity moralnej i umysłowej narodu, a nawet utratą tych, którzy wprawdzie ocaleli, ale do Polski nigdy nie wrócili. Zniszczenia materialne polskich miast i wsi objęły większość polskiego majątku narodowego, ponieśliśmy też straty nie odrobienia w naszym dorobku kulturalnym, a co najgorsze: – utraciliśmy przez zniszczenia i zabór najważniejsze dla Polski ośrodki polskości w Warszawie, Lwowie i Wilnie nie mówiąc już o innych. Nigdy w naszych dziejach nie ponieśliśmy takich strat, nawet rozbiór Polski takich nie przyniósł.
A przecież na tym się nie skończyło, pół wieku sowieckiej przemocy i wrogiej indoktrynacji przyniosły straty intelektualne i moralne do dnia dzisiejszego nie odrobione, ale też i wpłynęły na kształt naszego życia we wszystkich elementach od gospodarki począwszy i na kulturze kończąc. Wykazaliśmy się dużą odpornością, ale pozbawieni elity narodowej daliśmy się zwieść gangowi oszustów będących niczym innym jak tylko spadkobiercami sowieckiego tworu, jakim była PRL.
Przecież to, co przeżywamy obecnie łącznie z formułą państwa jest tylko mutacją tegoż PRL, co zresztą jest wprost zapisane w obecnej konstytucji tworu, który bezprawnie nosi nazwę „III Rzeczpospolitej”.
Z niektórych wypowiedzi można wnosić, że nic takiego się w naszej historii nie stało, zostaliśmy „przesunięci na zachód” i zamiast Lwowa i Wilna mamy Wrocław i Szczecin. Pomijam fakt, że zamiast ocalałych miast otrzymaliśmy ruiny w dodatku jeszcze wyrabowane przez bolszewików, ale zwracam uwagę, że dla sprawy życia i rozwoju polskiego narodu utrata Lwowa i Wilna jest nie do odrobienia, podobnie jak zniszczenie Warszawy.
Jak głębokie są rany zadane polskiemu stanowi świadomości narodowej świadczą najlepiej tego rodzaju wypowiedzi negujące, lub przynajmniej ustosunkowane obojętnie do kanonu wartości narodowych, imponderabiliów jak by to powiedział Piłsudski.
I te właśnie straty stanowią największą klęskę, której przynajmniej w znacznej mierze można było uniknąć przy każdym innym wariancie historycznego wyboru, aniżeli ten, który został dokonany „dla natchnienia ludzkości” jak powiedział Roosevelt i w podzięce oddał nas bolszewikom nawet nie za miskę soczewicy.
Piszę o tym wszystkim, dlatego że współcześnie też stoimy w obliczu wyborów, które mogą przesądzić nie tylko o naszej przyszłości, ale i naszej egzystencji, jako narodu.
Tylko walka o odzyskanie naszej suwerenności i tożsamości narodowej połączona z aktywnym działaniem w kierunku stworzenia nowego układu europejskiego da nam szanse na przyszłość.